Nasz dziadek, Tadeusz Kowalski, w wieku siedemdziesięciu lat zawsze był filarem naszej licznej rodziny. Jego słowo było święte, a mądrość – przewodnikiem. My, jego dzieci, wnuki i prawnuki, szanowaliśmy go i słuchaliśmy każdej rady. Tak było jeszcze niedawno. Tadeusz i nasza śp. babcia Jadwiga żyli ze sobą w zgodzie przez ponad czterdzieści lat. Wychowali razem dwoje dzieci – naszych rodziców, trójkę wnuków i dwoje prawnuków. Nasza rodzina była jak jeden klan, złączony wspólnymi radościami i smutkami, świętami i trudnościami.
Dziadek i babcia byli dla nas prawdziwym oparciem. Ich przestronny dom w cichej wsi pod Poznaniem, otoczony zadbanym sadem i warzywnikiem, był dla nas wszystkich drugim domem. Z euforią zajmowali się gospodarstwem, a my dziwiliśmy się, skąd mieli tyle siły. Rodzina była wyjątkowo zżyta – zjeżdżaliśmy się na wszystkie święta, wspólnie jeździliśmy nad jezioro Śniardwy, a dla dziadków organizowaliśmy wyjazdy do najlepszych uzdrowisk nad Bałtykiem.
Dzieliliśmy wydatki, robiliśmy wszystko, by nasi staruszkowie byli szczęśliwi. Oni zaś nigdy nie zostawiali nas samych: przysyłali domowe przetwory, pomagali finansowo, a raz choćby wsparli nas przy spłacie kredytu mieszkaniowego. Ich miłość i troska były dla nas bezcenne.
Ale trzy lata temu babcia odeszła, i wszystko się zmieniło. Dziadek pozostawiony sam sobie pogrążył się w żałobie. Rzucił się w wir prac gospodarskich, by zapełnić pustkę. Dom i ziemia wymagały wysiłku, którego już nie miał. Błagaliśmy, by zamieszkał z nami w mieście – po co męczyć się samemu na wsi? ale dziadek był nieugięty.
– To moja ziemia – mówił stanowczo. – Tu się urodziłem, tu zostanę. Z gospodarstwem dam sobie radę. A Bronisława mi pomoże.
Bronisława, sąsiadka, zaczęła się u niego pojawiać coraz częściej. Najpierw przynosiła mu domowe jedzenie – dziadek nigdy nie był mistrzem kuchni. Byliśmy jej wdzięczni, bo nie chcieliśmy, by czuł się samotny. ale niedługo Bronisława wprowadziła się na stałe. Wówczas choćby się ucieszyliśmy – dziadek, wciąż krzepki i pełen życia, znów się uśmiechał, w jego oczach pojawił się dawny blask. Odwiedzaliśmy go, dbaliśmy o kontakt.
Bronisława od początku budziła w nas mieszane uczucia. Coś w niej niepokoiło, ale odganialiśmy te myśli – ważne, iż dziadkowi z nią dobrze. Jednak rok po śmierci babci oznajmili, iż biorą ślub. To był cios. Nie spodziewaliśmy się, iż posuną się tak daleko. Dziadek postawił nas przed faktem dokonanym, a my nie mogliśmy nic zmienić.
Na ślub nie pojechała cała rodzina. Mój ojciec, najstarszy syn dziadka, był wściekły. Uważał, iż dziadek za gwałtownie zapomniał o babci, zdradzając jej pamięć. Wtedy właśnie w rodzinie pojawił się rozłam. Prawdziwy koszmar zaczął się jednak później, gdy Bronisława, już jako żona dziadka, pokazała swoje prawdziwe oblicze.
Zaczęła wprowadzać swoje zasady. Nie można już było przyjechać bez wcześniejszego telefonu – żądała ostrzeżenia. Tradycyjne rodzinne spotkania, które zawsze obchodziliśmy razem, zostały odwołane. Dziadek i Bronisława spędzali czas z jej krewnymi, o nas zaś najwyraźniej zapomnieli. choćby z wnukami i prawnukami, których kiedyś tak kochał, dziadek przestał się widywać.
Co gorsza, wszystkie rodzinne pamiątki po babci, które miały przejść na nas, Bronisława przekazała swoim córkom. Próbowaliśmy rozmawiać z dziadkiem, ale ona zawsze była w pobliżu, kontrolowała każde słowo, kazała włączać głośnomówiący. W rzadkich chwilach, gdy jej nie było, dziadek i tak nas odpychał. Stał się obcy, zimny, jakby pod jej wpływem zapomniał, kim jesteśmy.
Próbowaliśmy tłumaczyć, iż nie chodzi nam o dom ani spadek. Chcieliśmy tylko ocalić rodzinę, odzyskać tego dziadka, który dla nas znaczył wszystko. ale on tylko powtarzał: „Trzymajcie się z dala od mojej nowej rodziny”. Te słowa bolały najbardziej. Jak człowiek, który był sercem naszego życia, mógł się od nas odwrócić? I jak mamy teraz żyć, widząc, iż nasza niegdyś tak silna rodzina rozpada się na naszych oczach?