Sąsiadka poprosiła o opiekę nad jej dziećmi, ale coś ewidentnie jest z nimi nie tak

newsempire24.com 4 tygodni temu

Portierka szepnęła, przemykając po szklanej przegrodzie: Dzieci u pani Stefanii są dziwne. Zamilkła wiatrołap, a ja, stojąc przy drzwiach, poczułam, iż coś w nich nie gra. Ciche, jak myszki, dodała strażniczka, tylko wpatrują się przeszywająco.

Wszystko w moim nowym mieszkaniu w Mokotowie wciąż było w kartonach. Praca pochyliła mnie nad biurkiem tak, iż dzień zamieniał się w noc, a jedyne, co udało się uporządkować, to kuchnia mój azyl po długich godzinach przy komputerze.

Prawie nie znałam sąsiadów, jedynie przelotnie skinęłam głową na klatce schodowej. Dlatego, gdy ktoś zapukał w drzwi, nie od razu rozpoznałam nerwowe spojrzenie kobiety.

Przepraszam, czy to ja? powiedziała niepewnie. Nazywam się Stefania, mieszkam obok. Mam mały problem

Mówiła przerywanym głosem, zerkając co chwila na dwoje dzieci, które stały za nią niczym dwa małe wróble. Chłopiec był szczupły, z bystrymi oczami, a dziewczynka, nieco młodsza, miała ciasno zaplecione warkocze, jakby miały zaraz pęknąć przy skroniach.

Muszę wyjechać na parę godzin. Czy mogłabyś

Zaopiekować się dziećmi? dokończyłam, choć nie byłam zachwycona pomysłem. Lubiłam swoją samotność, ale odmówić wydawało się niewłaściwe.

Tak! Zaraz i wrócę. westchnęła, po czym dzieci przemykały do mieszkania cichutko, jakby nigdy nie istniały. Stefania szepnęła coś do ich uszu i zniknęła.

No to, dzieciaki, jak macie na imię? uśmiechnęłam się wymuszonym uśmiechem.

Kacper odpowiedział chłopiec cicho.

Bogna odparła dziewczynka echem.

Chcecie coś do picia? spytałam, kierując się w stronę kuchni.

Kacper spojrzał na siostrę i szepnął: Czy mogę?

Jego głos zabrzmiał jak zakazany szept, a ja poczułam dreszcz. Oczywiście! Mam sok, wodę, herbatę

Wyciągając szklanki, zauważyłam, jak Bogna podgląda wazon z ciastkami. Gdy odwróciłam się, spojrzała w inną stronę.

Weźcie ciastka, upiekłam je sama przesunęłam wazon bliżej.

Naprawdę? znów niepokojący szept.

Starałam się rozpraszać napięcie, opowiadając o mojej kolekcji książek kucharskich. Wyciągnęłam najpiękniejszą, z fotografiami tortów. Dzieci podchodziły coraz bliżej, ale drżały przy każdym głośnym dźwięku trzaskaniu okna czy sygnale samochodu za oknem.

Po czterech godzinach Stefania wróciła, wpadając niczym huragan: Kacper! Bogna! gwałtownie do domu!

Dzieci poszybowały, jakby rozkazy były wyryte w ich duszach. Bogna przypadkowo potrąciła wazon, który kołysał się na brzegu. Dziewczynka zamarła w przerażeniu.

Wszystko w porządku, nic się nie stało uspokajałam, widząc, jak maszcząc rękę, odciska się przytwierdzony siniak na jej bladej skórze.

Dziękuję rzuciła Stefania, wypychając dzieci w klatkę.

Stałam w przedpokoju, patrząc na zamknięte drzwi. Coś było nie tak. Zupełnie nie tak.

***

Zdarza się, iż myśli kręcą się jak wiatr w polu, nie dając spokoju. Tak patrzyłam na te oczy przerażone, czujne, jakby dzieci były ofiarami złowieszczego polowania.

Po tygodniu zauważyłam, iż okna w mieszkaniu Stefanii zawsze były zasłonięte ciężkimi firankami, choćby w słoneczne dni. Nie słyszałam żadnych radosnych okrzyków, jedynie od czasu do czasu przeraźliwe krzyki matki i trzask zamykających się drzwi.

To dlatego jest surowa, naprawdę dobrze wychowuje dzieci odezwała się sąsiadka z pierwszego piętra, gdy zapytałam ostrożnie. Nie tak jak dziś, wszystko wolno.

Czwartek, spotkałam Kacpra w sklepie przy ulicy Marszałkowskiej. Liczył drobne przy półce z kaszą, drżąc rękami.

Cześć, Kacprze! przywitałam się.

Chłopiec przestraszył się tak, iż monety rozrzuciły się po podłodze. Zbieraliśmy je razem, a ja zauważyłam, jak drżą jego palce.

Proszę, nie mówcie mamie, iż mnie widzieliście szepnął, trzymając w dłoni najtańszą kaszę.

Dlaczego? zapytałam.

Zanim zdążył odpowiedzieć, już biegł, potykając się o klientów.

Wieczorem ponownie zadzwoniła Stefania.

Natalia, pomóż proszę. Muszę wyjechać na cały dzień. Zapłacę, ile zechcesz.

Odrzuciłam pieniądze. Coś podpowiadało mi, iż muszę jeszcze dłużej obserwować te dzieci.

Dzień minął inaczej. Kacper i Bogna powoli się rozluźniali. Włączyłam stary serial o Przygodach Misia i Bogna zachichotała, gdy kot Matroskin kłócił się z Szarikiem. Potem razem piekliśmy ciastka.

U mamy nigdy tak nie pachnie mruknął Kacper, wycinając figurki z ciasta.

A co u mamy pachnie? zapytała Bogna.

Papierosami. I czymś jeszcze zamilkł, kiedy siostra pociągnęła go za rękaw.

Głośny stuk w kuchni zmusił ich, by jednocześnie podnieśli ręce do twarzy, chroniąc się. Wewnątrz poczułam, iż coś pęka.

Mama nas karci, kiedy hałasujemy wyszeptała Bogna, opuszczając ręce. I kiedy jemy nie na czas. I kiedy

Bogna! przerwał ją brat.

Udawałam, iż maluję ciastka, ale bocznym okiem dostrzegłam czerwoną smugę na szyi dziewczynki, wystającą spod kołnierzyka. Bogna położyła na to spojrzenie i gwałtownie poprawiła ubranie.

Musimy być dobrzy, żeby mama się nie gniewała mruknął Kacper, starannie ozdabiając lukrem. wtedy wszystko będzie w porządku.

W porządku. Patrzyłam na te dzieci inteligentne, piękne, ale wyczerpane i rozumiałam, iż w ich życiu nie ma nic normalnego. Nic.

Wieczorem, oddając dzieci Stefanii, poczułam zapach alkoholu. Nie zapytała, jak minął dzień, po prostu chwyciła ich za ręce i zniknęła w swoim mieszkaniu.

Stałam przy oknie, patrząc na ich ciemne szyby. Coś musiałam zrobić, ale co? Trzeba było zwrócić się do władz.

***

Nic nie zrobicie? zapytałam funkcjonariusza po długiej rozmowie.

Co mielibyśmy zrobić? Nie ma dowodów. Matka ma wszystkie papiery w porządku. Może to tylko twoje wrażenie?

Nie spałam już kilka nocy. Po wezwaniu policji Stefania patrzyła na mnie z ukrytą groźbą. Najgorsze były jednak spojrzenia dzieci nie podnosiły już wzroku, jakby czuły się zdradzone. Skąd wiedziały? Może ktoś jej zadzwonił.

Zaczęłam od sąsiadów. Wszędzie natrafiałam na ślepe zauważenie.

Co ci na nich zależy? ubolewała starsza pani z trzeciego piętra. Jedno dziecko wychowuje, nie pije prawie nie pije dodała. A wy?

W sklepie spotkałam Mariannę, pełną kobietę z ciepłymi oczami, która sama zagaiła:

Widuję ich często. Kacper przy kasie liczy drobne, bierze najtańszą kaszę. A matka potem… kupuje koniak, nie najtańszy!

Czy już od dawna tu mieszkają? spytałam.

To chyba dwa lata. Nie przypominają się jej zupełnie nie.

Tamtej nocy usłyszałam krzyki, najpierw ciche, potem głośniejsze. Dźwięk łamanych szyb i płacz dziecka. Zadzwoniłam po policję po raz kolejny.

Wszystko w porządku uśmiechnęła się Stefania, otwierając drzwi. Przepraszam za hałas, włączaliśmy telewizor.

Policjanci spojrzeli po sobie, a jeden wszedł do mieszkania.

Gdzie są dzieci? zapytał.

Śpią już, już późno odpowiedziała Stefania.

Sprawdzili łóżka. Leżały nieruchomo, jakby w stanie głębokiego snu. Bogna lekko odwróciła głowę, a ja dostrzegłam świeżą zadrapinę na policzku.

Upadła spytała gwałtownie Stefania. Jest taka niezdarna.

Policja odjechała, a ja zostałam z poczuciem bezsilności i gniewu.

***

Dwa dni później w drzwiach pojawił się blady Kacper z wygryzionymi wargami.

Weź podał zgniecioną kartkę. To od Bogny.

Na odwrocie ręką napisane było: Pomóżcie nam. Proszę. Kacper nagle wykrzyknął: To nie nasza mama! i zatkał usta ręką, patrząc przerażony na klatkę schodową. Nie pamiętamy, jak tu trafiliśmy. Wspominamy inny dom

Rozwinąłem kartkę. Drżącym dziecięcym pismem było dopisane: Ona mówi, iż nas bardzo ukarze, jeżeli powiemy komukolwiek.

Nie mogłam zamknąć oczu tej nocy. Rano zaczęłam działać.

***

Rozumiecie, iż wtrącasz się w coś, co nie jest wasze? syknęła Stefania, przyciskając mnie do ściany w klatce. Z jej ust wdzierał się zapach wyziewu. Myślisz, iż jestem miła? Ja znam tę policję. Znam też opiekę społeczną.

Spojrzałam jej prosto w oczy.

Wiem, iż te dzieci nie są twoje.

Szczekała się, a w jej oczach przeszła iskra strachu.

Głupota! Mam wszystkie dokumenty! warknęła.

Podrobione, prawda?

Przez noc dzwoniłam do opieki, do organizacji pozarządowych, choćby do prywatnego detektywa. Składałam zgłoszenia wszędzie.

Kłamstwo! wykrzyknęła Stefania. Później pożałujesz.

Wieczorem zadzwoniła ze służby socjalnej.

Pani Natalko Andrzejewska? Zbadaliśmy sprawę. Pięć lat temu w Łodzi zaginęli chłopiec i dziewczynka Kacper i Bogna. Wiek i wygląd pasują.

Zadrżały mi dłonie.

Co dalej? spytałam.

Wzywamy policję. Przygotuj się na zeznania.

Stefania poczuła, iż coś się dzieje. Nocą usłyszałam, jak przesuwa się po mieszkaniu, trzaskając szafkami i dzwoniąc kluczami. Natychmiast wezwałam funkcjonariusza.

W ciągu godziny klatka zaludniała się policją, opieką i śledczym. Stefania biegła, zamykając okna i drzwi.

Nie macie prawa! To moje dzieci! krzyczała.

Dlaczego wyglądają tak samo, jak zaginione w Łodzi Kacper i Bogna? zapytał spokojnie śledczy.

Kacper, już nazywany Kostkiem, trzymał siostrę mocno za rękę, przyklejony do rogu.

Ta pani nie zaczął.

Zamknij buzię! wykrzyknęła Stefania i rzuciła się na dzieci.

Policjanci natychmiast założyli kajdanki.

Pani Stefania Kowalska, zatrzymujemy pod zarzutem porwania nieletnich

Patrzyłam, jak odprowadzają ją, a w tle krzyknęła: Natalko! podbiegła do mnie dziewczynka, teraz już nazywana Werą. Uratowałaś nas! Uratowałaś nas!

Płacząc, obejrzałam je wszystkie.

Dwa dni później dzieci zamieszkały w ośrodku rehabilitacyjnym. Odwiedzałam je codziennie, ucząc je znów śmiać się, mówić pełnym głosem. Kiedy przyjechali prawdziwi rodzice, nie mogłam powstrzymać łez. Cienka kobieta o siwych włosach, pani Anna Michajłowa, stała przy nich, łzy spływały po policzkach. Jej mąż, wysoki z życzliwym spojrzeniem, przytulił dzieci.

Nigdy nie traciliśmy nadziei. szepnął.

Historia Stefanii okazała się gorsza, niż mogło się wydawać. Choroba psychiczna, utrata własnych dzieci w wypadku, a potem porwanie obcych. Przeniosła je do innego miasta, zastraszyła, by zapomniały przeszłość.

Natalko, mówiła Anna, trzymając moje dłonie, uratowałaś nie tylko dzieci, uratowałaś całą rodzinę.

Dzieci zaczęły przypominać sobie dawne pasje Kostek grał w szachy, wygrywał turnieje, a Weria rysowała. Patrz, to twój obraz podała mi rysunek. Jesteś naszym aniołem stróżem.

Często wspominam tę noc, kiedy po raz pierwszy zauważyłam coś niepokojącego. Ile osób odwróciło się wtedy w lewo, udając, iż nic nie widW końcu, gdy poranna mgła nad Warszawą rozjaśniła się, poczułam, iż moje własne serce, choć jeszcze niepewne, zaczęło bić w rytmie spokojnego, wspólnego snu.

Idź do oryginalnego materiału