Rejs po San Blas, powoli znikającym cudzie natury

szalonewalizki.pl 1 miesiąc temu

Dlaczego warto wybrać się na San Blas z Anią, Marysią i Jackiem jachtem Tuamotu?

Rejs po San Blas to jak podróż do ginącego raju na ziemi. Bez zbędnej egzaltacji powiemy, iż to była podróż życia, którą będziemy wspominać jeszcze wiele razy. To miejsce, gdzie turkusowe wody Karaibów otaczają często dziewicze, niezamieszkane wyspy, należące do Indian Kuna. Ania i Jacek znają je już bardzo dobrze, ponieważ to tu na dłuższą chwilę postanowili zatrzymać się w swoim rejsie dookoła świata. Będąc z nimi na San Blas można poznać najciekawsze miejsca, wyspy, plaże, miejscówki do snoorkowania i poznać bliżej Indian Kuna.

Ania, Marysia i Jacek opłynęli San Blas już wiele razy pływając ze znajomymi z Polski. Poznają kolejne grupy wyspy i ciągle odkrywają nowe miejscówki ( w końcu wysp jest ponad 360 ). Mają też kontakty wśród lokalsów co bardzo ułatwia nie tylko rejs ale drogę z Panamy.

My dolecieliśmy najpierw do Panamy lotem z Warszawy przez Amsterdam, lecąc KLM, bo mają świetne połączenia do Panamy i nie tylko, o czym pisaliśmy Wam szczegółowo w Praktycznym Poradniku Przed Podróżą do Panamy.

Droga z Panama City do portu w Carti

Zatrzymaliśmy się na jedną noc w hotelu Canova, nieco z dala od centrum, który spełnia wszystkie wymagania na taki pobyt, bo jest czysty, ma dobrą cenę i blisko sklep, żeby zrobić zakupy na 10 dniowy rejs.

Na większości wysp San Blas nie ma klasycznych sklepów, wszystko załatwiają Indianie Kuna, o czym napiszemy za chwilę.

Kolejnego dnia o 5 rano z hotelu Canova odebrał nas umówiony przez Anię kierowca – Indian, który przyjechał wielkim pickupem. Jako, iż podróżowaliśmy we czwórce, ze znajomymi to auto było idealne, żeby zabrać bagaże tylu osób i zakupy. Kierowca nie mówił po angielsku, a my po hiszpańsku więc w pewnym momencie w ruch poszły ręce i komunikacja na migi. Dziś wiemy, iż przydałby nam się VASCO Translator, które zaczęliśmy używać od kolejnej podróży na Sri Lankę. Dojechaliśmy do stacji benzynowej, gdzie wypiliśmy kawę, coś zjedliśmy i ruszyliśmy na terytorium Kuna Yala, najbardziej pokręconą drogą z możliwych.

Przekraczamy granicę Panamy z autonomią indiańską, kupujemy wizę i ruszamy dalej.

Około 8 rano docieramy do portu w Carti, gdzie na lądzie czeka na nas Ania z Marysią, a na jachcie Jacek. Wjazd na teren portu też kosztuje, więc można powiedzieć, iż Indianie broniąc się przed masową turystyką umieją zarobić na tych, którzy ich odwiedzają.

Koszty na tej trasie:

  • transport z Panama City do Portu Carti – 30 dolarów / 1 osoba
  • wjazd na terytorium Kuna Yala – 20 dolarów / 1 osoba
  • wjazd do Portu w Carti – 2 dolary / 1 osoba

Szybkie powitanie, uściski i ruszamy w drogę.

Pakujemy się do wodnej taksówki zwanej „lancha”, która wozi towary i ludzi na wyspy, a nas podrzuca do jachtu Tuamotu. Kosztuje 5 dolarów od osoby.

WAŻNE

Na wyspach nie ma bankomatów, płatności kartą w wielu miejscach są niemożliwe więc zabierzcie ze sobą odpowiednią ilość gotówki, najlepiej dolarów.

Dzień 1 – Isla Porvenir

Siedziba Kongresu Indian Kuna i najmniejsze lotnisko świata

Najpierw płyniemy na wyspę Porvenir, bo od tego miejsca zaczynają się wszystkie rejsy po San Blas. Na wyspie znajduje się najważniejsze dla Indian Kuna miejsce – Kongres Kuna Yala. Tu załatwia się wszystkie formalności przed rejsem po archipelagu.

To taki punkt graniczny Indian Kuna, którzy regulują liczbę turystów pływających po San Blas. Indianie nie pozwalają, by na jachtach było zbyt wiele osób.

Gdy skończyliśmy formalności poszliśmy na spacer po wyspie, żeby się rozejrzeć i naliczyliśmy 4 hotele lub hostele, w których można się zatrzymać. Chociaż jako, iż sąsiednie wyspy są mocno zaludnione, nie polecamy tu korzystać z kąpieli, bo nie ma kanalizacji.

Najmniejsze lotnisko świata

Na wyspie Porvenir znajduje się betonowy pas startowy dla samolotów, stacja meteorologiczna, czyli działa pełnoprawne lotnisko Indian Kuna. Z naszych wyliczeń wynika, iż ma ono około 550 metrów długości.

Dla porównania najkrótszy pas startowy świata znajduje się również na Karaibach, na lotnisku Juancho E. Yrausquin na wyspie Saba na małych Antylach Holenderskich, ma długość 305 metrów i przyjmuje kilkudziesięcioosobowe samoloty pasażerskie.

Można więc powiedzieć, iż Indianie Kuna ze swoimi 550 metrami mogą poszaleć .

Wyspa Nalunega

Obok Porvenir znajduje się jedna z bardziej zaludnionych wysp na San Blas, która nazywa się Nalunega. Tu wybraliśmy się na zamówiony wcześniej obiad czyli rybę. Przy okazji chcieliśmy zobaczyć jak żyją Indianie i kupić na pamiątkę „mola” czyli tradycyjne tkaniny oraz ozdoby z paciorków na rękę.

W lokalnym sklepie można kupić zimne piwko, a w okolicznych domach chleb, który przypomina nasze bułki – paluchy. Tutaj też zrozumieliśmy dlaczego wokół gęsto zamieszkałych wysp nie należy pływać. Indianie nie mają toalet a potrzeby załatwiają prosto do morza, idąc po kładce do takiego czworokątnego miejsca odosobnienia.

Odwiedziliśmy też dom najstarszego mieszkańca wyspy. Był który nieco zmęczony, bo Indianie właśnie skończyli święto ( jeden dzień w roku balują jakby świat miał się skończyć i to był właśnie ten czas ).

Życie w domu toczy się na hamaku, rzeczy porozkładane są ponad ziemią.

Jest w nim też kuchnia i magazyn. Słowem wszystko czego potrzebują do życia. interesujące jest to, iż część Indian żyje w domach krytych palmowymi liśćmi przywożonymi z lądu. Jednak w ostatnich latach tańsza okazuje się blacha niż naturalne liście. Na innych wyspach widywaliśmy już chatki z pokryciem blaszanym.

Niestety obiadu nie udało się zjeść na Nalunedze, bo rybacy mieli słaby połów . Poopłynęliśmy na sąsiednią na kurczaka z pataconem.

Zerknijcie na tę galerię zdjęć. żeby poczuć klimat tych wysp i życie Indian Kuna.

Przy okazji odwiedziliśmy kolejne stoiska z tkaninami mola.

Film z San Blas – pierwszy odcinek

Jak zawsze klimat takiego miejsca najlepiej oddaje film, dlatego zapraszamy na pierwszy odcinek z rejsu po San Blas.

Rejs po San Blas – dzień 2 / 3 – wyspy Salardup i Pelican Island

Wyspa Salardup

Kolejnego dnia o poranku ruszyliśmy na pierwszy odcinek rejsu. Krótka trasa od Nalunegi do Salardup. To jedna z ostatnich wysp, na które docierają jednodniowe wycieczki katamaranami. I to też wyspa, którą odwiedziła Martyna Wojciechowska, realizując jeden z odcinków „Kobieta na krańcu świata” w serii Panama pt. „Znikające wyspy”.

Warto tu dodać, iż w języku Kuna – „dup” oznacza wyspę. Z tą swojsko brzmiącą nazwą spotkacie się jeszcze nie raz na San Blas.

Zatrzymujemy jacht za Salardup, żeby ochronić go przed wiatrem i falą, oraz spokojniej spać.

Nie czekając na nic, wsiedliśmy do dingi czyli małego, pontonu z silnikiem, żeby popłynąć na Pelican Island.

Żyje na niej jedna z indiańskich rodzin, która prowadzi tutaj mini hostel. Kilka domków pokrytych bambusowymi liśćmi, w środku łóżko do spania i miejsce na ubrania. Obok oczywiście jakiś prysznic i toalety.

Niby nic wielkiego, ale uwierzcie, warto tu spędzić kilka godzin mocząc nogi w wodzie, snoorkujac i podziwiając zachody słońca.

Można tu kupić również drobne ozdoby na rękę wykonane przez Indian. Lokalna restauracja na wyspie oferuje to co daje morze – najświeższe ryby i langusty.

A także wiele napojów jak cola, woda czy piwo dowożone z lądu.

Magiczne miejsce na wyciszenie. My spędziliśmy tu jedno popołudnie, plażując i snoorkując wokół wyspy.

Mając już po całym rejsie porównanie śmiało mogę polecić rafę koralową wokół Pelican Island. Najładniejsza jaką widziałem z tych na San Blas.

Zachód słońca podziwialiśmy już z jachtu, a zachody bywają tu magiczne.

Dzień na Salardup

Kolejny dzień spędziliśmy na Salardup. Na jednym z domów zauważyliśmy antenę Starlinka, do której można było się podłączyć. Internet śmigał bardzo szybko. Starlink jest tu nieprzypadkowo, bo dzieci z wyspy uczą się w Panamie. W takich sytuacjach pomaga rząd, który daje Indianom anteny Starlinka, żeby miały kontakt z dziećmi.

Warto tu również zajrzeć pod wodę, bo można spotkać sporo ciekawych ryb jak płaszczki czy młode baraccudy poruszające się w stadach.

Na wyspie budowano jakieś murowane domy i dowiedzieliśmy się, iż będą to prysznice dla turystów dopływających tu jednodniowe wycieczki. Po południu zjedliśmy zamówiony wcześniej obiad – rybę z soczewicą i ryżem. Prosto przyrządzona, ale naprawdę pyszna.

Rozmawiając z Indianami z Salardup gwałtownie zorientowaliśmy się, iż nasze wyobrażenie rajskich wysp, kłóci się z ich postrzeganiem. Dla nas to wyjątkowe miejsce, dla nich „złota klatka”, z której trudno się wydostać.

Marysia – mała podróżniczka

Kilka słów chcemy również poświecić Marysi, córce Ani i Jacka, którą zabrali w podróż dookoła świata. Marysia nie płynęła przez Atlantyk, żeby nie zrazić jej monotonią tak długiej żeglugi. Doleciała na miejsce dopiero, gdy Jacek z załogą dotarł na Karaiby. Obserwowaliśmy z podziwem, iż ten rejs nie zaburzył jej edukacji. Codziennie uczyła się i odrabiała lekcje z Anią, wyprzedzając nieco polski program nauczania.

Marysia chodziła też do panamskiej szkoły, gdzie nauczyła się języka hiszpańskiego. Dzięki temu, na każdej wyspie pierwsza biegnie powitać się z lokalsami, a oni z Marią, bo tak ją nazywają.

Obserwowaliśmy jak podróż uczy Marysię otwarcia na świat i szacunku dla innych ludzi. I to jest najlepsza szkoła życia.

Rejs po San Blas – dzień 4 / 5 – Green Islands w tym Waisaladup i Canirtuko

Czwartego dnia o poranku ruszyliśmy w kierunku kolejnej grupy wysp nazywanych Green Islands. Po prawej stronie, gdzieś na horyzoncie wciąż widoczna jest Panama. gwałtownie przekonujemy się, iż zielone wyspy są wyjątkowo zielone, szczególnie ta, przy której rzucamy kotwicę czyli Canirtuko,. Natomiast wyjątkowo piękna jest kolejna, na którą płyniemy chwilę po zacumowaniu.

Nazywa się Waisaladup i jest jedną z najmniejszych z wysp na jakich byliśmy na świecie. choćby maleńkie wyspy na Malediwach mogą się przy niej schować.

Początkowo myśleliśmy, iż ktoś na niej mieszka, ale to był domek dla przyjezdnych, w którym można się schronić i zjeść zamówiony wcześniej obiad, który tym razem dowiózł nam Apio, właściciel tej i kilku innych wysp.

Na Waisaladub spędziliśmy kilka godzin, pływając, odpoczywając i zapominając o całym świecie.

Po południu wracamy na jacht, a z niego płyniemy na Canirtuko, żeby poznać wyspę. Jest cała porośnięta palmami, a pośrodku ma małe oczka wodne ze słodką wodą.

Warto ruszyć na spacer wokół wyspy. Załóżcie coś na nogi, bo miejscami, trzeba przejść wodą lub lądem przez rośliny wokół palm.

Na Green Islands pierwszy raz uzupełniamy zapasy. Dowozi jest swoim canoe Apio. Jest woda do mycia i gotowania. Jest chleb, świeże owoce, wszystko czego potrzebujemy i co Jacek zamówił wcześniej od Apio. Takie wodne sklepy na San Blas to specjalność Indian Kuna podobnie jak dowożenie świeżych ryb i owoców morza.

Kończymy nasz kolejny piękny dzień obserwując zachód słońca. A po zachodzie idziemy spać, bo gwałtownie na jachcie łapiemy dobowy rytm regulowany przez wschody i zachody słońca.

Co do spania, powiem Wam, iż całość rejsy spałem na pokładzie ( Jarek ), przed snem nasłuchując odgłosów morza, a czasem deszczu, który pojawiał się prawie każdej nocy. Chronił mnie daszek, który rozciągaliśmy każdego wieczora z Jackiem. A o poranku była bomba do wody.

Rejs po San Blas – dzień 5 / 6 – spędzamy na Cocobanderos

O poranku ruszamy dalej, kierunek Cocobanderos, jedne z najładniejszych wysp na San Blas (na najładniejsze przyjdzie jeszcze poczekać ). Zatrzymujemy się przy wyspie, a na której działa jedna z najlepszych restauracji na San Blas. Wszystko dzięki szefowi Chino, który poza sezonem pracuje w restauracjach w Panama City, a w okresie wraca na Cocobanderos cieszyć podniebienia żeglarzy.

Zostajemy tutaj dwa dni po to, żeby popływać dingi od wyspy do wyspy i poznać je lepiej. Mamy okazję obejrzeć z bliska niektóre z nich, które jeszcze 10 lat wcześniej były bujnie porośnięte palmami, a dziś przez podnoszący się poziom morza i huragany często już bez żadnych drzew.

Wyspa na której jest restauracja Chino jest najlepiej zagospodarowana. Za restauracją powstają domki podobne do tych jakie widzieliśmy na Pelican Island. Co interesujące tutaj sprytni Indianie rozciągają sieć wodociągową, która pewnie będą zasilać wodą dowożoną z lądu.

Dwukrotnie mamy okazję skorzystać z talentów Chino i posmakować tego co potrafi wyczarować z owoców morza. Jego langusta jest rewelacja, do tego bardzo estetycznie podana.

A także concha czyli lokalna odmiana ślimaków, które Indianie łowią i jedzą.

Największe muszle concha wykorzystują do grania i porozumiewania się między wyspami i łodziami.

Na Cocobanderos spotkaliśmy nurse shark czyli popularne rekiny rafowe, które przypływają po resztki ryb z kuchni Chino.

Wiecie, iż ta wyspa wraz z rafą na której jest restauracja Chino ma kształt ryby?

A także na koniec dnia, podziwiamy jedne z najpiękniejszych zachodów słońca na całym San Blas.

Rejs po San Blas – dzień 7 / 8 – kierunek Holandesy

Najlepsze wyspy na Holandesach

Wyspa Banedup

Siódmego dnia nasz kapitan Jacek podniósł kotwicę, a adekwatnie podniosła ją jak zawsze Ania komunikując się z Jackiem na rufie. Ruszyliśmy w kierunku najpiękniejszej – jak mówił Jacek – grupy wysp nazywanej Holandesy. I jednocześnie najbardziej oddalonej od portu w Carti skąd startowaliśmy.

Tego dnia nieźle wiało, było spore zafalowanie. Piszemy o tym celowo, bo jeżeli ktoś wybiera się w te strony lub na taki rejs, a cierpi na chorobę lokomocyjną, warto, żeby zabrał ze sobą odpowiednie leki.

Gdy wpływamy pomiędzy wyspy naszym oczom ukazuje się lazur wody, który aż razi w oczy. Czegoś takiego nie widzieliśmy jeszcze nigdzie.

Zatrzymujemy się koło wyspy Banedup, na której jest kolejna, rewelacyjna restauracja na archipelagu. Prowadzi ją Ibin – Kuna, który pracował jako kucharz na statkach wycieczkowych i ma duże doświadczenie w gastro.

Wyspa jest sporych rozmiarów. Po przeciwnej stronie stoi kilka domków. Przez środek biegnie droga nazwana „Tsunami Road”. To pamiątka po tsunami, które niegdyś przeszło przez wyspę, dosłownie zmieliło palmy i zostawiło dużo zielonej masy. Ta dała początek nowym palmom, które dziś gęsto porastają Banedub.

Z drugiej strony wyspy jest spokojna zatoka, w której kotwicę rzuca większość jachtów i katamaranów. Tam było dla nas nieco za gęsto, dlatego wybraliśmy luźniejsze miejsce po lewej stronie Banedup.

Na wyspie mieszka rodzina Indian Kuna, która pomaga Ibinowi w prowadzeniu restauracji i ogarnianiu otoczenia.

Facet jak wspominaliśmy w tekście o archipelagu San Blas, niczym się nie wyróżnia. Natomiast jego żona ubrana jest zgodnie z tradycją – długie sznury paciorków oplatają ciasno nogi, na górze ubranie z mola, złoty kolczyk w nosie, krótko strzyżone włosy i chustka na głowie.

Polecamy spacer wokół wyspy, czujnie obserwując wodę, w której często kręcą się płaszczki, kraby i różne ryby.

Restauracja Ibina na Banedup

Każdego dnia po południu wybieramy się do restauracji Ibina, która wita nas pięknym hasłem zawieszonym na ścianie.

W środku, na suficie wisi polska flaga z logo Tuamotu.

Zamawiamy ryby, langusty, ceviche. Ibin potrafi naprawdę dobrze przyrządzać owoce morza.

A jeżeli komuś się to znudzi to wyczaruje również pizzę.

Najprzyjemniejsze były banalne wyprawy naszą dingi, do Ibina o poranku po chleb i słodkie bułeczki. Po pierwsze, iż świeże były najlepsze, a po drugie, iż to był czas na poranną kawę i rozmowę z Indianinem o jego sposobie widzenia świata i jak mu się żyje na jednej z wysp San Blas.

Ibin opowiadał nam jak rozumie potęgę morza i zmieniający się klimat, i iż gdy w jednym miejscu morze zabiera to w innym oddaje. I iż właśnie na wodzie najlepiej odpoczywa po pracy słuchając szumu fal i patrząc w rozgwieżdżone niebo.

Wyspa Tiadup

Obok Banedub znajduje się jedna z najpiękniejszych wysp, o ile nie najpiękniejsza na całym San Blas. Takie mieliśmy przekonanie po obejrzeniu kilkudziesięciu wcześniejszych wysp.

Nazywa się Tiadup i to na niej nagraliśmy rozmowę z Anią, Jackiem i momentami dołączającą do nich Marysią o ich pomyśle na rejs dookoła świata. Całą rozmowę możecie obejrzeć w formie wideo na naszym kanale.

Jeśli wolicie audio na spacerze, w samochodzie czy rowerze to znajdziecie linki Do naszych kanałów Spotify i Apple Podcast w tym tekście:

Jachtem Tuamotu dookoła świata – rozmowa o wyprawie w jedną stronę z Anią i Jackiem z Olsztyna

Wyspa Barbecue

Ostatnią z wysp jaką odwiedziliśmy na Holandesach była Barbecue Island. Najmniej atrakcyjna ze wszystkich.

Kiedyś nawiedził ją pożar i jego ślady są wciąż widoczne na palmach. Ciekawostką na tej wyspie jest szkielet wieloryba nieznanego gatunku, który leży tam od 10 lat.

Pytani przez nas Indianie też nie wiedzieli co się z nim stało i jaki to był wieloryb. Tutaj poczuliśmy smutek, bo uświadomiliśmy sobie, iż rozpoczyna się powrót i to koniec naszej pięknej wyprawy.

Chociaż przed nami była jeszcze jedna, zupełnie inna niż dotychczasowe wyspa.

Rejs po San Blas – dzień 9 – wyspa Carti Dugdup

Kolejnego poranka lecimy dingi ponownie do Ibina na bułeczki i na kawę ogarniając wzrokiem wszystkie te piękne miejsca.

Po śniadaniu ruszamy w kilkugodzinny rejs powrotny w okolicy portu w Carti. Dopływamy do wyspy Cartii Dugdup, która jest kompletnym zaprzeczeniem wszystko co widzieliśmy chociażby na Holandesach czy CocoBanderos.

Wyspa zabudowana i zatłoczona do ostatniego skrawka wolnej przestrzeni. Podobno żyje na niej około 400 osób.

Jest tu szkoła, boisko sportowe, kino, szpital, sklepy i stacja benzynowa dla łodzi i motorówek. choćby trafiliśmy na małe gastro w lokalnym wydaniu z hot dogami i hamburgerami.

Wszystko czego potrzebują do życia na wyspie Indianie. Tego dnia musiała dojechać świeża woda, bo wszędzie odbywało się pranie i mycie bąbelków w miskach. jeżeli potrzebujecie, to na Carti Dugdub doładujecie również lokalną kartę SIM.

Dzień 10 – odpływamy na stały ląd, żeby poznawać kontynentalną Panamę

Kolejnego dnia, spakowani czekaliśmy na lanchę, która miała nas zabrać na stały ląd.

default

skąd wróciliśmy z kolejnym Indianiem jego jeepem do Panama City, żeby poznawać atrakcje stolicy i pozostałych części Panamy. Ale o tym pisaliśmy już w innych postach:

Panama City – co warto zobaczyć w stolicy Panamy

Do tego tekstu przygotowaliśmy prawie 400 zdjęć, bo tak atrakcyjny do pokazania i oglądania jest archipelag San Blas. Nie wszystko udało nam się zaprezentować, ale mamy nadzieję, iż to co pokazaliśmy okaże się wystarczają inspiracją do odwiedzenia tego raju na Ziemi.

Idź do oryginalnego materiału