Sekret dawnego listu: miłość ponad czasem

polregion.pl 6 dni temu

**Tajemnica starego listu: miłość silniejsza niż przeszłość**

Dziś wróciłem z pracy wykończony. Latem dorabiam na budowie – nie mogę wiecznie żyć na koszt matki. Za rok skończę studia, znajdę pracę w zawodzie i ożenię się z moją ukochaną Jadzią.

„Mamo, może w weekend pojedziemy na wieś? Odpoczniemy, a ja się wybiorę na ryby” – zaproponowałem, kończąc kolację.

„Sama chciałam ci to powiedzieć, synku – odparła Bogna, stawiając przede mną herbatę. – Myślałam, iż jesteś zmęczony i nie masz ochoty na wieś. Może sprzedamy dom? jeżeli nikt tam nie mieszka, z czasem się rozpadnie. Po śmierci taty tam nie jeździliśmy. jeżeli wam niepotrzebny, starczy pieniędzy na wesele.”

„Rodzice Jadzi mają działkę pod miastem – skinąłem głową. – Ja jestem za. Sprzedajmy. W piątek wieczorem pojedziemy.”

„Weźmiemy też Jadzię” – dodała Bogna z radością.

Każde lato spędzałem u babci na wsi. Po jej śmierci rodzice jeździli tam na wakacje, choćby próbowali uprawiać ogródek. Ale po tragedii z tatą – zginął – mama porzuciła dom.

W piątek wieczorem jechaliśmy autobusem. Patrzyłem przez okno, a Jadzia spała, opierając głowę na moim ramieniu. Droga nie była długa – czterdzieści minut, ale w upale wydawała się wiecznością. W końcu autobus zatrzymał się na skraju wioski. Pasażerowie łapali torby i spieszyli się do wyjścia. Zeskoczyłem ze stopni, wdychając ciepłe powietrze.

„Ojej, cała koszula mokra, biedaku” – współczuła Jadzia.

„Nic się nie stało – uśmiechnąłem się. – Dojdziemy, zostawimy rzeczy i pójdziemy się wykąpać w rzece.”

Szliśmy przez wieś, ignorując ciekawskie spojrzenia miejscowych. Kobiety witały się, śledząc nas wzrokiem, ale nie pytały, dokąd idziemy – na wsi tak się nie robi. Niosłem torby z jedzeniem na dwa dni, czując ulgę po dusznym autobusie.

Podwórko starego domu zarosło chwastami i pokrzywami. „Uważajcie, patrzcie pod nogi” – ostrzegła Bogna. Jadzia pisnęła, przytulając się do mnie. Zardzewiała kłódka ustąpiła łatwo. Wszyscy troje weszliśmy do chłodnej chaty i zastygliśmy w miejscu.

„Jakbym wcale nie wyjeżdżała” – westchnęła Bogna, ogarnięta nostalgią.

Poznałem znajome detale: wyblakłe zdjęcia na ścianach, wycinanki z czasopism, które robiłem jako dziecko, krótkie firanki. Na żelaznych łóżkach leżały poduszki przykryte szydełkowymi narzutami. Na środku stał stół nakryty wytartym, niebieskim ceratem.

„Przytulnie tu – powiedziała Jadzia. – Nie żal wam sprzedawać?”

„Ja się zajmę torbami – zarządziła Bogna. – Wojtek, przynieś drewna, jest na podwórku. Jadzia, rozejrzyj się w międzyczasie.”

Dom ożył. W piecu zatrzeszczało drewno, na stole pojawiła się kasza, herbata, cukier i ciastka. Stara kuchenka z odsłoniętą spiralą działała. Przyniosłem wody ze studni, Bogna postawiła czajnik. Gdy zrobiło się gorąco, otworzyliśmy okna i drzwi, wypuszczając ciepło. Poszliśmy z Jadzią wykąpać się w rzece.

Nocą nie mogliśmy spać – dom skrzDom skrzypiał jakby opowiadał dawne historie, ale my postanowiliśmy, iż niektóre tajemnice pozostaną między nami, bo teraz liczy się tylko nasza przyszłość.

Idź do oryginalnego materiału