Rodzinne Spotkanie w Weekend

newsempire24.com 3 tygodni temu

Sobota z rodziną

– Nie zaczynaj znowu o tej diecie! – krzyknęła Kasia, machając widelcem z kawałkiem sernika. – Wiem, iż jestem gruba, nie musisz mi przypominać!

– Kasiu, kto ci coś takiego powiedział? – uspokajała ją siostra, Ania. – Ludmiła tylko chciała podzielić się przepisem…

– Nie prosiłam o to! – przerwała Kasia. – Mam już dość! Co weekend to samo – albo figurę mi krytykujesz, albo fryzurę, albo męża mi wytykasz!

Ludmiła Kazimierzowa westchnęła ciężko i odstawiła filiżankę herbaty. Sobotnie spotkania rodzinne w jej domu zamieniały się w prawdziwą próbę cierpliwości. Zebrały się wszystkie trzy córki z rodzinami, wnuki biegały po mieszkaniu, a dorośli zamiast spokojnie porozmawiać, rozpoczęli kolejną kłótnię.

– Dziewczyny, może już dosyć – powiedziała zmęczona. – Sąsiedzi usłyszą.

– Niech słyszą! – nie ustępowała Kasia. – Może wtedy zrozumieją, jaką mam wspaniałą rodzinę!

Tamara, najstarsza z sióstr, zacięła usta i z demonstracyjną przesadą odsunęła swój talerz.

– Przecież chcemy ci pomóc – powiedziała lodowatym tonem. – Ale skoro nie chcesz…

– Nie chcę waszych rad! Żyję, jak żyję, i dobrze mi z tym!

Ludmiła Kazimierzowa spojrzała na córki i po raz kolejny pomyślała, jak bardzo się różnią. Tamara w swoich czterdziestu ośmiu latach – surowa, zadbana, zawsze elegancka, choćby w domu matki. Pracuje jako księgowa w dużej firmie, żona inżyniera, syn studiuje. Wzór idealnej rodziny, przynajmniej na zewnątrz.

Ania, średnia, trzydzieści dziewięć lat, łagodna, ustępliwa. Zawsze stara się godzić skłóconych, zadowolić wszystkich. Pracuje jako przedszkolanka, mąż jest hydraulikiem, mają dwoje dzieci w wieku szkolnym. Żyją skromnie, ale zgodnie.

A Kasia, najmłodsza, trzydzieści pięć lat, a zachowuje się jak nastolatka. Wiecznie niezadowolona, wiecznie z kimś się kłóci. Wyszła za mąż późno, w trzydziestce, urodziła córkę, a teraz ciągle narzeka na życie.

– Babciu, a gdzie zdjęcia dziadka? – zapytał Dominik, syn Tamary, zaglądając do salonu. – Chcę pokazać Wojtkowi.

– W dużym albumie na półce – odpowiedziała Ludmiła Kazimierzowa. – Tylko ostrożnie, nie podrzyj niczego.

Dominik skinął głową i pobiegł do kuzynów. Ludmiła Kazimierzowa spojrzała za nim i uśmiechnęła się. Przynajmniej wnuki cieszą, inaczej niż córki.

– Słuchajcie, może przestańmy się kłócić? – zaproponowała Ania. – Porozmawiajmy o czymś miłym.

– O czym miłym? – zjadliwie odparła Kasia. – O tym, jakie Tamary życie jest idealne? Trzypokojowe mieszkanie, nowe auto, syn na studiach…

– Co ma moje mieszkanie do rzeczy? – wybuchnęła Tamara. – Pracuję od rana do nocy, żeby to wszystko mieć!

– No tak, pracujesz – przeciągnęła Kasia. – A ja nie mam kiedy, mam małe dziecko.

– Zosi jest już pięć lat, jakie małe! – nie wytrzymała Tamara.

– Dla ciebie pięć lat to dużo? Twój Dominik od dziesięciu lat sam sobie radzi!

Ludmiła Kazimierzowa poczuła, jak zaczyna ją boleć głowa. Każda sobota wyglądała tak samo. Córki zbierały się u niej niby dla rodzinnej atmosfery, a kończyło się na nerwach.

– Dziewczynki – powiedziała cicho – wasz ojciec nie chciałby widzieć was takimi.

Na wspomnienie ojca wszystkie trzy siostry zamilkły. Jerzy Władysławowicz zmarł trzy lata temu, a od tamtej pory rodzinne spotkania stały się nerwowe, napięte. Jakby to on był tym spoiwem, które ich łączyło.

– Mamo, nie trzeba – szepnęła Ania.

– Trzeba – stanowczo powiedziała Ludmiła Kazimierzowa. – On tak bardzo chciał, żebyście się wspierały, były dla siebie dobre. A wy co robicie?

Kasia spuściła wzrok i zaczęła kruszyć ciasto na talerzu. Tamara poprawiła fryzurę i spojrzała w okno.

– Mamo, nie kłócimy się specjalnie – powiedziała Ania. – Po prostu… nie wiem… Charaktery mamy różne.

– Charaktery! – prychnęła Kasia. – Tamara myśli, iż jest najlepsza, więc wszystkich poucza!

– Ja nikogo nie pouczam! – oburzyła się Tamara. – Tylko mówię, co może być lepsze!

– Właśnie o to chodzi! Kto cię o to prosił?!

Ludmiła Kazimierzowa wstała od stołu i przeszła do kuchni. Tam panował kompletny bałagan – brudne naczynia w zlewie, resztki jedzenia na stole, podłoga usłana okruchami. Odkręciła wodę i zaczęła myć talerze, starając się uspokoić.

Za plecami usłyszała kroki.

– Mamo, pomogę ci – to była Ania.

– Nie trzeba, sama sobie poradzę.

– No daj spokój, we cztery szybciej się uporamy.

Ania wzięła ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. Za nią weszła Tamara.

– Mamo, przepraszam, iż znowu… – zaczęła, ale Ludmiła Kazimierzowa machnęła ręką.

– Już dobrze. Przyzwyczaiłam się.

– Nie przyzwyczaiłaś się, ale cierpisz – powiedziała Tamara. – Wszyscy to widzimy.

Do kuchni zajrzała też Kasia, ale nic nie powiedziała, tylko zaczęła zbierać okruchy ze stołu.

Przez chwilę pracowały w ciszy. Ludmiła Kazimierzowa myła naczynia i myślała o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Dawniej, gdy mąż żył, soboty były świętem. Jerzy Władysławowicz opowiadał wnukom historie, grał z nimi w szachy, a córki pomagały w domu i dzieliły się nowinami. Bez kłótni, bez pretensji.

– Mamo, pamiętasz, jak tata zabierał nas w soboty do parku? – zapytała nagle Ania.

– Pamiętam – uśmiechnęła się Ludmiła Kazimierzowa. – Huśtaliśmy się na huśtawkach, jedliśmy lody.

– A jak nas fotografował przy fontannie – dodała Tamara. – Za każdym razem mówił: „Dziewczynki, uśmiechajcie się, to na pamiątkę!”

Kasia podniosła wzrok znad stołu.

– A pamiętacie, jak mnie brał na barana? Byłam najmniejsza, nie sięgałam do huśtawek.

– Tak, pamiętam – skinęła głową Ludmiła Kazimierzowa. – Piszczałaś z zachwytu– I zawsze kupował nam tą watę cukrową, różową, która zostawiała cukier na policzkach – dodała Kasia, a w jej głosie zadrżała rzeczka wzruszeń, po której z każdym wspólnym wspomnieniem płynęły łzy, spajając na nowo tą rozbitą rodzinę niczym klej do roztrzaskanego albumu z dawnymi fotografiami.

Idź do oryginalnego materiału