Siostra mojego męża uznała, iż to my mamy obowiązek rozpieszczać jej dzieci – i tylko my
Wyszłam za Wojtka prawie osiem lat temu. Człowiek złoty, uczynny, z sercem na dłoni. Jest tylko jeden problem – jego siostra. Kinga. Kobieta o nieograniczonej wyobraźni i niesamowitej umiejętności przekształcania każdego zdania w zakamuflowaną prośbę… o drogi prezent.
Nigdy nie mówiła wprost. Jej słowa zawsze brzmiały jak niewinne rozważania:
— Dzieci tak marzą o tym nowym filmie, ale bilety teraz kosztują majątek – mówiła z błyskiem w oku. I mój Wojtek, ledwo to usłyszał, już kupował bilety, sam zabierał siostrzeńców do kina i do tego fundował im zestawy z popcornem.
— Taka piękna pogoda – kontynuowała Kinga – a wy tylko w domu. Może byście pojechali do wesołego miasteczka? I zgadnijcie, kto jechał na karuzelach z jej dziećmi? Oczywiście my. I oczywiście na nasz koszt.
Nie łapię aluzji. I nie chcę. Wolę bezpośredniość. jeżeli czegoś potrzebujesz – powiedz. Poproś. Wytłumacz. A nie kręć i nie wij, udając, iż sama niczego nie chciałaś.
Ale Wojtek zawsze gwałtownie reagował na jej „sugestie”. Uwielbiał siostrzeńców, aż do przesady. Ale to, jak ich rozpieszczał – to już było za dużo. Rowery, gadżety, rozrywki – wszystko to stało się normą. Kinga tylko mrugnie, a mąż już biegnie.
Ostatnio obchodziliśmy imieniny Kacpra – syna Kingi. Wcześniej podarowaliśmy mu wymarzony rower, który kosztował nas niemało. Byłam pewna, iż to wystarczy. Ale jak się okazało, dla Kingi „rower” to taki drobiazg. Jej zdaniem, chłopcu pilnie potrzebna jest wycieczka do Włoch. Oczywiście nie samemu – z nią, rzecz jasna. Przecież dziecko nie może jechać samo!
W języku Kingy brzmiało to tak:
— Kacper tak marzy o Rzymie. Aż mu oczy świecą…
Wojtek wtedy zamiast wycieczki przyniósł siostrzeńcowi tort i zestaw poduszek z inicjałem jego imienia. Tego dnia pracowałam, a mąż poszedł sam. I jak się domyślacie, to był zimny prysznic dla siostry.
Ale Kinga się nie poddała. Jej oczekiwania rosły z roku na rok. Mężowi niby to nie przeszkadzało. Nie mieliśmy swoich dzieci, więc poświęcał się siostrzeńcom całkowicie. Może choćby dlatego, iż nie miał gdzie wyładować swojej ojcowskiej energii.
Aż w końcu – długo wyczekiwana wiadomość: jestem w ciąży. Powiedziałam mężowi – płakał ze szczęścia, całował brzuch, nie mógł uwierzyć. Marzył o tym latami. A potem przyszła Kinga…
I znów – z prośbą. Tym razem o wyjazd do Wiednia na majówkę. Oczywiście z dziećmi. Mąż odmówił, pierwszy raz. Powiedział, iż niedługo zostanie ojcem i teraz wszystkie środki idą na rodzinę. Wtedy siostra wybuchła.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie. Krzyczała. Oskarżała.
— Jak śmiesz?! Ty to specjalnie, żeby zabrać moim dzieciom jedynego mężczyznę, który się o nich troszczył!
Milcząco odłożyłam słuchawkę.
A potem – nowa scena. Siostrzeńcy zaczaili się na Wojtka pod jego pracą. Podali mu samodzielnie zrobione kartki.
„Wujku, prosimy, nie zostawiaj nas…”
„Po co ci własne dzieci, skoro już nas masz?..”
Ktoś wyraźnie pomagał im układać tekst. I ten „ktoś” był oczywisty.
Wojtek wrócił do domu, usiadł na kanapie, spojrzał na te kartki… i coś w nim kliknęło.
— Jestem po prostu głupcem – powiedział. – Ile lat to znosiłem? Te „zepsuta mikrofalówka”, „brakuje na kurtkę”, „tata uciekł – wujku, pomóż”. Ona cały czas używała dzieci, żeby mną manipulować. A ja – dawałem się nabierać. Idiota.
I nagle wyciągnął notes. Zaczął spisywać wszystko, co pamiętał: rowery, telefony, kolonie, wyjazdy, sprzęt, kurtki, bilety do teatru. Podsumowanie – porządna suma.
A potem – finał. Finał po królewsku, czyli po kingowemu.
Przyszła do naszego domu. Stanęła w przedpokoju jak u siebie i oznajmiła:
— Skoro niedługo będziecie mieli swoje dziecko, może zrobisz ostatni dobry uczynek? Podarujesz nam samochód. Nie nowy, nie jestem bezczelna. Tylko żeby dzieci wozić…
Wojtek bez słów podał jej notes.
— Oto suma. Za wszystko, co od nas wzięłaś. Oddaj. Masz pół roku. Potem – sąd.
Wypadła za drzwi, trzasnęła nimi tak, iż z półki spadło pudełko z butami.
Potem nastąpiła lawina wiadomości. Koleżanki Kingy zaatakowały moje social media. Pisały, iż zniszczyłam świętą więź wujka z siostrzeńcami. Że teraz dzieci są „porzucone, głodują, a matka w rozpaczy”.
Ale wiecie co? Nie drgnęłam.
Kinga ma dwa mieszkania. Jedno dostała od byłego męża, drugie – od Wojtka, który zrzekł się swojego udziału w spadku na jej rzecz. Dostaje alimenty, żyje w dostatku. Po prostu przywykła, iż wszystko jej się należy. A teraz – już nie.
Będziemy mieli dziecko. I teraz mój mąż ma prawdziwą rodzinę. Bez manipulacji, bez histerii, bez teatru. I wiecie co? Chyba dopiero zaczynamy…