Myślałem, iż żona mnie zdradza… aż nie podsłuchałem i nie dowiedziałem się, iż prowadzi podwójne życie.
Pierwsze pięć lat z Zuzanną były jak kadry z idealnej reklamy rodzinnej. Byliśmy partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się marzeniami, wspieraliśmy nawzajem, przeżywaliśmy razem euforii i smutki. Wydawała mi się najszczerszą, najbardziej oddaną osobą na świecie. A potem coś się zmieniło.
Coraz częściej zostawała po godzinach w pracy. Telefon trzymała przy sobie, często wyciszała go i kładła ekranem do dołu. Z początku starałem się nie dociekać. Pewnie zaległości, projekty, zwykłe zmęczenie. Ale niepokój rósł, a wraz z nim podejrzenia.
Pewnego wieczoru, gdy znów wróciła późno, usłyszałem, jak rozmawia w przedpokoju. Mówiła cicho, ale wyraźnie:
— Dobranoc, kochanie. Do jutra…
Zamarłem. Tak się nie mówi do koleżanki ani przyjaciółki. „Kochanie”. Do jutra. Czułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Czyżby zdradzała? Myśli wirowały. Nie chciałem w to wierzyć, ale nie mogłem też odpuścić.
Zacząłem obserwować. Próbowałem zajrzeć do jej wiadomości, sprawdzałem trasy, historię przeglądania. Nic. Żadnego śladu. A jednak wewnętrzny głos nie milknął.
W końcu stało się coś, co wszystko zmieniło.
W sobotę rano oznajmiła, iż musi wyjść na „ważne spotkanie”. Nagle, w weekend. Nigdy wcześniej nie pracowała w soboty. Skinąłem głową, choć w środku burzyło się we mnie. Powiedziałem, iż idę po zakupy, ale gdy tylko wyszła, wsiadłem w samochód i ruszyłem za nią.
Jechała prawie godzinę, coraz dalej w głąb miasta, w nieznane mi rejony. Nerwowo ściskałem kierownicę, ale nie mogłem się wycofać. Musiałem wiedzieć.
Zatrzymała się przy zniszczonym, starym budynku. Zabytkowa synagoga, odrapane ściany, zaniedbany dziedziniec. Zaparkowałem nieopodal i obserwowałem. Zuzanna wysiadła i bez wahania weszła do środka.
Minęło dwadzieścia minut. Ledwo oddychałem. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białą chustą – rabin. Przywitali się serdecznie, uścisnęli, rozmawiali półgłosem. Potem Zuzanna poszła za nim.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Co ona tam robi? Dlaczego mi o tym nie mówiła? Nigdy nie wspominała o wierze. Ani słowem.
Czekałem w samochodzie, wpatrzony w drzwi. W końcu wyszła. Ta sama, w zwykłych ubraniach. A jednak… było w niej coś innego. Spokój, jakby ciężar zniknął.
Obejrzała się, więc przywarłem do siedzenia. Serce waliło mi jak młot. Odjechała. Ja też wróciłem do domu.
Gdy otworzyła drzwi, stałem już w przedpokoju.
— Cześć — powiedziała, patrząc na mnie zdziwiona. — Zapomniałeś czegoś?
Skrzyżowałem ręce na piersi i spytałem, starając się zachować spokój:
— Śledziłem cię dziś. Widziałem, jak weszłaś do synagogi.
Zastygła. Oczy jej pociemniały. Spodziewałem się kłamstwa, wymówek. Ale ona podeszła bliżej.
— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Bałem się.
— Co to było, Zuzanno? — głos mi drżał. — Jesteś… rabinem?
Skinęła głową.
— Uczyłam się w tajemnicy. Latami. Składałam egzaminy, przygotowywałam się. Zawsze czułam, iż to moja droga. Ale bałam się, iż mnie odrzucisz. Dlatego żyłam… podwójnie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. To nie była zdrada. Nie było innego mężczyzny. Było za to całe życie, które przede mną ukrywała.
— Czemu milczałaś?
— Bo bałam się ciebie stracić. Że jeżeli się dowiesz – odejdziesz. Że nie zaakceptujesz mojego wyboru. A on stał się częścią mnie.
Milczeliśmy. Patrzyłem na kobietę, którą kochałem, jakbym widział ją po raz pierwszy.
— przez cały czas chcesz być ze mną? — spytała cicho.
— Bardziej niż cokolwiek. Ale nie mogę już udawać. To moja prawda.
Nie odpowiedziałem. Po prostu przytuliłem ją. Płakałem, nie mogąc powstrzymać burzy w środku. I wtedy zrozumiałem: nie zdradziła. Szukała siebie. I znalazła. A ja… muszę zdecydować, czy będę przy niej – prawdziwej.
**Dzisiaj nauczyłem się, iż czasem to, co wydaje się zdradą, jest tylko czyjąś walką o prawdę.**