Sekret Klopsików

twojacena.pl 2 godzin temu

Nie wiem, jak u innych samotnych kobiet, ale do mnie ciągnie wszelka nieczysta swołocz. Wczoraj późnym wieczorem, na przykład, leżałam w łóżku, wzdychając. Naczytałam się wiadomości, najadłam się kotletów, cierpię ile wlezie, krótko mówiąc.

Nagle słyszę, iż za szafą coś zaczyna cicho wyć. Głosik cienki, żałosny.

„Pluskwy, czy co?” myślę. „W Paryżu pisali, iż sama epidemia tych stworzeń. Czyżby dotarły aż do Szczecina? Zmęczone pewnie.”

Po dziesięciu minutach „pluskwy” zmęczyły się wyciem i zaczęły drapać coś po podłodze.

„Zaraz wstanę i przywalę w łeb” skłamałam.

Nie ma szans, żebym wstała po talerzu kotlecików. Jakby mi się w nocy zachciało siku, musiałabym się turlać.

„Nie wal w łeb” grzecznie poprosiły „pluskwy”.

„Gadające” pomyślałam przez kotletową mgłę. „Więc nie pluskwy. Więc to sąsiad oszalał. Z drugiej strony, kto teraz nie oszalał? No dobra, ja. Mnie i zwariować nie ma na czym, a inni ludzie się męczą.”

Potem „pluskwy” przestały drapać, a w półmroku zaczął się do mnie skradać ktoś kudłaty i wysoki. Wzrok mam nie najostrzejszy, więc mrużyłam oczy, próbując ogarnąć trzy rzeczy:
Może kotlet okazał się idealnym środkiem nasennym i już od dawna śpię?
To trzy uszy czy trzy rogi?
Skąd u nas w klatce taki wysoki niespisywany sąsiad? Wszystkich wysokich od razu zapisuję w notesie, mam kolekcję.

„Wiesław Genowefowicz?” spróbowałam zidentyfikować nieznajomego.

„Zimno” odpowiedział słup i od razu walnął czołem w żyrandol. „Ała!”

„To kto?”

„Dziad Piwniczny” zachichotał długi, wyciągnął ku mnie swoje długie, czarne łapy i warknął: „Uuuuu!”

„Na Halloween też malowałam paznokcie na czarno. To u ciebie hybryda czy swoje?”

„Swoje” obraził się długi.

„Niewygodne pewnie z takimi pazurami w nosie dłubać.”

„Nie rozumiem! Nie boisz się, czy jak?”

Wtedy przybliżył swoją straszną mordę prawie na dotyk i okazało się, iż ma trzy uszy. Dwa po bokach, a jedno bardzo dziwne na skroni. Bardziej przypominało ogromną narośl.

„Muszę w tym tygodniu oddać książkę, a napisałam tylko trzy strony. Do tego kredyt i rozwód. Jestem dorosłą kobietą, wybacz. Strasz mnie tam ptosisem, faflunami.”

„Nasi mówią, iż choćby w wieku pięciu lat nie wrzeszczałaś. Garnuszkiem jednego przywaliłaś. Do dziś ma głowę przekręconą w drugą stronę.”

„To po co się tu przyniosłeś?”

„Przytulnie u ciebie.”

„To przez kotlety. Chcesz?”

„Chcę.”

„To sam się przejdź, ja nie wstanę.”

Strasznomordy gość mignął czarnym cieniem w stronę kuchni, wrócił z herbatą (nalał, co ważne, do mojego ulubionego kubka!), kotletami i kanapkami. A w paszczy trzymał jabłko. Zupełnie jak ja, tylko włosy gęstsze.

„Bierzesz?” podał mi talerz.

„Co?”

„Pytam, czy chcesz? Poczęstuj się, wziąłem sporo.”

„Chętnie, ale już mi się nie zmieści.”

„A wyglądasz na taką pojemną kobietę, jak wąż w okularach.”

„Dziękuję za komplement. Kładź się obok.”

Przysunęłam się i trochę razem poleżeliśmy. Było miło. Noc, chrupanie, zapach kotletów. Czego więcej potrzeba do uspokojenia duszy i ciała?

„Może zejdziesz do sąsiadki na trzecie piętro? Starsza pani, nie będzie wymagająca.”

„Byłem u niej wczoraj. Rzuciła we mnie taboretem.”

„A, stąd ta narośl.”

„Ta.”

I poleżeliśmy jeszcze pół godziny, każdy wzdychając o swoim.

Zgłoszę się pewnie do nich. Fajnie pewnie tak włóczyć się po cudzych mieszkaniach i żreć darmowe kotlety. Tylko na głowę trzeba coś mocnego. Garnek na przykład…

I tak oto odkryłam, iż choćby najdziwniejsze towarzystwo może dać więcej ciepła niż samotność przy talerzu kotletów. Czasem wystarczy ktoś, z kim można podzielić się obiadem i trochę milczeniem.

Idź do oryginalnego materiału