Skandal w wiosce przez siostrę

newskey24.com 4 tygodni temu

Afera we wsi przez ciotkę

Jak mogłaś ich wyprosić za próg? To twoja własna ciocia Zofia i kuzynka Jadwiga! Im i tak ciężko, Jadzia się rozwiodła, sama wychowuje syna! — krzyczała na mnie mama, Katarzyna Nowak, niemal ze łzami w oczach. A teraz jeszcze po wsi rozeszły się plotki, iż ja, Agnieszka, jestem bez serca i wyrzuciłam rodzinę na bruk. Sąsiedzi szeptają, znajomi patrzą spode łba, a ja już mam dość tych wszystkich uwag. Przecież to nie ja jestem potworem, miałam powód, by poprosić je o wyjazd! Ale kto mnie wysłucha, gdy na wsi łatwiej osądzić, niż zrozumieć? Mam dość tłumaczeń, ale dłużej nie zamierzam milczeć — czas opowiedzieć, jak było naprawdę.

Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy ciocia Zofia i Jadwiga z synem Bartkiem przyjechały do nas na wieś. Jadzia niedawniej rozstała się z mężem, który, jak mówiła, „nie był prezentem”. Została sama z pięcioletnim Bartkiem, bez pracy i dachu nad głową — ich mieszkanie zabrał były. Ciocia Zofia, jej matka, też postanowiła wyprowadzić się z miasta na wieś, bo „w bloku nie da się oddychać”. Zadzwoniły do mnie z prośbą, by zamieszkały u nas, dopóki nie znajdą własnego kąta. Oczywiście nie odmziałam — rodzina to rodzina. Mieszkamy z mężem w dużym domu, mamy dwoje dzieci, ale miejsca starczy. Myślałam, iż pobędą tydzień czy dwa i pójdą dalej. Jakże się myliłam.

Od pierwszego dnia ciocia Zofia zachowywała się, jakby to był jej dom. Przeprowadzała meble, bo „tak lepiej widać telewizor”, wtrącała się do kuchni, krytykując moje zupy: „Agnieszka, jak można gotować bez majeranku?”. Zęby zaciskałam, uśmiechałam się, ale w środku kipiało. Jadwiga, zamiast szukać pracy lub mieszkania, całymi dniami wpatrywała się w telefon albo jęczała, jak jej niełatwo. Jej Bartek, wprawdzie dobry chłopak, biegał po domu jak wicher, niszcząc zabawki naszych dzieci, a Jadzia tylko wzruszała ramionami: „To dziecko, czego od niego chcesz?”. Proponowałam pomoc — znaleźć ogłoszenia, zaopiekować się Bartkiem, gdy będzie na rozmowach. Ale odpowiadala: „Agnieszko, nie stresuj mnie, już i tak nie mam lekko”.

Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie zamierzają się wyprowadzić. Ciocia Zofia poinformowała, iż chce zostać we wsi na stałe, i zaczęła sugerować, iż moglibyśmy „dobić do domu izbę dla nich”. Jadwiga przytaknęła: „No właśnie, Agnieszko, wam dom od rodziców został, a my z Bartkiem mamy pod mostem mieszkać?”. Zamurowało mnie. Czy ja teraz mam ich utrzymywać, bo to „biedna krewna”? Związek z mężem latami pracowaliśmy na ten dom, wychowywaliśmy dzieci, spłacaliśmy kredyt. A teraz mam dzielić swoje ściany z ludźmi, którzy choćby „dziękuję” nie potrafią powiedzieć?

Próbowałam rozmawiać łagodnie. Powiedziałam: „Zosiu, Jadziu, chętnie pomożemy, ale musicie znaleźć własne miejsce. Nie możemy mieszkać razem wiecznie”. Ciocia Zofia zaklasnęła w dłonie: „Agnieszko, ty nas na bruk wyrzucasz? Przepośćjam ci krew!”. Jadwiga rozpłakała się, Bartek zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia łajdaczka. Ale wiedziałam — jeżeli teraz nie postawię sprawy jasno, nigdy się ich nie pozbędziemy. Dałam im tydzień na znalezienie mieszkania i zaoferowałam pomoc z opłatą za pierwszy miesiąc. Ale obraziły się i wyniosły do znajomych, w locie rzucając: „Jeszcze tego pożałujesz, Agnieszko”.

I oto teraz wieś huczy. Mama przyszła zapłakana: „Agnieszko, jak ty mogłaś? Jadzia sama, z dzieckiem, a ty je wygnałaś!”. Starałam się wytłumaczyć, iż nie wyganiałam, ale proszę, by wzięły życie we własne ręce. Mama tylko pokłpwała głową: „Po wsi już idzie, iż rodziną się nie przejmujesz”. Sąsiadki szepczą, jedna choćby rzuciła, iż „nieszczęście na swój łapę sprowadzam”. A ja mam żal do łez. Nie jestem z kamienia, pomagałam, jak umiałam! Ale dlaczego mam poświęcać swój dom, swoje nerwy, żeby innym było wygodnie?

Porozmawiałam z mężem, przyznał mi rację: „Agnieszko, masz rację, nie jesteśmy ich opiekunami. To dorośli ludzie, niech sami radzą”. Ale choćby jego słowa nie zdjęły ciężaru. Czuję się winna, choć wiem, iż postąpiłam słusznie. Jadwiga mogła szukać pracy — we wsi jest zatrudnienie, a i do miasta niedaleko. Ciocia Zofia mogła wrócić do swojego mieszkania albo chociaż nie rządzić w moim domu. Ale wybrały rolę ofiar, a ja zostałam wiedźmą.

Czasem myślę: może powinnam była zacisnąć zęby? Dać im kolejny miesiąc, pomóc więcej? Ale wtedy przypominam sobie, jak ciocia Zofia wyrzuciła moje donice, bo „zabierają miejsce”, i jak Jadwiga choćby nie przeprosiła, gdy Bartek strzaskał naszą lampę. Nie, nie dam rady tak żyć. Mój dom to mój spokój, moja rodzina. I nie zamierzam, by stał się przytułkiem dla tych, co nie chcą sami stanąć na nogi.

Mama mówi, iż powinnam przeprosić, zabrać je z powrotem. Ale nie zrobię tego. Niech gadają, co chcą, niech wieś plotkuje. Wiem, dlaczego tak postąpiłam, i nie wstydzę się. Jadwiga i ciocia Zofia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam je dźwigać na plecach. Życzę im, by znalazły swoje miejsce — ale nie kosztem mojego. A plotki? Niech szemrzą. Nie żyję dla gawiedzi, tylko dla swoich. I kropka.

Idź do oryginalnego materiału