Afera we wsi przez siostrę
„Jak mogłaś ich wyprosić za próg? To przecież twoja rodzona ciocia Zosia i kuzynka Jadwiga! I tak mają ciężko, Jadzia się rozwiodła, sama wychowuje synka!” – krzyczała na mnie mama, Janina Stanisławska, niemal ze łzami w oczach. A teraz jeszcze po wsi poszły plotki, iż ja, Krystyna, jestem bez serca i wyrzuciłam rodzinę na bruk. Sąsiedzi szeptają, znajomi patrzą spode łba, a ja już mam dość. Nie jestem potworem, miałam powód, żeby ich poprosić o wyjście! Ale kto mnie wysłucha, skoro na wsi łatwiej osądzić niż zrozumieć? Zmęczyło mnie tłumaczenie, ale milczeć dłużej nie mogę – muszę opowiedzieć, jak było naprawdę.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy ciocia Zosia i Jadwiga z synkiem Bartkiem przyjechali do nas. Jadzia niedawno rozstała się z mężem, który, jak mówiła, „nie był prezentem”. Została sama z pięcioletnim Bartkiem, bez pracy i bez mieszkania – ich dom zabrał były. Ciocia Zosia, jej matka, też postanowiła przeprowadzić się z miasta na wieś, bo „w bloku jej ciasno”. Zadzwonili i poprosili, żeby u nas pomieszkać, aż znajdą coś dla siebie. Oczywiście nie odmówiłam – rodzina to rodzina. Mieszkamy z mężem w dużym domu, mamy dwoje własnych dzieci, ale miejsce się znajdzie. Myślałam, iż pobędą kilka tygodni i tyle. Jakże się myliłam.
Od pierwszego dnia ciocia Zosia zachowywała się, jakby to był jej dom. Przestawiała meble, bo „tak światło lepiej pada”, wchodziła do kuchni i krytykowała moje zupy: „Krystyno, ty gotujesz bez liścia laurowego?”. Cierpliwie uśmiechałam się, ale w środku wrzeło. Jadwiga zamiast szukać pracy czy mieszkania, całe daje spędzała w telefonie albo narzekała, jak jej ciężko. Bartek, choć miły chłopiec, biegał po domu jak wicher, niszczył zabawki naszych dzieci, a Jadzia tylko wzruszała ramionami: „Przecież to dziecko, czego od niego chcesz?”. Proponowałam pomoc – rozejrzenie się za pracą, zajęcie się Bartkiem, gdy ona pójdzie na rozmowę. Ale odpowiadała: „Krystyno, nie napędzaj, i tak jest mi trudno”.
Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie zamierzają wyjeżdżać. Ciocia Zosia oświadczyła, iż chce zostać na wsi na stałe, i zaczęła sugerować, żeby „dokleić do waszego domu przybudówkę”. Jadwiga podchwyciła: „No właśnie, Krystyno, wam dom został po rodzicach, a my z Bartkiem mamy żyć na ulicy?”. Zaniemówiłam. To co, mam ich teraz utrzymywać, bo są „biedną rodziną”? Latami pracowaliśmy z mężem, żeby doprowadzić ten dom do porządku, wychowaliśmy dzieci, spłacaliśmy kredyt. A teraz mam dzielić przestrzeń z ludźmi, którzy choćby „dziękuję” nie potrafią powiedzieć?
Próbowałam porozmawiać spokojnie. Powiedziałam: „Zosiu, Jadziu, chętnie pomożemy, ale musicie znaleźć swoje miejsce. Nie możemy mieszkać razem wiecznie”. Ciocia Zosia załamała ręce: „Krystyno, co ty, na ulicę nas wyrzucasz? Ja jestem twoją ciocią!”. Jadwiga się rozpłakała, Bartek zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia łajza. Ale wiedziałam: jeżeli tego nie przerwę, będą siedzieć nam na karku. Dałam im tydzień na znalezienie czegoś i zaoferowałam opłacenie pierwszego czynszu. Ale obrażone poszły do znajomych, rzucając: „Jeszcze pożałujesz, Krystyno”.
I teraz wieś huczy. Mama przyszła zapłakana: „Krystyno, jak mogłaś? Jadzia sama z dzieckiem, a ty ich wygnałaś!”. Próbowałam wytłumaczyć, iż nie wyganiałam, tylko prosiłam, żeby wzięły życie w swoje ręce. Ale mama tylko kręciła głową: „Po wsi już leci, iż rodziny nie szanujesz”. Sąsiadki szepczą, jedna choćby rzuciła, iż „sobie nieszczęście na głowę sprowadziłam”. A mnie aż ściska w gardle. Nie jestem z kamienia, pomagałam, jak umiałam! Ale dlaczego mam poświęcać swój dom i nerwy, żeby im było wygodnie?
Porozmawiałam z mężem, który mnie wsparł: „Krystyno, masz rację, nie musimy ich utrzymywać. Są dorośli, niech radzą sobie sami”. Ale choćby jego słowa nie zdejmują tego ciężaru. Czuję się winna, choć wiem, iż postąpiłam słusznie. Jadwiga mogłaby znaleźć robotę – we wsi są oferty, a i do miasta niedaleko. Ciocia Zosia mogła wrócić do swojego mieszkania albo chociaż nie zachowywać się jak u siebie. Ale wybrały rolę ofiar, a ja teraz jestem złą kobietą.
Czasem myślę – może trzeba było wytrzymać? Dać im jeszcze miesiąc, pomóc więcej? Ale przypominam sobie, jak ciocia Zosia wyrzuciła moje wazony, bo „przeszkadzały”, i jak Jadzia choćby nie przeprosiła, gdy Bartek stłukł naszą lampę. Nie, tak żyć się nie da. Mój dom to mój spokój, moja rodzina. Nie chcę, żeby stał się przytułkiem dla tych, którzy nie potrafią stanąć na nogi.
Mama mówi, iż powinnam przeprosić i zabrać je z powrotem. Ale nie zamierzam. Niech gadają, co chcą, niech wieś plotkuje. Wiem, dlaczego tak zrobiłam, i nie wstydzę się tego. Jadwiga i ciocia Zosia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam je dźwigać. Życzę im, żeby znalazły swoje miejsce – ale nie kosztem mojego. A plotki? Niech sobie huczą. Nie żyję dla języków, tylko dla swojej rodziny. I kropka.