Rodzina, której mi brakowało

polregion.pl 17 godzin temu

Zofia wróciła do domu po ciężkim dniu pracy i od razu poczuła, iż ma gości. W powietrzu unosił się obcy zapach, z kuchni dobiegał cichy pomruk telewizora i stłumione głosy. Westchnęła ciężko — znowu teściowa. Halina Stanisławówna. Zawsze przychodziła bez zapowiedzi, jakby to był jej własny dom. Zofia zdjęła płaszcz, buty i właśnie miała wejść do kuchni, gdy usłyszała swoje imię. Zdrętwiała. Głos teściowej był twardy, niemal złośliwy:

— Krzysiu, powinieneś zastanowić się, kogo trzymasz przy boku. Ona… nie jest tą, której potrzebujesz. To widać od razu…

Zofia zamarła, dłoń zawisła na klamce. W piersi ścieśniło się wszystko. Halina mówiła o niej. Oceniała ją z synem — wytykała, potępiała, przeglądała jak towar na targu. A Krzysztof… milczał. Nie bronił jej.

Zofia słuchała i przypominała sobie, jak kiedyś wydawało jej się, iż jego rodzina to dar losu. Życzliwi, czuli, szczerzy. Nie tak jak jej krewni. Tam każdy rodzinny obiad kończył się kłótniami, urazami, komentarzami za plecami, złośliwymi żartami, gdzie pod uśmiechem kryła się trucizna. Pomocy? Nie licz na nią. Tylko rozmowy o tym, kto komu i ile jest winien.

Wychowała się w domu, gdzie nikt nie wspierał. Gdzie matka mówiła z przekąsem: „Prosi o pomoc przy remoncie? Powiedz dzięki, iż nie żąda jeszcze darmowej wymiany okien.” Gdy jako dziecko prosiła siostrę, by z nią posiedziała, ta zawsze nagle „zachorowała”.

Gdy trafiła do rodziny Krzysztofa, myślała, iż grają przedstawienie. Wszystko było zbyt idealne: uśmiechy, uściski, ciepłe słowa. Zbyt obce dla niej. Czekała, iż w końcu ich uprzejmość pryśnie. Że w kącie powiedzą: „Co ty w niej widzisz, Krzysiu?”.

Ale to się nie zdarzało. Ani za pierwszym, ani dziesiątym, ani setnym razem. Zaczęła się przyzwyczajać. Zaczęła wierzyć. Ale w środku wciąż tkwił ten głos: „Nie jestem taka jak oni. Jestem obca.”

Matka Zofii też witała Krzysztofa uśmiechem, ale gdy tylko wychodził, mówiła:
— Chuchra jakby. Z takim choćby na grzyby nie pójdziesz. I w ogóle, nudziarz.

Zofia wściekała się, ale nie miała już siły się sprzeczać. Aż pewnego dnia usłyszała, jak matka Krzysztofa mówi do syna:
— Zofia to dobra dziewczyna. Nie strać jej. Masz z nią szczęście.

Te słowa przewróciły jej świat. Płakała. choćby własna matka nigdy tak o niej nie mówiła…

Gdy Krzysztof pomagał ojcu budować drewutnię na działce, Zofia burczała: „To nasz jedyny wolny weekend!”
— Poprosił — pomogę. On też mi pomoże, gdy będzie trzeba.

I rzeczywiście — gdy w mieszkaniu zgasło światło, ojciec Krzysztofa przyjechał po nocnej zmianie i wszystko naprawił. Bez narzekań. Po prostu, bo „rodzina to rodzina”.

Zofia uczyła się. Było trudno. Całe życie słyszała: „Każdy sobie rzepkę skrobie”. A tu — inny świat. Świat, w którym pomoc to nie obowiązek, ale sposób okazywania miłości.

Pobrali się. Rodzina Krzysztofa pomogła w organizacji wesela — nie tylko pracą, ale i pieniędzmi. Rodzice Zofii wręczyli „na prezent” i powiedzieli: „Jesteście dorośli — radźcie sobie sami”.

Zofia wiedziała, iż może mają rację. Ale w środku było jej gorzko.

Potem oszczędzali na wyjazd do Włoch. Już prawie uzbierali. I nagle — nieszczęście. Siostra Krzysztofa miała wypadek. Samochód do kasacji. Ubezpieczenie nic nie pokryje. Na szczęście ona żyła. I to się liczyło. Ale bez auta nie mogła pracować. Małe dziecko, praca wymagająca ciągłych dojazdów.

— Złożymy się — powiedział Krzysztof. — Kupimy jej cokolwiek.
— A nasz wyjazd? — szepnęła Zofia.
— Poc— Poczeka — odpowiedział Krzysztof, a w jego oczach była taka pewność, iż Zofia zrozumiała: to nie jest ofiara, to po prostu miłość.

Idź do oryginalnego materiału