«Mam duszę rozdartą jakby koty po niej łaziły» – moja decyzja o dziadku rozdziera mi serce
W małym miasteczku pod Poznaniem, gdzie stare lipy osłaniają ulice przed letnim skwarem, moje życie w wieku 38 lat zawisło na krawędzi moralnej przepaści. Nazywam się Jolanta, a podjęłam decyzję, która ratuje naszą rodzinę, ale rani moją duszę. Moja mama płacze, a ja, mimo bólu, wiem, iż muszę postawić na swoim. Umieszczenie dziadka w domu opieki to nie zdrada, ale konieczność – dlaczego jednak jest mi tak ciężko?
Rodzina na krawędzi
Mój dziadek, Stanisław Wojciechowski, to człowiek, którego uwielbiałam od dziecka. Jego opowieści o wojnie, jego łagodne oczy, jego ciepłe dłonie – to wszystko było częścią mojego świata. Ma 87 lat, a ostatnie lata mocno nadwyrężyły jego zdrowie. Choroba Alzheimera zabrała mu pamięć, jasność umysłu, niezależność. Zapomina, kim jestem, myli dzień z nocą, czasem wychodzi z domu i gubi się. Mama, Halina Nowak, w wieku 62 lat stara się się nim opiekować, ale to ją niszczy.
Żyjemy we trójkę w naszym starym mieszkaniu: ja, mama i dziadek. Mój mąż, Marek, i nasze dwoje dzieci, Zosia i Tomek, wynieśli się do wynajętego lokum, bo w domu zrobiło się zbyt ciasno. Dziadek wymaga ciągłej uwagi: może zostawić włączony gaz, rozlać herbatę, krzyczeć w nocy. Mama nie śpi, jej zdrowie się pogarsza, a ja rozdarta jestem między pracą, dziećmi i pomocą dla niej. Jesteśmy na granicy wytrzymałości – fizycznej i psychicznej.
Trudna decyzja
Długo się broniłam przed tą myślą, ale miesiąc temu zrozumiałam: dziadek potrzebuje profesjonalnej opieki. Znalazłam dobry dom opieki pod miastem – czysty, z życzliwym personelem, gdzie będą się nim zajmować całodobowo. Postanowiłam sama płacić za jego pobyt, by nie obciążać mamy. To drogie, ale jestem gotowa pracować więcej, brać dodatkowe zlecenia, byle tylko dziadek był bezpieczny, a mama odetchnęła.
Gdy powiedziałam mamie, wybuchła płaczem. „Jolka, jak możesz? To twój dziadek, on nas wychował, a ty go oddajesz jak niepotrzebny grat!” Jej słowa paliły jak żrący kwas. Patrzy na mnie z wyrzutem, ciągle ma łzy w oczach. Próbowałam tłumaczyć, iż to nie zdrada, ale troska – o niego, o nią, o nas wszystkich. Ale ona nie słucha. Dla niej dom opieki to wygnanie, hańba. Uważa, iż wybrałam łatwą drogę, choć ta decyzja rozrywa mi serce.
Wina, która nie odpuszcza
Nocami leżę bez snu, a koty drapią mi po duszy. Widzę dziadka, który głaskał mnie po głowie, gdy byłam mała. Słyszę jego śmiech, jego opowieści. A teraz patrzy na mnie pustym wzrokiem i pyta: „A ty kto?” Obwiniam się, iż nie potrafię sama dać rady, iż nie mogę zapewnić mu domu, jak on zapewnił mnie. Ale wiem: w domu nie jest bezpieczny. Wczoraj omal nie wywołał pożaru, zapominając wyłączyć kuchenkę. Nie możemy żyć w takim strachu.
Marek mnie wspiera, ale choćby on czasem pyta: „Jola, na pewno? To przecież twój dziadek”. Jego wątpliwości dolewają oliwy do ognia mojej winy. Zosia i Tomek są jeszcze mali, ale czują napięcie. Zosia niedawno zapytała: „Mamo, dziadka nie zabiorą, prawda?” Przytuliłam ją, ale nie znalazłam słów. Jak wytłumaczyć dziecku, iż robię to z miłości, a nie z obojętności?
Gorycz prawdy
Mama prawie się nie odzywa. Opiekuje się dziadkiem z uporem maniakalnym, jakby chciała udowodnić, iż się mylę. Ale widzę, jak słabnie: garbi się, trzęsą jej się ręce, płacze, gdy myśli, iż nie widzę. Próbowałam znów z nią rozmawiać, ale przerwała mi: „Chcesz się pozbyć ojca, by żyć dla siebie”. To nieprawda, ale jej słowa wżerają się we mnie jak trucizna.
Wiem, iż dom opieki to najlepsze wyjście. Tam dziadek będzie pod opieką, będą go karmić, leczyć, zajmować się nim. Ale gdy tylko pomyślę, jak tam będzie, w obcym pokoju, bez głosu mamy, bez mojej obecności, duszą mnie łzy. Czyżbym go zdradzała? Czy jestem słaba? A może robię jedyne, co mogę, by ocalić nas wszystkich?
Mój wybór
Ta historia to mój krzyk o prawo do trudnych decyzji. Mam duszę rozdartą, ale nie ustąpię. Podpiszę umowę z domem opieki, zabiorę tam dziadka, choćby jeżeli mama mnie znienawidzi. Robię to nie dla siebie, ale dla niego, dla niej, dla moich dzieci. Niech ta decyzja rani moje serce, ale wierzę, iż jest słuszna. W wieku 38 lat chcę, by moja rodzina żyła, a nie wegetowała. Niech mama płacze, niech ja płaczę – ale dźwigam ten krzyż z miłości.
Nie wiem, czy mama mi wybaczy, czy dziadek zrozumie. Ale wiem, iż nie mogę dłużej patrzeć, jak wszyscy toniemy. Stanisław Wojciechowski zasługuje na spokój, Halina – na odpoczynek, a ja – na prawo, by mnie usłyszano. Ten krok to moja walka o przyszłość, i nie ustąpię, choćby serce miało pęknąć.