Rozwód, podział majątku i zaskakujące odkrycie!

twojacena.pl 2 tygodni temu

Rozwodziliśmy się z żoną i zaczęliśmy dzielić wspólny dobytek. Wtedy pojawił się problem.
— Zabieraj sobie tego! — powiedziała żona. — Dobrany z was duet!

I tak w naszym domu zamieszkał przepiękny kakadu o kocim imieniu Hrabia, który natychmiast został przemianowany przez moją mamę na Koko.

Ten papuga przypadł mi w udziale podczas podziału majątku po pierwszej żonie, chociaż w zasadzie nie był naszą wspólną własnością, bo mieszkał w jej domu długo przede mną.
Koko był wspaniały pod każdym względem, ale jeden jego mankament nie dawał nam spokoju: Koko nie mówił. Wszystkie nasze starania, by wydusić z niego choć słowo, kończyły się fiaskiem. Papuga milczał jak zaklęty. Tylko dziadek nie pochwalał naszych prób.

— Dajcie mu spokój! — mruczał pod nosem. — Naprawdę nie macie z kim porozmawiać?

To chyba zbliżyło ich do siebie. Dziadek lubił Koko za to, iż był cichym i uważnym słuchaczem, a papuga z kolei uwielbiał, przechylając głowę, przysłuchiwać się, gdy dziadek coś majstrował albo wieczorem siadał przy kieliszku.

W końcu postanowiliśmy pokazać Koko sąsiadce, która trzymała dwa gderliwe papużki faliste i uchodziła za ekspertkę od nauczania ptaków polskiego. Nie trzeba dodawać, iż Koko wywarł na niej niezapomniane wrażenie.

Była zachwycona! Krążyła wokół niego, klaszcząc w dłonie, coś mamrocząc, aż w końcu postanowiła go pogłaskać. Wyciągnęła rękę i dotknęła palcem głowy drzemiącego spokojnie ptaka.

Zaniepokojony Koko otworzył jedno oko, spojrzał krzywo na nieznajomą i nagle wycedził wyraźnie:
— Spierdalaj od papugi!

Sąsiadka zemdlała, a Koko od tej chwili zaczął mówić. Jak w tym żarcie o niemym chłopcu, który nagle przy obiedzie oznajmił: „Zupa jest za słona!”, a na pytanie: „Czemu milczałeś przez dziesięć lat?”, odpowiedział: „Bo wcześniej było w porządku!”

Tak samo Koko. Milczał, milczał, aż w końcu się odezwał. Problem w tym, iż mówił głosem, intonacją, a przede wszystkim słownictwem dziadka. Dziadek, twardy staruszek, był kierowcą podczas wojny, wrócił bez jednej nogi i całe życie pracował jako stolarz. Nigdy nie wybierał delikatnych słów, a jego zasób wyrażeń był typowy dla człowieka o takim usposobieniu. Dlaczego papuga akurat jego wybrała na wzór — to pozostaje zagadką, ale faktem jest, iż Koko klął jak szewc, z werwą i fantazją.

Sąsiadkę to zszokowało, ale nie zniechęciło. Postanowiła wziąć Koko pod swoje skrzydła.

Nauczyć go dobrych manier i poprawnej polszczyzny. Z własnej inicjatywy prawie codziennie przychodziła i prowadziła z nim lekcje według jakiejś specjalnej, zagranicznej metody.

Dziadka to wkurzało, ale starał się panować nad sobą. Tylko po jej wyjściu burczał coś pod nosem.
Nietrudno zgadnąć, co. W końcu, widząc, iż jej wysiłki nie przynoszą najmniejszych efektów, sąsiadka — ku euforii dziadka — zrezygnowała.

A jakieś dwa miesiące później, gdy cała rodzina wieczorem piła herbatę, wpadła na pogawędkę, by spytać o zdrowie Koko. Papuga, siedzący z nami w kuchni, na jej widok ożywił się i nagle oznajmił:

— Szanujcie ptaki! Koko to skarb!

To było zdanie, którego sąsiadka przez miesiące bezskutecznie próbowała go nauczyć. choćby to, iż Koko powiedział to dziadkową intonacją, nie zepsuło jej radości. Zdawało się, iż łza wzruszenia zakręciła się jej w oku. A papuga spojrzał krzywo na rozpromienioną kobietę i dodał tym samym głosem:
— Lepiejbyś kocurka nauczyła gadać, wariatko jebana…

Idź do oryginalnego materiału