Wanda wstała o świcie, przygotowała śniadanie, spakowała mężowi jedzenie na drogę i dopiero wtedy poszła go obudzić.
— Wando, po co aż tyle? Wrócę przecież jutro — powiedział mąż, widząc wypchaną torbę.
— Dwa dni trzeba coś jeść. Nie będziesz miał czasu gotować, tylko podgrzejesz. Nie marudź. Tam jest też ciepła odzież. Noce już chłodne. Pij herbatę, póki gorąca — machnęła ręką Wanda.
Mąż zjadł solidne śniadanie, ubrał się, wziął torbę.
— Jadę, a ty się połóż, dośpij — powiedział, wychodząc z mieszkania.
Wanda zamknęła za nim drzwi, wróciła do kuchni i wyjrzała przez okno. Wiedziała, iż na środku podwórka Marek się odwróci i pomacha jej. Mąż rzeczywiście przystanął i, spojrzawszy na dom, uniósł dłoń. Pomachała w odpowiedzi. Ucieszyła się w duchu: „Jak młodzi małżonkowie”. Na sercu zrobiło się ciepło i dobrze.
Odkąd przeszła na emeryturę, zawsze tak żegnała męża, gdy wyjeżdżał do pracy lub na działkę. Żyli razem dwadzieścia sześć lat. Niewiele, jak na ich wiek. Każde z nich miało za sobą wcześniejsze związki.
Wanda nie lubiła zostawać sama. Pojechałaby z mężem na działkę, ale obiecała córce, iż dziś posiedzi z wnukiem. Westchnęła. Sen nie przychodził. Ale co robić? Za wcześnie na sprzątanie. Nie włączysz odkurzacza o szóstej rano. W blokach słychać wszystko. Ludzie w weekend lubią pospać.
Z braku laku Wanda położyła się na łóżku, choćby nie zdejmując szlafroka. Leżała i myślała o czym popadnie, aż niespodziewanie zasnęła.
Nawet śniło jej się coś. Babcia miała na wsi psa, Brysia, dużego i kudłatego. We śnie podbiegł do Wandy, radośnie merdając ogonem. „Bryś, witaj! Skąd się tu wziąłeś?” — spytała Wanda i wyciągnęła rękę, by go pogłaskać. Ale Bryś nagle warknął, pokazując zęby. Wanda cofnęła dłoń, nie rozumiejąc, dlaczego pies nie dał się dotknąć…
Drgnęła i otworzyła oczy. W pokoju było pusto, Brysia nie było i być nie mogło. Pies zdechł ze starości, gdy Wanda miała czternaście lat. Spojrzała na zegarek — spała zaledwie dziesięć minut. Znów przymknęła oczy. „Umarli śnią się do niepogody, a psy do krewnych” — pomyślała, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Kto to tak wcześnie?
Wanda usiadła, zsunęła nogi z łóżka, włożyła kapcie i poszła do przedpokoju. Dzwonek odezwał się ponownie, jakby ją poganiał.
— No idę już, idę — burknęła Wanda i otworzyła drzwi.
Ujrzawszy gościa na progu, o mało zWanda spojrzała w wyblakłe oczy siostry, która stała w progu z uśmiechem pełnym dawnych pretensji i nagle zrozumiała, iż czas nigdy nie zabliźnił ich ran.