„Pakujcie swoje rzeczy! Macie dziesięć minut!” – jak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła teściową, a potem męża
Minęło już ponad dziesięć lat, a ja wciąż pamiętam tę historię tak wyraźnie, jakby zdarzyła się wczoraj. Opowiem wam ją tak, jak usłyszałam od mojej przyjaciółki Eweliny, ale z tym dramatyzmem, na jaki ta opowieść zasługuje.
Ewelina mieszkała wtedy w Łodzi, pracowała w banku, oszczędzała na własne mieszkanie i w końcu je kupiła. Niewielki, ale przytulny domek za miastem, z ogrodem, w którym marzyła o hodowaniu róż, i z werandą, gdzie chciała pić poranną kawę. Tylko iż spokojnego życia w nim nie dane jej było zaznać.
Jej ówczesny mąż, Krzysztof, był typowym leniem – przystojnym, uśmiechniętym, ale w gruncie rzeczy pustym. Ani dnia nie przepracował na poważnie, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a gdy Ewelina wracała wieczorem zmęczona po zmianie, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na „zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…
Jego rodzina była „prawdziwą perełką”. Matka – Danuta Władysława, wiecznie z wyrzutem w głosie i pretensjami w oczach, oraz siostra Kasia – wieczna „biedaczka”, którą wszyscy musieli ratować. Gdy Ewelina kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, tylko ich letnisko. I zaczęli zjeżdżać „na lato”, rozkładać się z rzeczami, garnkami, pościelą. Kasia przywoziła córkę, która nie wahała się zaglądać do cudzego portfela i „brać tyle, ile trzeba”. Ewelina wszystko widziała, milczała, zaciskając zęby, mając nadzieję, iż to nie potrwa długo. Ale bezczelność nie zna granic.
Następnego lata Ewelina postanowiła stanowczo – dość. Wcześniej powiedziała mężowi, iż w tym roku nikogo nie zaprasza, iż potrzebuje spokoju. Wydawało się, iż zrozumieli.
Ale nie.
Dzwoni Danuta Władysława:
„Ewelina, kiedy po mnie przyjedziesz? Już pora pakować rzeczy – czas na wyjazd na działkę”.
Ewelina, ledwo powstrzymując złość, odpowiada:
„Samochód w warsztacie, nie przyjadę”.
Myślała, iż odpuści. Ale gdzie tam. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, ta przyjechała sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stoi w progu jak zwycięzca: „Jestem”. Ewelinie mało nie puściły nerwy.
„Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbaty nie podam – mam mnóstwo spraw!” – rzuciła w biegu.
„To ja już nie wracam. Zostanę, dopóki nie naprawisz auta”.
Ewelina zadzwoniła do mnie i kazała natychmiast przyjechać z jej siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją biał„Wtedy właśnie wzięła głęboki wdech, otworzyła drzwi na oścież i powiedziała: 'Albo stąd wyjdziesz w tej chwili, albo pozabijamy się nawzajem’ – a ja wiedziałam, iż nie żartuje”.