Na spokojnej ulicy, gdzie wszyscy znali się z imienia, jedynie starszy mężczyzna o imieniu Stanisław wyróżniał się swoją samotnością. Prawie z nikim nie rozmawiał, rzadko wychodził ze swojego mieszkania, i nikt nie wiedział dokładnie, czym się zajmował ani jak się utrzymywał.
Ale jedna rzecz była pewna  z jego domu nieustannie dochodziły dziwne odgłosy. Czasem głuche warczenie, jakby ktoś drapał ściany. Innym razem krzyk przypominający wołanie, ale nie do końca ludzki. Szczólnie ciężko było nocą: skomlenie, uporczywe szczekanie, które słychać było dzień za dniem. Czasem wydawało się, iż ktoś lub coś tam wewnątrz walczy w histerii.
Sąsiedzi znosili to długo, aż w końcu zaczęli pukać do drzwi, prosząc o ciszę. Ktoś choćby zostawił kartkę:
*Proszę, niech pan coś zrobi z tym hałasem. Nie możemy spać w nocy.*
Lecz odpowiedzią była cisza. Stanisław nie zawsze otwierał, a jeżeli już wyszedł, tylko kiwał głową, mamrotał coś niewyraźnie i znikał za drzwiami.
Z czasem niepokój rósł. Jedni sądzili, iż traci rozum. Drudzy podejrzewali, iż mieszka z kimś jeszcze. Niektórzy szeptali choćby o nielegalnych sprawach. Ale nikt nie znał prawdy.
Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Przez niemal tydzień nikt go nie widział. Jego drzwi były zamknięte, okna zasłonięte jak zwykle. Ale dźwięki nie ustały  wręcz przeciwnie, stały się głośniejsze. W nocy słychać było przeraźliwe wycie, zgrzytanie zębów, drapanie podłogi, jakby coś desperacko próbowało się wydostać.
Siódmego dnia mieszkańcy kamienicy nie wytrzymali. Dwóch mężczyzn weszło na jego piętro i zaczęło mocno pukać. Gdy nikt nie odpowiedział, wezwali policję, która wyważyła zamek.
Gdy weszli do środka, krew ścięła się im w żyłach. W mieszkaniu, przesiąkniętym ciężkim zapachem stęchlizny, leżał Stanisław  martwy od około tygodnia. ale najgorsze nie było to.
W domu było prawie dwadzieścia psów  wychudzonych, wycieńczonych, niektóre ledwo żywe. Krążyły po pokojach, część leżała przy ciele, nie chcąc go opuścić. Na podłodze widać było ślady pazurów, odchody, podarte meble i ślady walk między zwierzętami.
Jak się później okazało, staruszek zbierał bezdomne psy  ukrywał je, karmił, spał obok nich. Były jego jedynymi przyjaciółmi. Nikomu nie mówił, bał się, iż mu je zabiorą.
Przez siedem dni te psy były zamknięte bez jedzenia i wody.
Sąsiedzi długo wspominali to zdarzenie z drżeniem głosu. A kamienica stała potem pusta  jakby odmawiała zapomnienia swojej straszliwej tajemnicy.











