**Skarb w ogrodzie: rodzinna dram w Ostrzeszowie**
Gertruda Janicka właśnie skończyła sprzątać dom. Czas było nakryć do stołu. Wczoraj ugotowała aromatyczny rosół warzywny – palce lizać! Nagle zza okna rozległ się głośny krzyk. Kobieta o mało nie upuściła chochli, serce podskoczyło jej ze zdumienia.
— Babciu! Dziadku! Chodźcie szybko, coś znalazłem! — wołał wnuk Kacper.
Gertruda i Wiesław Janiccy pośpieszyli do ogrodu.
— Dziadek, patrz! — Kacper trzymał coś w dłoni, błyszcząc z zachwytu.
Lecz Gertrudę poruszyło coś innego.
— Kacperku, kiedy ty zdążyłeś przekopać grządki? — zawołała, widząc równo wzruszoną ziemię.
— Starałem się — odpowiedział chłopiec dumnie. — Ale zobaczcie, co znalazłem!
Wiesław spojrzał na przedmiot w ręce wnuka i zastygł, nie wierząc własnym oczom.
Wcześniej tego ranka Gertruda rozmawiała przez telefon z córką. Po odłożeniu słuchawki krzyknęła do męża:
— Wiesiu, przywożą nam wnuka!
Wiesław oderwał wzrok od laptopa, gdzie układał pasjansa, i zdziwiony zapytał:
— Jakiego wnuka?
Mieli trójkę wnucząt. Najstarszy, Bartosz, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Sylwia właśnie zdawała maturę i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się jej nachwalić — ambitna, cały czas w książkach. Na pewno nie przyjedzie.
— No jakiego, Wiesiu, nie udawaj! — oburzyła się Gertruda. — Kto u nas leń i obibok? Starszych wychowaliśmy porządnie, gdy jeszcze mieliśmy siły. A najmłodszy, ten nasz Kacper — zupełnie nieogarnięty! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! A ty tylko w karty grasz, też mi dziadek!
— Co ja mogę? Każdy jest kowalem swojego losu! — burknął Wiesław, powtarzając ulubione powiedzenie.
— I co z tego? No to zobaczymy, jakim on kowalem! — zdecydowanie oświadczyła Gertruda.
— Niepotrzebnie się zgodziłaś — mruknął dziadek. — Rozpuszczony, niesforny. Najmłodszy, to go rozpieszczali. Co on tu będzie robił? W telefon się będzie gapił, a ty mu będziesz gotować? Wiesz, jaki apetyt mają w jego wieku?
Wiesław z wyraźną niechęcią zamknął laptopa.
— Pójdę lepiej twoje grządki kopać, ot co!
— A, też mi grządki! — zaśmiała się Gertruda. — Trzy skrawki pod pietruszkę i koperek. I dlaczego to moje grządki? Wnuk nasz wspólny, więc i kłopoty też!
— Nic nie zapomniałem! — nachmurzył się Wiesław. — To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Rodzice nie mogą z nim dać rady, a my to już w ogóle!
— Telefon mu, nawiasem mówiąc, zabrali — dodała Gertruda.
— No to już koniec świata! — zirytował się dziadek i wyszedł do ogrodu.
Gertruda zabrała się za gotowanie obiadu. Nagle drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły — wrócił mąż.
— Co tak wcześnie? — zdziwiła się, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
— Deszcz lunął, Gertrudo! Chociaż przez okno wyjrzyj! — Wiesław wyraźnie się ucieszył, iż plecy go bolą i nie musi kopać w deszczu. — Wszystko kupimy w sklepie.
— Jak twoja matka mawiała: «Dla lenia i deszcz to dobra wymówka» — uśmiechnęła się Gertruda.
— Kto tu leniem? — oburzył się Wiesław. — Mnie w lenie wpisałaś? No, Gertrudo, dopiero co!
— No już, nie marudź! Weź z szafy kołdrę i poduszkę, wnuk niedługo przyjedzie!
— Siedziałby Kacper w domu z rodzicami, co za pomysł — burczał Wiesław przez cały wieczór. — Koniec spokoju, w wieku emerytalnym jeszcze nam próbę zafundowali! My swoje już odrobiliśmy!
Nazajutrz przed ich domem w Ostrzeszowie zatrzymał się samochód. Wysiadł z niego Kacper — naburmuszony, z niezadowoloną miną. Tyle iż babci i dziadkowi uśmiechnął się, witając, ale zaraz znowu się skrzywił:
— I co ja tu będę robić?
— Właśnie iż nic, ja też tak uważam — mruknął pod nosem Wiesław.
Ale Kacper usłyszał:
— Dziadku, nie cieszysz się, iż jestem?
— A z czego mam się cieszyć? Minę masz jak po zjedzeniu cytryny, pożytku z ciebie zero, same kłopoty!
— Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział? — Kacper odwrócił się, ale jego matka, Kinga, przerwała mu:
— Tato, mamo, nie zwracajcie uwagi, on wiecznie marudzi, taki już wiek. No to ja jadę, zabiorę Kacpra później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jakby co — oddaj. I nie martw się, on potrzebuje wszystkiego setki razy powtórzyć. Wszystkie teraz takie dziwne — szepnęła Kinga i odjechała.
— Nikomu nie jesteśmy potrzebni! — warknął Wiesław. — Wyrzuciła chłopaka i uciekła.
— Oni zawsze tacy, ciągle nie mają czasu — westchnął Kacper, zarzucił plecak na ramię i powlókł się do domu.
— Wiesiu, może dziś w końcu przekopiesz tę grządkę? — poprosiła Gertruda. — Bo nic nie posadzę.
— Gertrudo, daj już spokój z tą grządką! Plecy mnie bolą, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Niech wnuk sobie pokopie, młody, siły ma dość! — burknął Wiesław.
— Jaki skarb, dziadku? — Kacper natychmiast wyjrzał z pokoju.
— A mówią, iż nigdy nie słuchasz? — zdziwiła się babcia. — No, kiedyś dziadek kopał i znalazł starą szkatułkę.
— I co tam było?
— Ciekawe? Później pokażę.
— Babciu, a gdzie mam kopać? I tak nudzę się — nagle zaproponował Kacper.
— Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, wybierz którą chcesz — skinęła Gertruda.
Kacpera jakby wiatr porwał.
— Pobiegł szukać skarbu — uśmiechnęła się. — Może mu coś podrzucić?
— Robić mi się nudzi! Dwa razy kopnie i rzuci, leń jakich mało! — machnął ręką Wiesław.
— No tak, kto by mówił — pokiwała głową Gertruda.
Kacper grzKacper krzątał się przy grządkach ponad godzinę, a gdy w końcu wyciągnął z ziemi zardzewiałą puszkę wypełnioną starymi złotówkami, jego okrzyk euforii poruszył choćby zatwardziałe serce dziadka.