Skok z helikoptera w imię ratunku — nie uwierzysz, kto był w potrzebie!

polregion.pl 8 godzin temu

Nie powinienem dziś być nad wodą.

To tylko króciutka przerwa podczas mojej zmiany w przystaniowej kawiarence. Łapię kanapkę i ruszam na pomost, szukając chwili spokoju. Nagle słyszę to – charakterystyczny warkot śmigłowca przecinającego niebo. Pojawia się znikąd, nisko i szybko.

Ludzie zaczynają wskazywać, filmować, szeptać. Ja stoję jak sparaliżowany. Coś jest… nie tak.

Wtedy widzę psa.

Ogromnego czarno-białego owczarka w neonowej kamizelce ratunkowej, stojącego w otwartych drzwiach śmigłowca jakby robił to codziennie. Spokojny. Pewny. Gotowy.

Ekipa w środku krzyczy przez łopaty, wskazując jezioro.

Śledzę ich gesty – i dostrzegam człowieka w wodzie. Tylko głowę ledwo widoczną na falach, za daleko by komukolwiek pomóc z brzegu.

Wtedy pies skacze.

Czyste, wyćwiczone nurkowanie prosto ze śmigłowca. Na moment znika pod wodą, potem płynie naprzód potężnymi ruchami.

Nie zauważam kiedy sam wspinam się na barierkę, serce wali mi jak młot. Coś ściska mnie w żołądku.

I wtedy go widzę.

Człowiek walczący z falami – półprzytomny, nasiąknięty wodą – ma na sobie wiatrówkę, którą rano pakowałem do torby.

To mój brat. Mateusz.

Nagle wracają wspomnienia z wczoraj.

„Niemogę już tego znieść, Marcin” – powiedział przed trzasknięciem drzwiami.
Reks pozostał przy nim, zawsze czujny, każdym dniem na nowo darując mu życie.

Idź do oryginalnego materiału