«Rozumiem wszystko… ale zrozum mnie również»: prawda burząca iluzje

twojacena.pl 1 dzień temu

„Rozumiem wszystko… ale i ty mnie zrozum” – prawda, która rozwiała złudzenia

Tego dnia Wanda, jak zwykle, przygotowywała obiad – kroiła mięso na gulasz. W kuchni unosił się zapach cebuli, patelnia syczała od tłuszczu, gdy nagle w pokoju rozległ się dźwięk telefonu. Jej mąż – Mariusz – podniósł słuchawkę. Jego głos był spokojny, ale wycofany:
— Halo?

Nastała cisza. Długa. Jakby ktoś mówił bez przerwy, a on tylko słuchał. Wanda otarła dłonie o fartuch i wyszła z kuchni. W przedpokoju było pusto. Przewód telefoniczny ciągnął się w stronę pokoju dziecięcego. Serce ścisnęło się w piersi. Nie wiedząc dlaczego, podeszła na palcach, niczym złodziejka.

Zza uchylonych drzwi sypialni dobiegł szept. Głos, jakim nigdy nie mówił do niej.
— Krysia, błagam, uspokój się… Rozumiem cię, naprawdę. Ale i ty mnie zrozum. Mam rodzinę, nie mogę teraz przyjechać… Ja też cię kocham. Bardzo. Ale nie mogę teraz rozmawiać – Wanda może w każdej chwili wejść. Muszę jej wszystko powiedzieć, ale teraz nie czas… Jutro. Nie dzwoń o tej porze, proszę. I tak… Kocham cię.

Jakby rażona prądem, zastygła w miejscu. Dłoń, gotowa otworzyć drzwi, zawisła w powietrzu. Serce biło tak głośno, iż ledwo mogła oddychać. „Kocham cię”. Powiedział to innej kobiecie. Nie jej.

Wanda nie urządziła sceny. W głowie odezwał się głos matki: „Nigdy nie działaj pod wpływem emocji”. Wyprostowała się i wróciła do kuchni. Chwyciła nóż, ale ręka jej drżała. Kawałki mięsa spadały niechlujnie na deskę. U nóg ocierała się kotka – Wanda rzuciła jej kawałek, jedyny odruch dobroci, na jaki było ją stać.

„Ja też cię kocham…”
Te słowa wirowały w jej głowie jak zaklęcie. Chwytała się jednej jego frazy: „Mam rodzinę…” Czyli wciąż jest ważna? Wciąż coś znaczy?

Ale kim w takim razie jest? Tylko matką jego dzieci? Gospodynią? Przyzwyczajeniem? Ból ściskał gardło. Przecież mieli wszystko. Był troskliwy, uważny. Nigdy nie dał powodu do podejrzeń.

Po dwudziestu minutach Mariusz wrócił do kuchni, wciągnął nosem zapach gotującego się jedzenia i uśmiechnął się:
— Boże, jak pachnie! Niedługo kolacja?

— Za pół godziny. Pokroiłam mięso drobniej – szybciej się zrobi… Kto dzwonił?

— Co? – jakby nie zrozumiał. — Ach, z pracy. Poprosili, żebym jutro przyjął drewno.

— Często cię w weekendy wołają. Nie podoba mi się to.

— Wszyscy na urlopach, lato…

— Mhm.

— Jakaś smutna jesteś, Wandziu.

— Tylko zmęczona. Myślałam, iż jutro razem pojedziemy na działkę.

— Przecież pracujesz. Pojedziemy wieczorem.

— Mariusz…

— Co?

— Kochasz mnie?

— No jasne, co za głupoty. Kocham cię, Wandziu. I naszych chłopaków też. Wiesz przecież – rodzina jest dla mnie najważniejsza.

Wyciągnął ręce, objął ją, pocałował w szyję. Ale po raz pierwszy w życiu ten pocałunek sprawił jej przykrość.

Później leżała na kanapie, patrząc, jak synowie bawią się obok. Kotka wskoczyła jej na brzuch, wbijała pazury – dziękowała za smakołyk. Wanda ścisnęła jej łapki, opuściła głowę w puszyste futro.

Ta kobieta… musi zniknąć.
Nie potrafiła dzielić się mężem. Nie mogła z nim spać, wiedząc, iż był z inną. Ale stracić go też było nie do zniesienia. Decyzja przyszła sama – rozprawić się z kochanką. Osobiscie. Bez jego udziału.

Następnego dnia, gdy mąż odprowadził dzieci do przedszkola i wybrał się „do pracy”, Wanda powiedziała w fabryce, iż źle się czuje, i została w domu. Na potrzeby maskarady pożyczyła od sąsiadki kitel i chustę – „malują ścianę w hali”. Potem prosto pod przedszkole. Po kilku minutach wyszedł Mariusz. Wanda podążała za nim, chowając się w zaułkach.

Wszedł na targ, kupił śledzie i owoce, a potem skręcił w stronę prywatnych posesji. Wanda zrozumiała – tam mieszka. Mąż zniknął za jednym z płotów.

Usiadła na ławce. Czekała. W końcu wyszedł… nie sam. Wysoka blondynka u jego boku. Poszli w stronę lasku – tam, gdzie oni sami kiedyś spacerowali. Wanda wróciła do domu. W głowie czuła żar. W sercu – rozpacz.

Kilka dni później przyjrzała się Krysi bliżej – piękna, cholera. Około trzydziestki. Potem miała szczęście: zobaczyła ją z koleżanką. Tamta, nieświadoma, wygadała wszystko w drodze.

— Krysia? Samotna, z chorym dzieckiem, mąż ją zostawił. Teraz ma adoratora. Żonatego. Mówi, iż rzuci dla niej żonę…

Wandę wewnątrz ogarnął gniew. Ale uśmiechała się szeroko.

I tak, w jeden z krótszych dni pracy, Wanda – w kitlu i chuście – wybrała się na „wizytę”.

Krysia była na podwórku. Wanda udała zawroty głowy, zdobyła zaufanie. Woda, kubek… i nagle – „Widzę pani los”.

Krysia – najpierw w szoku, potem niedowierzająca. Ale Wanda zaczęła opowiadać o jej życiu – mąż, rozwód, dziecko, blizny… Wszystko. Krysia uwierzyła. Oczy rozszerzyły się.

— A z tym mężczyzną… nic z tego nie będzie. Jest mocno związany z żoną. Nigdy jej nie zostawi.

— Zostawi! Zdobędę go! Urodzę mu dziecko!

— Nic z tego nie będzie!

— BĘDZIE!!!

Wtedy – śledź w twarz. Zaczęła się bójka. Wanda biła ją, krzycząc:
— To MÓJ mąż! MÓJ! Rozumiesz?! Wypad z naszego życia! Wypad!

Łzy, błoto, podarty kitel… Ale Wanda wyszła z podniesioną głową.

Po tygodniu Mariusza już nie wzywali w weekendy do pracy. Nie pachniał śledziem. Wanda czuła, iż wygrała. Krysia zniknęła z ich życia. Na zawsze.

Minęły lata. Wyprowadzili się. Żyli cicho. On – zdystansowany, trochę smutny. Ona – spokojna. Dzieci dorosły. Życie toczyło się dalej.

I gdy pewnego dnia, patrząc na śpiącego męża, zrozumiała, iż przez całe życie nienawidziła nie tej kobiety, ale jego milczenia.

Idź do oryginalnego materiału