Sąsiadka poprosiła o pomoc przy opiece nad dziećmi, ale z nimi zdecydowanie jest coś nie w porządku

twojacena.pl 1 tydzień temu

Są takie ciche, jak myszki, szepnęła recepcjonistka, przecierając szklaną ściankę.

A patrzą tylko oczami, dodała dozorczyni, mrugając.

Wprowadziłam się do nowego mieszkania w Warszawie, w dzielnicy Mokotów, miesiąc temu. Kartony dalej stały w kątach, nieotwarte. Praca pochłaniała mnie całymi dniami; kiedy siedziałam przy komputerze, noc przychodziła, a ja wciąż przy biurku. Udało mi się jedynie w pełni wyremontować kuchnię gotowanie stało się moim małym rytuałem po ciężkim dniu.

Sąsiadki znałam ledwie od czasu do czasu wymieniały się dzień dobry przy klatce. Dlatego, gdy zadzwonił dzwonek, nie od razu rozpoznałam, kto stoi w drzwiach, a już na pewno nie od razu przetrawiłam jej nerwowy wzrok.

Przepraszam, iż przeszkadzam Ja jestem Święta, państwa sąsiadka. Mam małą sprawę

Mówiła nerwowo, co chwilę spoglądając na dwójkę dzieci, które stały za jej plecami jak dwa zamrożone wróbelki. Chłopiec chudy, z bystrymi oczami, a dziewczynka nieco młodsza, z warkoczami tak mocno związanymi, iż miałby pęknąć w okolicach skroni.

Muszę natychmiast wyjechać. Tylko na dwietrzy godziny. Czy mogłabyś

Zaopiekować się dziećmi? dokończyłam jej zdanie. Szczerze mówiąc, pomysł nie pociągał mnie szczególnie. Lubiłam ciszę własnego mieszkania. Odmawianie wydawało się jednak niegrzeczne.

Oczywiście! Zaraz i z powrotem.

Dzieci wślizgnęły się do mieszkania niemal bezszelestnie, jakby nigdy nie istniały. Święta szepnęła im coś do ucha i zniknęła.

No więc, dzieciaki, jak się nazywacie? próbowałam uśmiechnąć się jak najprzyjaźniej.

Kacper, wyszeptał chłopiec.

Jadwiga, odezwała się dziewczynka echem.

Chcecie coś do picia? zapytałam, kierując się do kuchni.

Kacper spojrzał na siostrę i szepnął:

A można?

Jego głos zabrzmiał tak, niczym zakazana prośba o wodę w miejscu, gdzie woda jest przetargowa.

Jasne, iż można! Mam sok, wodę, herbatę

Wyciągając szklanki, zauważyłam, iż Jadwiga podgląda wazon z ciastkami. Gdy odwróciłam się, dziewczynka natychmiast odwróciła wzrok.

Proszę, weźcie ciastka, upiekłam je sama, przesunęłam wazon bliżej stołu.

Naprawdę mogę? znowu jej szept.

Aby rozluźnić atmosferę, zaczęłam opowiadać o mojej kolekcji książek kucharskich. Wyciągnęłam jedną z najpiękniejszych, pełną zdjęć tortów. Dzieci podchodziły coraz bliżej, ale wciąż podskakiwały przy każdym hałasie przy trzaskającej oknie czy sygnale samochodu za oknem.

Święta wróciła po czterech godzinach, wpadła jak huragan:

Kacper! Jadwiga! gwałtownie do domu!

Dzieci wybiegły, jakby usłyszały rozkaz. Jadwiga zahaczyła wazon rękawem; ten przewrócił się, a dziewczynka zamarła ze strachu.

Wszystko w porządku, nic się nie stało, uspokoiłam ją, zauważając, iż maszeruje po rękę, a przy twarzy pojawił się niebieski siniak, który wyglądał jak ślad silnego uścisku.

Dziękuję, rzuciła Święta, wyciągając dzieci na korytarz.

Zostałam sama przy drzwi, patrząc na zamkniętą furtkę. Coś było nie tak. Całkiem nie tak.

***

Znasz to uczucie, kiedy myśl nie daje spokoju? Takie właśnie prześladowały mnie oczy tych dzieci przerażone, czujne, jakby ich własny instynkt ostrzegał przed niebezpieczeństwem.

Po tygodniu zauważyłam wzór: okna w mieszkaniu Święty zawsze były zasłonięte ciężkimi zasłonami, choćby w słoneczne dni. Nie słyszałam, żeby dzieci się bawiły czy śmiały. Co jakiś czas dochodził krzyk matki i trzask zamykanych drzwi.

Tak, ona jest surowa, ale dobrze wychowuje, odparła sąsiadka z pierwszego piętra, kiedy zapytałam ostrożnie. Inaczej niż współczesna młodzież, co wszystko może i wszystko wolno.

W czwartek spotkałam Kacpra w sklepie spożywczym. Stał przy półce z kaszą, licząc drobne w dłoni.

Hej, Kacprze!

Chłopiec drgnął tak, iż monety wypadły na podłogę. Zbieraliśmy je razem, a ja zauważyłam drżenie jego palców.

Proszę, nie mówcie mamie, iż mnie widzieliście, szepnął, ściskając najtańszą paczkę grysiku.

Dlaczego?

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozbiegł się, ledwo unikając innych klientów.

Wieczorem ponownie zadzwonił dzwonek. To była Święta.

Natalko, pomóż mi. Muszę wyjechać na cały dzień. Zapłacę, ile zechcesz.

Od pieniędzy odmówiłam. Coś podpowiadało mi, iż muszę jeszcze trochę obserwować te dzieci.

Dzień minął inaczej niż zwykle. Kacper i Jadwiga powoli rozgrzewali się. Włączyłam stary odcinek Bolek i Lolek, a Jadwiga cichutko zachichotała, gdy Lolek zaczynał się kłócić z Bolkiem. Potem wspólnie piekliśmy ciastka.

U mamy nigdy tak nie pachnie, zamyślił się Kacper, wycinając figurki z ciasta.

A jak u mamy pachnie?

Papierosami. I jeszcze zamilkł, gdy Jadwiga pociągnęła go za rękaw.

Głośny huk upuszczonej pokrywki zmusił ich do jednoczesnego uniesienia rąk w stronę twarzy, jakby chcieli się chronić. W mojej głowie coś pękło.

Mama nas karci, gdy hałasujemy, szeptała Jadwiga, opuszczając ręce. I kiedy jemy w nieodpowiednim czasie. I kiedy

Jadwiga! przerwał ją brat.

Udawałam, iż zajmuję się dekorowaniem ciastek, ale kątem oka dostrzegłam czerwoną smugę na szyi dziewczynki, wystająca spod kołnierza. Jadwiga złapała mój wzrok i gwałtownie poprawiła ubranie.

Trzeba być grzecznym, żeby mama nie była wkurzona, mruknął Kacper, starannie polewając ciastko glazurą. wtedy wszystko będzie w porządku.

W porządku. Patrzyłam na te dzieci mądre, urocze, ale wyczerpane. W ich życiu nie było nic normalnego. Nic.

Wieczorem, oddając dzieci Święcie, poczułam zapach alkoholu. Nie zapytała, jak minął dzień, po prostu chwyciła ich za ręce i zniknęła w swoim mieszkaniu.

Stałam przy oknie, patrząc na ich ciemne okna. Coś trzeba było zrobić. Ale co? Musiałam zgłosić sprawę.

***

Czy naprawdę nic nie zrobicie? zapytałam na komisariacie po długiej rozmowie.

A co pan chciał? Nie ma podstaw. Mama ma dokumenty, wszystko w porządku. Może się pan myli?

Nie mogłam spać kilka nocy z rzędu. Po telefonie na policję Święta patrzyła na mnie jak na wroga z wyzwaniem i skrytym groźbą. Najgorsze były spojrzenia dzieci; nie podnosiły wzroku, jakby zdradziły mnie. Jak się o tym dowiedziała? Pewnie ktoś zadzwonił.

Zaczęłam pytać sąsiadów. W każdej okolicy spotykałam mur obojętności.

No i co, przyzwyczaiłeś się do ludzi? wykrzyknęła stara pani z trzeciego piętra. Jedno dziecko wychowuje, nie pije prawie nie pije, dodała. A pan tutaj

W sklepie miałam więcej szczęścia. Sprzedawczyni, pani Marta, odezwała się:

Widziałam ich częściej. Kacper przychodzi, liczy grosze, bierze najtańsze. A ta matka potem kupuje wódkę, i nie tanią, uwaga!

A dzieci już od lat z nią mieszkają?

Kto ich rozdzieli? Pojawiły się dwa lata temu. Ale, szepnęła, nie przypominają jej wcale. Ani trochę.

Wieczór zmienił się w koszmar. Siedziałam przy laptopie, próbując pracować, gdy usłyszałam krzyki. Najpierw ciche, potem głośniejsze. Dźwięk łamanego szkła i płacz dziecka.

Zadzwoniłam po policję. Znowu.

Wszystko w porządku, uśmiechnęła się Święta otwierając drzwi. Włączaliśmy telewizor, przepraszam.

Policjanci spojrzeli po sobie, jeden wszedł do mieszkania:

Gdzie są dzieci?

Śpią, już późno.

Sprawdzimy.

Dzieci leżały w łóżkach, zbyt nieruchomo, by naprawdę spały. Jadwiga lekko odwróciła głowę, a ja zobaczyłam świeżą zadrapkę na policzku.

Upadła, gwałtownie wyjaśniła Święta. Jest taka niezdarną.

Policja odjechała. Zostałam z bezsilnym gniewem.

***

Dwa dni później usłyszałam cichy stuk w drzwi. Na progu stał Kacper, blady, z wygryzionymi wargami.

Proszę, podał zmiętą kartkę. To od Jadwigi.

Na kartce krótkie słowa: Pomóżcie nam. Proszę.

To nie nasza mama wyszeptał Kacper, chwytając się za rękę, patrząc przerażony na klatkę schodów. Nie pamiętamy, jak tu trafiliśmy. Pamiętamy tylko inny dom i zbladł i rzucił się biec.

Odwróciłam kartkę. Drugi bok był napisany drżącym, dziecięcym pismem: Ona mówi, iż nas mocno ukarze, jeżeli powiemy komukolwiek.

Tej nocy nie zamknęłam oczu. Rano ruszyłam do działania.

***

Rozumiecie, iż wtrąciacie się w cudze sprawy? syczała Święta, przyciskając mnie do ściany w klatce. Zapach wódki wdzierał się w nos. Myślicie, iż jestem miła? Wiem, kto dzwonił na policję i kto wezwał opiekę społeczną.

Spojrzałam jej prosto w oczy:

Wiem, iż ci te dzieci nie są twoje.

Odruchowo cofnęła się, a w jej oczach pojawił się strach.

Głupstwo! Mam wszystkie dokumenty!

Podrobione, myślę.

Wczoraj rozmawiałam telefonicznie z opieką, z organizacjami praw człowieka i choćby z prywatnym detektywem. Składałam kolejne zgłoszenia.

Tyś nie rozumiesz, rzuciła Święta. Będziesz tego żałować.

Wieczorem zadzwoniła społeczna służba.

Pani Natalko? Sprawdziliśmy informację. Pięć lat temu w Łodzi zaginęło dwoje dzieci brat i siostra. Wiek i wygląd pasują.

Ręce mi się trząsły.

Co dalej?

Wzywamy policję. Proszę przygotować się do zeznań.

Święta chyba coś wyczuła. Nocą słyszałam, jak przeszukuje szafki, zamyka szuflady i stuka kluczami. Natychmiast zadzwoniłam na posterunek.

W ciągu godziny w klatce zagrzmiało: policja, opieka, śledczy. Święta biegła po mieszkaniu, trzepocząc okna i drzwi:

Nie macie prawa! To moje dzieci!

Dlaczego więc wyglądają tak jak Kacper i Jadwiga, zaginione pięć lat temu Kacper i Weronika Samojłowe? zapytał spokojnie śledczy.

Kacper, już nie Kacper, a Kostia, trzymał siostrę za rękę. Stał przy ścianie, skulony.

Ta kobieta ona nie

Zamknij się! warknęła Święta i rzuciła się na dzieci.

Policjanci błyskawicznie założyli kajdanki.

Pani Święta Kowalska, zatrzymana pod zarzutem porwania nieletnich

Patrzyłam, jak ją wyprowadzają, i czułam dziwną pustkę. Wszystkie te tygodnie niepokoju, strachu i niepewności i tak nagle po prostu?

Natalko! krzyknęła Weronika, kiedy już była wolna, obejmując mnie mocno. Uratowałaś nas! Uratowałaś całą rodzinę!

Płakałam.

***

Minęły dwa dni. Dzieci trafiły do ośrodka rehabilitacyjnego, ale codziennie je odwiedzałam. Znowu zaczęły się uśmiechać, mówić głośno, grać w szachy i rysować.

Kiedy przyjechali prawdziwi rodzice, nie mogłem powstrzymać łez. Chuda kobieta z siwymi włosami, paniOd tego dnia każdy poranek w naszej kamienicy rozbrzmiewał śmiechem i nadzieją.

Idź do oryginalnego materiału