Weronika wstała o świcie, przygotowała śniadanie, spakowała jedzenie dla męża i dopiero wtedy poszła go obudzić.
“Weroniu, po co aż tyle? Przecież wrócę jutro” – powiedział mąż, widząc wypchaną torbę.
“W dwa dni trzeba coś jeść. Nie będziesz miał czasu gotować, odgrzejesz i zjesz. Nie marudź. W środku jest też ciepła odzież. Nocami już chłodno. Pij herbatę, póki gorąca” – machnęła ręką Weronika.
Mąż zjadł solidne śniadanie, ubrał się, wziął torbę.
“Jadę, a ty się połóż, prześpij się” – powiedział, wychodząc z mieszkania.
Weronika zamknęła za nim drzwi, wróciła do kuchni i wyjrzała przez okno. Wiedziała, iż na środku podwórka Tomek się odwróci i pomacha jej. Mąż faktycznie przystanął i, spojrzawszy na dom, uniósł rękę. Pomachała w odpowiedzi. Uśmiechnęła się w duchu: *Jak młode małżeństwo*. Zrobiło się ciepło i przyjemnie na sercu.
Odkąd przeszła na emeryturę, zawsze tak żegnała męża, gdy wyjeżdżał do pracy lub na działkę. Żyli razem dwadzieścia sześć lat. Nie tak dużo jak na ich wiek. Każde z nich miało za sobą wcześniejsze związki.
Weronika nie lubiła być sama. Pojechałaby z mężem, ale obiecała córce, iż dziś zostanie z wnukiem. Westchnęła. Spać się nie chciało, ale co robić? Sprzątanie o tej porze było niemądre – nie włączy się przecież odkurzacza o szóstej rano. W blokach słychać wszystko, a w weekend ludzie lubią pospać.
Z nudów Weronika położyła się na łóżku, choćby nie zdejmując szlafroka. Leżała, myśląc o wszystkim po trochu, i niepostrzeżenie zasnęła.
Nawet śniło jej się coś. U babci na wsi był pies Burek, duży i kudłaty. We śnie podbiegł do Weroniki, merdając radośnie ogonem. *”Burek, witaj! Skąd się tu wziąłeś?”* – spytała, wyciągając rękę, by go pogłaskać. Ale Burek nagle warknął, pokazując zęby. Weronika cofnęła dłoń, nie rozumiejąc, dlaczego pies nie dał się dotknąć…
Drgnęła i otworzyła oczy. W pokoju było pusto – żadnego Burka nie było i być nie mogło. Pies zdechł ze starości, kiedy Weronika miała czternaście lat. Spojrzała na zegarek – spała zaledwie dziesięć minut. Znów przymknęła powieki. *”Zmarli śnią się na niepogodę, a psy na krewnych”* – pomyślała, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Któż to tak wcześnie?
Usiadła, zsunęła nogi z łóżka, włożyła kapcie i pomaszerowała do przedpokoju. Dzwonek rozległ się ponownie, jakby ją poganiał.
“No idę już, idę!” – burknęła Weronika, otwierając drzwi.
Na widok gościa omal nie zatrzasnęła ich przed nosem tej, której najmniej chciała zobaczyć. Mówi się, iż pierwsza myśl jest najprawdziwsza. Później żałowała, iż tak nie zrobiła. W progu stała jej młodsza siostra. Serce zabiło jak ptak złapany w sidła.
“Witaj, siostrzyczko!” – powiedziała Karolina, kładąc nacisk na ostatnim słowie, i uśmiechnęła się szeroko.
Duże zęby siostry wysuwały się do przodu. Gdy się uśmiechała, widać było różowe dziąsła. *”A mówią, iż proroczych snów nie ma”* – pomyślała Weronika, przypominając sobie warczenie Burka. Myśl była nieprzyjemna. Wizyta siostry po latach nie wróżyła nic dobrego.
Miały różnych ojców i dziesięć lat różnicy. Ojciec Weroniki zginął w wypadku, trzy lata później matka wyszła ponownie za mąż i urodziła Karolinę. Siostry nie były do siebie podobne ani wyglądem, ani charakterem. Weronika – krągła, niska, o delikatnych rysach i łagodnym usposobieniu. Karolina – wysoka, chuda, z podłużną twarzą i wystającymi przednimi zębami.
“Co, będziesz mnie tak trzymać w progu? Nie zaprosisz do środka?” – spytała Karolina.
Weronika wciąż mogła zatrzasnąć drzwi. Ale to przecież siostra, choć nieproszona i nieoczekiwana.
“Wejdź” – powiedziała, szerzej otwierając drzwi.
Karolina weszła, zrzucić buty na wysokim obcasie, poprawiła przed lustrem włosy i odwróciła się do Weroniki.
“Nie spodziewałaś się? A jednak przyjechałam.” – Karolina sięgnęła po kapcie Tomka, ale Weronika wyjęła z szafki gościnne klapki. Były za małe, ale innych nie miała.
“No, pokaż, jak żyjesz.” – Karolina przeszła do pokoju, rozglądając się bystrym wzrokiem i zauważając każdy szczegół.
“U ciebie to pałace! Meble z Zachodu, remont…” – Karolina spojrzała na Weronikę.
Na ułamek sekundy dostrzegła w jej oczach zazdrość i złość. Ale w następnej chwili Karolina znów się uśmiechała, pokazując duże zęby. A Weronika znów przypomniała sobie sen.
“To rozumiem. Dobrze wyszłaś za mąż. A mąż gdzie?”
“Na działce” – niechętnie odpowiedziała Weronika.
“I działka jest? No, toście burżuje” – przeciągnęła Karolina tonem, który wyrażał: *No, no, zobaczymy*.
“Po co przyjechałaś?” – spytała Weronika, tracąc cierpliwość.
“Stęskniłam się. Przecież nie mamy nikogo więcej. Jesteśmy sobie nawzajem.” – Karolina nie odwróciła się, wpatrując się w zdjęcie córki z wnukiem. – “A to kto? Córka?”
Weronika milczała.
“A ja tu sama. Z Misiem gwałtownie się rozstaliśmy. Po nim jeszcze dwa razy wychodziłam za mąż. I powiem ci – tamci wcale nie różnili się od pierwszego. Nie warto było ich zmieniać.” – zwierzyła się Karolina.
“Tamtych też komuś odebrałaś?” – warknęła Weronika, nie mogąc się powstrzymać.
“A ty się zmieniłaś, złośnica z ciebie. Kto stare wspomina, temu oko wypada.” – Karolina znowu się uśmiechnęła, ukazując nierówne zęby. – “Nie przyjechałam się kłócić.”
“To po co? Postanowiłaś odwiedzić ze starości, a przy okazji znowu spróbować mi wszystko odebrać?” – rzuciła Weronika, puszczając emocje na luz.
“Jakaś ty złośliwa. A ile córka ma lat?” – KarolinaKarolina nigdy nie wróciła, a Weronika w końcu odnalazła spokój, siedząc wieczorami z Tomkiem na werandzie ich działki i wspominając dawne czasy bez goryczy.