Żadne miasto na świecie nie umiera tak wytwornie jak Wenecja. Nie odchodzi po cichutku, jak inne miejsca, w których wymienia się wszystko na nowsze prawie niezauważalnie, nazywając to rozwojem i modernizacją, nie, Wenecja upada w splendorze ostatnich świateł swojego tysiącletniego blasku, na oczach całego zwróconego ku niej świata. Przeżarte solą cegły próbuje jeszcze chować pod warstwą istryjskiego kamienia i różowego marmuru, pęknięcia skrywa pod bajecznymi tkaninami pokrywającymi ściany wnętrz pałaców, a wybrzuszenia podłóg giną w świetlistych, misternie wylanych wzorach lastryko.
Wystarczy jednak popatrzeć chwilę dłużej, ochłonąć z pierwszego wrażenia niesamowitego wręcz luksusu, jakim miasto otacza nas od wieków, żeby zobaczyć to, czego na pozór nie widać. Upływ czasu, niezauważalny w odbijającym się wciąż i drażniącym oko - w wodzie, w lustrach, w kryształach – świetle; śmierć maskowaną pozorami życia, zupełnie jak u Manna.
Ta przedśmiertna stagnacja, agonia miasta, umyka gdzieś w pozornym przepływie wigoru doczesności - turystycznym życiu, którego my też jesteśmy cząstką. Kiedy jednak przystaniemy i spróbujemy zdjąć tę – nomen omen – maskę z weneckiego oblicza, uświadommy sobie iż współczesna Wenecja jest ledwie echem dawnej Serenissimy, turystycznym skansenem, czy też tortem z którego my - tak łakomi jej cudów i niesamowitości - dostajemy zaledwie pozostałe z tamtego czasu okruszki.
......
Kiedy zapada zmrok, cichnie gwar tysięcy ludzkich głosów. Turyści odjeżdżają do Mestre – lądowej części miasta, lub wsiadają na wielkie wycieczkowce i odpływają w kierunku bliżej nieznanych portów, a my zostajemy sami w ciasnych uliczkach, gęsto zabudowanych wysokimi kamienicami, które tylko zwielokrotniają echo naszych kroków. Coraz bardziej niespokojni szukamy wyjścia z tego labiryntu mostów i przejść, które mając prowadzić ku sztucznym światłom nocy, wyprowadzają nas wprost na granatową otchłań wody, złowieszczo rozbijającej się swymi spokojnymi falami o otaczające ją przeszkody. Kiedy w końcu docieramy do Canale Grande euforia z odnalezienia głównej arterii miasta jest tylko chwilowa. Tak naprawdę bowiem weszliśmy w nicość. Niespokojna mgła unosi się nad wodą i sprawia, iż wynurzające się ponad nią bryły pałaców wydają się być tym bardziej efemeryczne. Ażurowe ornamenty budowli, choć skąpane w rzęsistym blasku latarni, nie są niczym więcej niż maską skrywającą pustkę i zimny kamień niezamieszkałych wnętrz. Część z nich to muzea, galerie sztuki - miejsca otwarte tylko w dzień, inne to domy upadłych już, zapomnianych weneckich rodów, których mieszkańcy już dawno je opuścili. Reszta znów pozostaje zdobyczami współczesnych bogaczy, którzy poza ich posiadaniem, adekwatnie wcale w nich nie przebywają. Tylko woda jest z tymi budynkami od zawsze i na zawsze; przypływy i odpływy, tak jak towarzyszyły im od zarania, jak i w chwilach nadzwyczajnych, tak też stale są przyczyną ich erozji i kresu.
Ta przedśmiertna stagnacja, agonia miasta, umyka gdzieś w pozornym przepływie wigoru doczesności - turystycznym życiu, którego my też jesteśmy cząstką. Kiedy jednak przystaniemy i spróbujemy zdjąć tę – nomen omen – maskę z weneckiego oblicza, uświadommy sobie iż współczesna Wenecja jest ledwie echem dawnej Serenissimy, turystycznym skansenem, czy też tortem z którego my - tak łakomi jej cudów i niesamowitości - dostajemy zaledwie pozostałe z tamtego czasu okruszki.
......
Kiedy zapada zmrok, cichnie gwar tysięcy ludzkich głosów. Turyści odjeżdżają do Mestre – lądowej części miasta, lub wsiadają na wielkie wycieczkowce i odpływają w kierunku bliżej nieznanych portów, a my zostajemy sami w ciasnych uliczkach, gęsto zabudowanych wysokimi kamienicami, które tylko zwielokrotniają echo naszych kroków. Coraz bardziej niespokojni szukamy wyjścia z tego labiryntu mostów i przejść, które mając prowadzić ku sztucznym światłom nocy, wyprowadzają nas wprost na granatową otchłań wody, złowieszczo rozbijającej się swymi spokojnymi falami o otaczające ją przeszkody. Kiedy w końcu docieramy do Canale Grande euforia z odnalezienia głównej arterii miasta jest tylko chwilowa. Tak naprawdę bowiem weszliśmy w nicość. Niespokojna mgła unosi się nad wodą i sprawia, iż wynurzające się ponad nią bryły pałaców wydają się być tym bardziej efemeryczne. Ażurowe ornamenty budowli, choć skąpane w rzęsistym blasku latarni, nie są niczym więcej niż maską skrywającą pustkę i zimny kamień niezamieszkałych wnętrz. Część z nich to muzea, galerie sztuki - miejsca otwarte tylko w dzień, inne to domy upadłych już, zapomnianych weneckich rodów, których mieszkańcy już dawno je opuścili. Reszta znów pozostaje zdobyczami współczesnych bogaczy, którzy poza ich posiadaniem, adekwatnie wcale w nich nie przebywają. Tylko woda jest z tymi budynkami od zawsze i na zawsze; przypływy i odpływy, tak jak towarzyszyły im od zarania, jak i w chwilach nadzwyczajnych, tak też stale są przyczyną ich erozji i kresu.
......
Kiedy płynie się nocą po spokojnych wodach Wielkiego Kanału, wcale nietrudno zajrzeć za tę fasadę agonii, podnieść wieko tego ponad dwustuletniego grobowca Republiki Weneckiej, żeby oczyma wyobraźni ujrzeć jej przeszłe życie. Jakimż szalonym kontrastem jest wieczorny widok obecnego Canale Grande zestawiony z obrazami dawnych mistrzów, którzy portretowali go w czasach świetności Serenissimy. Wówczas ten wodny trakt pełen był świateł. Nie tych dzisiejszych, wymuszonych podświetleń frontonów budynków, mających sztucznie podtrzymywać wrażenie trwania Wenecji w niezmienności i potędze, ale światła, które równało się intensywnemu życiu. Kaganki skrzyły się w bogato zdobionych gondolach, przewożących przez Kanał zamożnych właścicieli domostw, kupców, rzemieślników, kochanków, służbę i ludzi o szemranej reputacji. Wielkie gotyckie i barokowe okna licznych posesji płonęły blaskiem emanującym ze szklanych, bajecznie kolorowych żyrandoli Murano wiszących w salach balowych i mieniących się blaskiem tysięcy kryształów. Dodatkowo, ogromne portale wejściowe wypełniała jasność wiszących w nich lamp oraz świeczników służby czekającej na gości przypływających na wieczorne spotkania i zabawy. Niekiedy przed wejściem pojawiali się i sami gospodarze, odziani w brokat czy złotogłów, który potęgował te świetlne refleksy.
......
......
Dzisiaj, tylko wsłuchując się w ciszę nocnej Wenecji, chłonąc historyczne opowieści granatowej wody, szemrzącej o tysiącletnich wspaniałościach Serenissimy i odnajdując owe cienie przeszłości, jesteśmy w stanie prawdziwie zobaczyć i zrozumieć to miasto. Uświadomimy sobie wówczas, iż ono zawsze balansowało na granicy życia i śmierci, istniejąc jakby niewzruszenie na niestabilnym gruncie płycizn Laguny i stało się po trosze sarkofagiem wszystkich bajeczności dawnego świata. Więc pomimo - a może zwłaszcza dlatego - iż ciągle zagrożona upadkiem Wenecja, po każdej klęsce militarnej, gospodarczej czy żywiołowej, podnosiła się jeszcze wspanialsza i potężniejsza, wierzymy, iż również i teraz, kiedy śmierć spowija ją swoim całunem, będzie trwać wiecznie.
Żyrandol z weneckiego szkła jest ozdobą Sala del Brustolon w Ca' Rezzonico. W nienaruszonym stanie przetrwał do dziś. Wyprodukowano go ok. 1730 roku w manufakturze Giuseppe Briatiego na Murano.
Niezwykle piękna fasada jednego z najstarszych pałaców w mieście - Ca' d'Oro.
Wnętrza Palazzo Mocenigo - wspaniałego muzeum zapachów i dawnego życia.
Giovanni Grubacs, Venezia il Canal Grande a Ca' Foscari, ok. 1855
Palazzo Ducale czyli Pałac Dożów. Salla Delle Quattro Porte.
......
A na koniec wchodzę ja, cała na czarno.