Sezon Zaufania: Budowanie Relacji w Polskiej Kulturze

twojacena.pl 1 godzina temu

**Sezon Zaufania**

Na początku maja, gdy trawa nabrała soczystej zieleni, a poranna rosa jeszcze osiadała na szybach werandy, Kinga i Marek po raz pierwszy poważnie zastanowili się, czy nie spróbować wynająć domku letniskowego samodzielnie, bez pośredników. Decyzja dojrzewała tygodniami znajomi opowiadali o wysokich prowizjach, na forach pojawiały się negatywne opinie o agentach nieruchomości. Ale najważniejsze było coś innego: chcieli sami decydować, komu powierzyć dom, w którym spędzili ostatnie piętnaście lat wakacji.

Domek to nie tylko metry kwadratowe Marek delikatnie przycinał suche gałęzie malin, spoglądając na żonę. Chcemy, żeby ludzie traktowali go z szacunkiem, a nie jak hotel.

Kinga wycierała ręce w ręcznik, stojąc na ganku, i skinęła głową. Tego roku postanowili zostać w mieście dłużej córka zaczynała istotny etap nauki, a Kinga miała jej pomagać. Dom stałby pusty prawie całe lato, a koszty utrzymania nie znikały. Rozwiązanie wydawało się oczywiste.

Wieczorem, po kolacji, przeszli razem przez dom znaną trasą, ale teraz z nową perspektywą: co uporządkować, co schować, by nie kusić obcych zbędnymi przedmiotami. Książki i rodzinne zdjęcia spakowali do pudeł i wynieśli na strych, pościel zostawili świeżą, złożoną w stos. W kuchni Kinga przejrzała naczynia, zostawiając tylko te najpotrzebniejsze.

Zróbmy dokumentację zaproponował Marek, wyjmując telefon. Sfotografowali pokoje, meble ogrodowe, choćby stary rower przy szopie na wszelki wypadek. Kinga notowała szczegóły: ile garnków, jakie koce na łóżkach, gdzie leży zapasowy komplet kluczy.

Następnego dnia, gdy przed południem rozpętał się pierwszy majowy deszcz, a po działce rozlały się kałuże, zamieścili ogłoszenie w internecie. Zdjęcia wyszły jasne przez okna widać było, jak za szklarnią rosną już pomidory, a wzdłuż ścieżki do furtki gęsto kwitły mlecze.

Oczekiwanie na pierwsze odpowiedzi ciągnęło się z mieszaniną niepokoju i euforii jak przed przyjazdem gości, gdy wszystko jest gotowe, ale nie wiadomo, kto przekroczy próg. Telefony zaczęły się szybko: jedni pytali o Wi-Fi i telewizor, inni czy można z psami lub dziećmi. Kinga starała się odpowiadać szczerze i szczegółowo sama kiedyś szukała noclegu i wiedziała, ile znaczą drobiazgi.

Pierwszy najemcy przyjechali pod koniec maja. Młoda para z siedmioletnim dzieckiem i psem średniej wielkości przez telefon zapewniali, iż zwierzę jest absolutnie ciche. Umowę podpisali na miejscu zwykła kartka z danymi i warunkami. Kinga trochę się denerwowała: formalnie umowa była nieoficjalna, ale wydawało im się to logiczne na sezon nic więcej nie było potrzebne.

W pierwszych dniach wszystko szło spokojnie. Kinga przyjeżdżała raz w tygodniu sprawdzić ogród i podlać pomidory przy okazji przywoziła świeże ręczniki lub chleb z miasta. Najemcy byli mili: dziecko machało do niej z okna kuchni, pies witał przy furtce.

Ale po trzech tygodniach zaczęły się opóźnienia w płatnościach. Najpierw tłumaczyli zapominalstwem lub błędem banku, potem pojawiły się wymówki o niespodziewane wydatki.

Po co nam te nerwy Marek przewijał wiadomości w telefonie wieczorem w kuchni. Za oknem słońce chyliło się już za jabłoniami, zostawiając złote smugi na podłodze.

Kinga próbowała dogadać się polubownie: delikatnie przypominała, proponowała przesunięcie terminu. Ale wewnętrzne napięcie rosło po każdej rozmowie zostawał posmak niezręczności i bezsensownego zmęczenia.

W połowie czerwca stało się jasne: najemcy wyjeżdżają przed czasem i zostawiają część kwoty niezapłaconą. Gdzie odjechali, domek przywitał ich zapachem papierosów na ganku (mimo prośby o niepalenie w środku), śmieciami pod werandą i plamami farby na kuchennym stole.

No i ta absolutnie cicha suka Marek patrzył na podrapane drzwi spiżarni.

Sprzątali w milczeniu prawie cały dzień: wynosili śmieci, szorowali kuchenkę, zanosili brudne ręczniki do prania. Truskawki przy płocie już nabierały koloru; mimochodem Kinga zerwała garść owoców prosto z grządki słodkie, jeszcze ciepłe od deszczu.

Po tym incydencie długo dyskutowali: czy w ogóle warto kontynuować? Może lepiej skorzystać z agencji? Ale myśl, iż ktoś obcy będzie zarządzał ich domem lub brał prowizję za przekazanie kluczy, wydawała się nie do przyjęcia.

W połowie lata spróbowali ponownie: teraz wybierali najemców ostrożniej, żądali zaliczki i dokładniej tłumaczyli zasady.

Ale nowe doświadczenie nie było lepsze. Rodzina z dwójką dorosłych i nastolatkiem przyjechała dopiero w sobotni wieczór i od razu zaprosiła gości na kilka dni. W rzeczywistości hałaśliwe towarzystwo zostało na cały tydzień: wieczorami w ogrodzie słychać było głośny śmiech i zapach grillowanej kiełbasy do późna.

Kinga dzwoniła kilka razy prosiła o ciszę po 23; Marek pojechał sprawdzić działkę i znalazł puste butelki pod krzakami bzu.

Gdy najemcy wyjechali, domek wyglądał na zmęczony: kanapa była poplamiona sokiem lub winem (nie dało się już rozpoznać), worki ze śmieciami stały przy szopie, a pod jabłonią leżały niedopałki.

Jak długo jeszcze mamy to znosić? Marek burczał cicho, sprzątając resztki grillowania.

Kinga czuła narastające rozczarowanie: wydawało jej się niesprawiedliwe, iż ludzie tak traktują cudzy dom.

Może sami jesteśmy winni? Trzeba było twardziej stawiać warunki

W sierpniu nadszedł kolejny zapytanie o wynajem: młoda para bez dzieci chciała domek tylko na tydzień. Po poprzednich sytuacjach Kinga była szczególnie uważna: wcześniej omówiła wszystkie warunki przez telefon, nalegała na zdjęcia stanu przy wprowadzaniu się i poprosiła o kaucję.

Najemcy zgodzili się bez sprzeciwu; spotkali się przy furtce w upalne południe powietrze drżało nad ścieżką do szopy, a z otwartych okien dobiegał brzęk owadów.

Ale po zakończeniu okazało się: goście zepsuli mikrofalówkę (podgrzali folię), a za szkodę płacić nie chcieli.

Prawie nic nie znis

Idź do oryginalnego materiału