**Siostry**
Halina wstała o świcie, przygotowała śniadanie, spakowała mężowi jedzenie na drogę i dopiero wtedy poszła go obudzić.
— Halinko, po co aż tyle? Przecież wrócę jutro — powiedział mąż, widząc pokaźną torbę.
— Dwa dni to jednak sporo. Nie będziesz miał czasu gotować, więc odgrzejesz i zjesz. Nie marudź. W torbie jest też cieplejsze ubranie, noce już chłodne. Pij herbatę, póki gorąca — machnęła ręką Halina.
Mąż zjadł solidne śniadanie, ubrał się, zabrał torbę.
— Jadę, a ty się połóż, prześpij jeszcze — rzucił, wychodząc z mieszkania.
Halina zamknęła za nim drzwi, wróciła do kuchni i wyjrzała przez okno. Wiedziała, iż na środku podwórka Sławek się odwróci i pomacha. Mąż rzeczywiście zatrzymał się, spojrzał w stronę domu i uniósł rękę. Pomachała w odpowiedzi. Halina uśmiechnęła się w duchu: *„Jak młodzi małżonkowie”*. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
Odkąd przeszła na emeryturę, zawsze tak żegnała męża, gdy wyjeżdżał do pracy czy na działkę. Żyli razem dwadzieścia sześć lat. Niewiele, jak na ich wiek. Oboje mieli za sobą wcześniejsze związki.
Halina nie lubiła zostawać sama. Pojechałaby z mężem na działkę, ale obiecała córce, iż dziś zajmie się wnukiem. Westchnęła. Spać się nie chciało, ale co robić? Sprzątać jeszcze za wcześnie — nie włączy przecież odkurzacza o szóstej rano. W blokach słychać wszystko, a ludzie w weekend lubią pospać.
Nie mając nic lepszego do roboty, Halina położyła się na łóżku, choćby nie zdejmując szlafroka. Leżała, myśląc o różnych rzeczach, i niepostrzeżenie zasnęła.
Nawet śniło jej się coś. U babci na wsi była kiedyś duża, kudłata suka, Alma. We śnie podbiegła do Haliny, merdając radośnie ogonem. *„Alma, witaj! Skąd się tu wzięłaś?”* — zapytała Halina i wyciągnęła rękę, by ją pogłaskać. Ale nagle Alma warknęła, pokazując zęby. Halina cofnęła dłoń, nie rozumiejąc, dlaczego suka nie dała się dotknąć…
Halina drgnęła i otworzyła oczy. W pokoju było pusto — żadnej Almy, bo i być nie mogło. Pies zdechł ze starości, gdy Halina miała czternaście lat. Spojrzała na zegarek — spała może z dziesięć minut. Znów przymknęła powieki. *„Zmarli śnią się na niepogodę, a psy na krewnych”* — pomyślała, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Kto to tak wcześnie?
Halina usiadła, zsunęła nogi z łóżka, włożyła kapcie i poszła do przedpokoju. Dzwonek odezwał się ponownie, jakby ją poganiał.
— Już idę, idę — burknęła Halina i otworzyła drzwi.
Na widok gościa o mało nie zatrzasnęła ich przed nosem osoby, którą najmniej chciała zobaczyć. Mówią, iż pierwsza myśl jest najprawdziwsza. Później żałowała, iż nie postąpiła zgodnie z nią. W drzwiach stała jej młodsza siostra. Serce zabiło w piersi jak ptak złapany w sidła.
— Cześć, siostrzyczko! — powiedziała Irena, kładąc nacisk na ostatnie słowo, i uśmiechnęła się szeroko.
Duże zęby siostry wyraźnie wysuwały się do przodu. Gdy się uśmiechała, widać było różowe dziąsła. *„A mówią, iż proroczych snów nie ma”* — pomyślała Halina, przypominając sobie warczenie Almy. Myśl była nieprzyjemna. Wizyta siostry po latach rozłąki nie wróżyła nic dobrego.
Miały różnych ojców i dziesięć lat różnicy. Ojciec Haliny zginął w wypadku, trzy lata później mama wyszła ponownie za mąż i urodziła Irenę. Siostry nie były do siebie podobne ani wyglądem, ani charakterem. Halina niska, pulchna, o delikatnych rysach i łagodnym usposobieniu. Irena wysoka, szczupła, z pociągłą twarzą i tymi wystającymi zębami.
— Co, tak mnie będziesz trzymać w drzwiach? Nie zaprosisz do środka? — zapytała Irena.
Halina wciąż miała szansę zatrzasnąć drzwi. Ale to przecież siostra, choć nieproszona i nieoczekiwana.
— Wejdź — powiedziała, szerzej otwierając drzwi.
Irena weszła do mieszkania, zrzucić buty na wysokich obcasach, poprawiła przed lustrem fryzurę i odwróciła się do Haliny.
— Nie spodziewałaś się? A ja przyszłam. — Irena sięgnęła po kapcie Sławka, ale Halina wyjęła z szafki pantofle dla gości. Były za małe, ale innych nie miała.
— No, pokaż, jak żyjesz — Irena przeszła do pokoju, rozglądając się bystrym wzrokiem i notując każdy szczegół.
— Ależ tu pałac! Meble importowane, remont… — Irena spojrzała na Halinę.
Na ułamek sekundy w jej oczach błysnęła zazdrość i złość. Ale zaraz znów się uśmiechnęła, odsłaniając nierówne zęby. A Halina znów przypomniała sobie sen.
— No proszę. Dobrze wyszłaś za mąż. A mąż gdzie?
— Na działce — niechętnie odpowiedziała Halina.
— I działka macie? A to się bogacicie — przeciągnęła Irena tonem, który mówił: *„No, no, zobaczymy”*.
— Po co przyszłaś? — spytała Halina, tracąc cierpliwość.
— Stęskniłam się. Przecież poza nami dwiema nie mamy już nikogo. Jesteśmy tylko sobie — odparła Irena, nie odwracając się i przyglądając zdjęciu córki z wnukiem. — A to kto? Córka?
Halina nie odpowiedziała.
— A ja jestem sama. Z Mirkiem gwałtownie się rozstaliśmy. Po nim jeszcze dwa razy byłam zamężna. I wiesz co? Tamci wcale nie różnili się od pierwszego. Nie warto było ich zmieniać — zwierzyła się Irena.
— A tych dwóch też komuś odebrałaś? — warknęła Halina, nie mogąc się powstrzymać.
— Ależ się zmieniłaś, złośnica z ciebie. Kto stare wspomina, temu oko wypada — Irena znów się uśmiechnęła, ukazując nierówne zęby. — Nie przyszłam się kłócić.
— A po co w takim razie? Postanowiłaś zajrzeć po latach i przy okazji znowu coś mi zabrać? — Halina puściła hamulce emocji.
— Jaka z ciebie złośnica. Ile latHalina po cichu westchnęła, patrząc na grób siostry, i pomyślała, iż czasem najtrudniej jest wybaczyć właśnie tym, którzy nas najbardziej zranili, ale bez tego wybaczenia nie można naprawdę żyć dalej.













