**Dziennik Antoniny**
Dokąd? usłyszałam za sobą. Co ty wyprawiasz? Gdzie lecisz? A kto nam obiad ugotuje? Tadeusz patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, gdy po kłótni z jego matką sięgnęłam po torbę.
Przez okno widać było szarość, choć kalendarz mówił już o wiośnie. W naszym małym miasteczku na Pomorzu słońce gościło rzadko. Może dlatego ludzie byli tu tacy smutni, jakby nosili ciężar całego świata.
I ja też. Coraz częściej widziałam w lustrze zmarszczkę między brwiami i usta zaciśnięte w cienką linię.
Mamo! Wychodzę! krzyknęła Zosia, nasza córka.
Dobrze mruknęłam.
Co dobrze? Daj mi pieniądze!
Spacer stał się płatny? westchnęłam.
Mamo, nie rób scen! Koledzy czekają! Szybciej! Dlaczego tak mało?
Na lody starczy.
Jakaś ty skąpa! rzuciła i zniknęła za drzwiami, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
Och, Zosia Kiedyś była takim słodkim dzieckiem.
Tosiu, głodny jestem! Kiedy obiad? Tadeusz wyglądał spod telewizora jak niedźwiedź wybudzony z zimowego snu.
Jedz odparłam, stawiając talerz na stole.
A podasz?
Omal nie upuściłam garnka. Serio?
W kuchni się je, Tadzik. Jak chcesz, to jedz. Jak nie twój wybór.
Kwadrans później zjawił się, wąchając podejrzliwie danie.
Zimne. Ble.
Mniej byś się guzdrał.
Prosiłem cię! Zero serca, zero opieki! Przecież wiesz, iż teraz mecz! warknął, wrzucając kawałek kurczaka do ust. Niedobre.
Przewróciłam oczami. Te mecze zmieniły go nie do poznania. Zakłady, gadżety, drogie karty wstępu Kiedyś choćby piłki nie kopnął, a teraz żył tylko dla tego.
Nie usiadł choćby na minutę. Chwycił puszkę piwa, paczkę chipsów na głodniaka i wrócił przed telewizor. A ja zostałam z garami.
Nikt nie doceniał, ile robię.
Po dyżurze w szpitalu byłam wykończona. Praca na oddziale to ciągły stres, a w domu drugi etat. Podaj, przynieś, posprzątaj.
Jeszcze co do picia? Tadeusz grzebał w lodówce. Czemu pusto?
Bo wszystko wypiłeś! Mam ci to nosić?! Wstydź się! wybuchłam.
Ale z ciebie histeryczka mruknął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zapasy na mecz były ważniejsze.
Położyłam się, ale nie mogłam zasnąć. Martwiłam się o Zosię. Gdzie była? Z kim? Na dworze ciemno, a jej nie ma. Nie dzwoniłam ostatnim razem krzyczała: Przestań mnie kompromitować!.
Skończyła osiemnaście lat. Nie chciała studiować ani pracować. Muszę odnaleźć siebie mawiała.
Ledwie zmrużyłam oczy, gdy obudziły mnie wrzaski Tadeusza. Ktoś strzelił gola. Potem dołączył sąsiad z dziewczyną, i zaczęło się kibicowanie. O północy wróciła Zosia, pobrzęczała talerzami, trzasnęła drzwiami i padła spać. Gdy w końcu zapanowała cisza zaczęło się miauczenie.
CZY KTOŚ W TYM DOMU MOŻE NAKARMIĆ KOTA?! wyskoczyłam z łóżka. Zosia miała słuchawki i tylko pokręciła palcem przy skroni. Tadeusz chrapał przed telewizorem z pustą puszką w garści.
*Mam dość. Naprawdę mam dość.*
Następnego dnia obudził mnie telefon teściowej.
Antonina, kochanie, pamiętasz o sadzeniu ziemniaków? I dom na wsi trzeba posprzątać.
Pamiętam westchnęłam.
No to jutro jedziemy.
Mój jedyny wolny dzień na działce, pod czujnym okiem Weroniki.
Jak ty zamiatasz?! Trzeba inaczej trzymać miotłę! instruowała, siedząc wygodnie na ławce.
Pani Weroniko, prawie pięćdziesiąt lat mam, dam radę
Mój Tadeusz by tak nie zrobił
A gdzie jest pani syn? Czemu nie przyjechał? Czemu my jedziemy autobusem trzy godziny? Dlaczego zawsze tylko Tadeusz, Tadeusz
On jest zmęczony.
A ja nie?
I wtedy zaczęła się litania. Żałowałam, iż się odezwałam. Weronika kochała sprawiedliwość swoją wersję, gdzie ja byłam zawsze winna. Całe życie wychwalała syna, a mnie traktowała jak służącą, którą łaskawie tolerowała.
Wracałyśmy w milczeniu, każda w innym końcu autobusu. Nazajutrz Tadeusz wpadł w szał.
Jak śmiesz podnosić głos na moją matkę?! Gdyby nie ona
Co? skrzyżowałam ręce.
Dalej klepałabyś biedę w tej przychodni! wrzasnął.
Tak, Weronika załatwiła mi pracę w szpitalu. Wyższe zarobki, ale i siwe włosy z nerwów. Często żałowałam tej zmiany.
Co robisz?! zaniemówił nagle, widząc mój ruch.
A ja zrobiłam coś, czego się nie spodziewał.











