SERCE ZNOWU WIBRUJE

polregion.pl 15 godzin temu

**SERCE ZNOWU BIJE**

Justyna urodziła swoją Maję nie wiadomo od kogo. Jak to mówią – „pośliznęła się” przed ślubem.
Tak, za Justyną kręcił się jeden przystojniak. Ożenku wprawdzie nie proponował, ale był olśniewająco przystojny i uprzejmy.
Justyna prowadzała go pod rękę z dumą, mijając babcie „słoneczniki” siedzące pod blokiem. Te emerytki zawsze, niczym słoneczniki za słońcem, odwracały głowy za przechodzącymi.

Młody człowiek nigdzie nie pracował. Wolał fruwać przez życie jak motyl. Justyna go karmiła, poiła, kładła spać obok siebie. Była gotowa rozłożyć się jak kolorowy dywanik na jego drodze.
Ale pewnego pięknego dnia oświadczył, iż z Justyną jest mu strasznie nudno, iż nie docenia go jako mężczyzny. I w ogóle, mogłaby go chociaż raz zabrać nad morze, jeżeli go kocha…

Justyna płakała przez tydzień. Potem podarła zdjęcia „niedokochanego” i spaliła. Cały miesiąc dziewczyna cierpiała w samotności. Aż poznała Krzysztofa.

Pewnego ranka Justyna spieszyła się do pracy. Nerwowo czekała na przystanku. Nagle zatrzymało się taksówka. Kierowca otworzył drzwi i zaproponował podwiezienie. Justyna, bez namysłu, wskoczyła do auta.

W drodze kierowca zagadał. Justyna od razu oceniła mężczyznę – był po czterdziestce, zadbany, ogolony, uczesany, w wyprasowanej koszuli. Zachwyciła ją też jego galanteria. Cały jego wygląd zdradzał troskliwą kobiecą rękę. Justyna uznała, iż to pewnie ręka matki.

Krzysztof – tak się przedstawił – był całkowitym przeciwieństwem tamtego. Justyna bez wahania zostawiła mu swój numer. Tak się złożyło, iż to jedyny raz, kiedy przejechała się taksówką za darmo.

Zaczęli się spotykać. Krzysztof obsypywał ją kwiatami, obdarowywał prezentami, kochał czule.

Pewnej wiosny spacerowali po lesie. Justyna zbierała przebiśniegi. Krzysztof, widząc jej zapał, przyłączył się. Zebrali cały „plon”. Justyna usiadła w aucie ze swoim bukiecikiem. Krzysztof położył swój wielki pęk na tylne siedzenie. Justynie od razu strzeliła myśl: „Dla żony.” Nie odważyła się zapytać. A jeżeli jest żonaty? Przyzwyczaiła się już do jego uprzejmości. Wybrała słodkie złudzenie. Milczała…

Ale niedługo do Justyny przyszła żona Krzysztofa. Przyprowadziła dwoje małych dzieci i oznajmiła:
– Proszę, kochana, wychowuj je! One bardzo kochają tatę!

Justyna, oszołomiona, tylko wyjąkała:
– Przepraszam, nie wiedziałam, iż Krzysztof ma rodzinę. Nie zamierzam jej rozbijać.

Tego samego wieczoru dała „żonatemu” kosza.

Następnym wybrankiem okazał się Levan. Był Gruzinem. Ich romans był krótki, ale burzliwy. Wpadł w życie Justyny jak huragan i równie gwałtownie zniknął.

Poznali się na urodzinach koleżanki. Levan od razu wziął w obroty spokojną dziewczynę. Justyna nie opierała się jego czarowi. Levan podbił ją szeroką duszą, hojnością, optymizmem. Z nim nie miała czasu w smutki. Zawsze miał jakieś pomysły. Justyna była gotowa biec za nim na koniec świata. Ale niestety…

Rok nosił ją na rękach, po czym wyjechał do Gruzji. Nie przystosował się do Polski – może klimat, może chora matka…

Justyna czuła się porzucona i niepotrzebna. „Zostanę sama. Ale przynajmniej bez łez.”

A kiedy już pogodziła się z losem samotnej kobiety, okazało się, iż pod jej sercem rośnie nowe życie. Zamarła z przerażenia! Kim był ojciec? Jak teraz żyć? Jak nie oszaleć?

Urodziła dziewczynkę. Nazwała ją Zosią. Zosia stała się sensem jej życia. Była podobna do Levana – te same czarne loki, ciemne oczy i uśmiech, który przyciągał. To cieszyło Justynę. Może dlatego, iż kochała go jak nikogo innego. Patrząc na Zosię, wspominała beztroskie dni z Levanem.

Czasem chciało się wyć z bezsilności, z zazdrości o zamężne koleżanki. Ale wychowanie Zosi pochłaniało cały czas. Na łzy nie było go za wiele.

Pierwszego września Zosia poszła do szkoły. W ławce posadzono ją z Jakubem. Od razu się nie polubili. Jakub nazwał ją „kędzierzawą głupią”.

Nauczycielka musiała ich rozsadzić. Ale i tak bili się na przerwach.

Justyna poszła do szkoły spytać, dlaczego córka wraca podrapana. Nauczycielka, czując się winna, podała adres Jakuba.

Justyna bez wahania ruszyła na rozmowę.

Drzwi otworzył mężczyzna. Wycierał ręce w ręcznik zwisający na szyi.
– Do mnie? Proszę wejść. Zapraszam na kawę. Tylko najpierw nakarmię tego urwisa – rzucił, znikając w kuchni.

Justyna rozzuła się i weszła do małego pokoju. Od razu widać było brak kobiecej ręki – bałagan, kurz, zapach papierosów.

Wrócił z tacą, na której stały dwie filiżanki aromatycznej kawy. (Ten zapach Justyna zapamięta na zawsze.)
– Czym zawdzięczam wizytę tak pięknej kobiety? – zapytał.
– Jestem mamą Zosi – zaczęła.
– Aaa… – uśmiechnął się. – Mój Kuba jest zakochany w pani córce.
– Dlatego Zosia wraca podrapana? – zaatakowała.
– Hm? Nie rozumiem… – zdziwił się.
– Proszę porozmawiać z synem. Dziękuję za kawę – wstała.
– Rozmówię się. Niech pani nie martwi – uspokajał.

„Urwis” siedział cicho w kuchni.

Justyna wróciła do domu. Tej nocy nie mogła zasnąć. Coś ją zaintrygowało w tym mężczyźnie – takim domowym, takim… wymarzonym. I ta kawa! Żaden adorator nie częstował jej takim napojem. Szampan, wino – tego było w bród. Ale kawy nikt nie proponował.

W myślach już sprzątała jego mieszkanie, wietrzyła, stawiała kwiaty na parapecie… A „urwisa” miała ochotę pogłaskać po głowie.

Następnego dnia poprosiła Zosię, by była milsza dla Jakuba.

Minęły tygodnie.

Na wywiadówce Justyna znów spotkała „swojego” mężczyznę. Wtedy upewniła się – Jakub nie ma matki. DlNa kolejnej wywiadówce już nie była sama – trzymała za rękę Marka, który od tamtej pamiętnej kawy stał się nie tylko ojcem Jakuba, ale i nowym światłem w jej życiu.

Idź do oryginalnego materiału