Pozostając jeszcze przez chwilę (przynajmniej na początku
wpisu) przy Republice Czeskiej (uwaga: ostatnio Czesi na skróconą
nazwę swojego państwa wybrali średniowieczne określenie Czechia,
żeby się nie myliły Czechy jako nazwa kraju i jako krainy
historycznej, w skład państwa wchodzącej) to wcale nie kojarzy nam
się ona ani z dolarem ani z golemem (a o obu tych czeskich
wynalazkach na blogu wspominałem przecież). Słyszysz Czechy,
myślisz knedliki. Proste.
Złota Praga, czeska stolica
Nie knedle – które w zależności
od regionu dawnej Monarchii Habsburskiej są czymś za każdym razem
innym (w Austrii zrobione z chleba kule podobne do dżunglowego
tacacho; u nas w niehabsburskiej Kongresówce jest to jeszcze całkiem
co innego, kluska ze śliwką) – knedliki. Czyli po prostu pyzy.
Tak, wiem, dla większości Polaków są to pampuchy, kluski na parze
czy tam na łachu robione (albo jeszcze inne buchty). Ale u nas w
Księstwie Sieradzkim to pyzy. Nazwę tę zgapiły te chytre bambry z
Wielkopolski, i tam też tak mówią. Dla reszty naszych Rodaków
pyza na talerzu to coś innego – o Polskiej Pyzie Wędrowniczce nie
wspominam nawet.
Tacacho, czyli coś w podobie knedla z Amazonii; to obok to suri.
Jak można się tymi czeskimi knedlikami
zachwycać to ja prywatnie nie wiem. Fakt, iż podaje się tam to
pokrojone w plastry, więc średni smak kluchy maskowany jest
smacznym zwykle sosem (lepszym niż te nasze gulasze z pampuchami
podawane), ale szanujmy się.
Knedliki z czeskim gulaszem
A może to ja mam uraz po
przedszkolu czy podstawówce, gdzie na stołówce trafiały się
pampuchy z takim średnim gulaszem, albo – i to już jest
autentyczna trauma – z różową truskawkowo-śmietanową maziają
(czasem dodawali to do ryżu). Nieważne. Fanem nie jestem, choć
oczywiście jak podadzą, to zjem. Jakież było moje zdziwienie
(dobrze, to tylko zabieg stylistyczny, byłem tylko lekko zaskoczony,
ale w miarę, bez jakichś dramatów) kiedy będąc w Limie zaszedłem
do jeden z restauracji chifa
(kuchnia chińsko-peruwiańska, skąd
tam Chińczycy kiedyś wspominałem na blogu), a mając dość
kurczaka z ryżem (standardowe peruwiańskie jadło) zamówiłem
takie inne cuś. Kiedy dania znalazły się na talerzu okazało się,
że kulinarnie znalazłem się niemal w Polsce.
A takiego cusia u nas zbyt często nie uświadczysz - ceviche
Małe didaskalia:
krytycy kulinarni jakiś czas temu obwieścili, iż kuchnia Peru
należy do jednych z najlepszych na Świecie. Wielokrotnie
przebywając w tym kraju dochodzę do wniosku, iż owi eksperci
najprawdopodobniej nigdy nie byli w Peru dłużej niż tydzień. Na
pewno zaś nigdy nie odwiedzili Polski, bo nie opowiadaliby takich
kocopołów. Nasza jest dużo bogatsza w smaki i tradycje. Choć
oczywiście w tak olbrzymim państwie jak ta południowoamerykańska
republika każdy znajdzie coś dla siebie, mieszają się tu wpływy
indiańskie, hiszpańskie i właśnie azjatyckie.
Chifa - azjatyckie wpływy w kuchni Peru (ta maca to wantan, o czym poniżej)
I te wpływy
azjatyckie, chińskie, sprawiły, iż tak polsko się w restauracji
poczułem. Oto bowiem miałem przed sobą nadziewane
pyzy/pampuchy/kluski na parze oraz pierożki. Te ostatnie w swojej
oryginalnej wersji, pokrewnej chińskim jiaozi (te pierwsze zaś w formie zwanej baozi).
Pierożki i pampuszki w Ameryce Południowej
Tak, Chiny od
tysięcy lat wpływały kulinarnie (no, nie tylko, ale skupmy się na
tym najsmakowitszym aspekcie chińskiej influencji) na okoliczne
kultury. Ot, koreańskie mandu czy japońskie gyoza pierogi to nic
innego jak kopie, względnie potomki, jiaozi. A kiedy do chińskiego gara zajrzą
Mongołowie, pierogi rozejdą się wraz z ich dzikimi hordami po
całym olbrzymim stepowym imperium. O Attyli mówiono, iż tam,
gdzie przejdzie jego koń pozostają ino zgliszcza, o Temudżynie,
Czyngis-Chanie, i jego potomkach można dowcipnie rzec, iż tam,
dokąd docierają ichnie zagony pozostają kluski.
Chiński fast-food w... Australii
Wszak pierogi
to takie kluski z nadzieniem, prawda? W Peru każda zupa (znaczy
rosół; w restauracji chifa nie ma innych) zaopatrzona jest w
wantan, właśnie takie pierogi zrobione ze sporych plastrów
makaronu. Za dzieciaka takie plastry na piecu wypiekałem na macę,
tu czasem smaży się je w głębokim oleju i podaje także jako
zakąskę.
Wantany w chińsko-peruwiańskim rosole
Co do nadzienia pierogi można zrobić ze wszystkim. W
Azji Środkowej będzie to baranina czy warzywa, w Gruzji
chinkali
wypełnia miłość
wino mielonka, na Rusi biały ser z cebulą (tak,
to nasze pierogi ruskie)... Trudno wyobrazić sobie Wieczerzę Wigilijną bez barszczu z uszkami nadzianymi grzybem i kiszoną
kapustą, prawda? Do tego pierogi przyjmą także owoce (to dalekie
echo makaronu z truskawkami). Piękna sprawa. Tak, można w
środek włożyć także szpinak – niech i wegetarianie skorzystają
z bogactwa polskiego (oraz chińskiego) dziedzictwa kulinarnego.
Przykładowy makaron w wersji jarskiej
A
na historii uczą nas, iż Mongołowie to ino zgliszcza i pożogę
zostawiali (zresztą to wspaniały temat na wpis, w końcu w tym roku
przypadała okrągła 784 rocznica bitwy pod Legnicą). No może i
pozostawili, ale zostawili pierogi. To uczciwa cena. adekwatnie
potrawa ta znana jest w Europie tylko tam, dokąd doszli.
Głowa Mongoła wbudowana w ścianę jednego z dolnośląskich kościołów
Wyjątek
stanowią Włochy, zwane krajem makaronu. Jak wspominałem, kuchnia
tamtejsza jest niezwykle prymitywna – samo przygotowanie klusek też
do najtrudniejszych nie należy, więc jak ulał tam pasują. Pytanie
tylko, czy włoskie pierożki ravioli to lokalny wynalazek, bo w
końcu ile można jeść papkę zwaną polentą i postne placki
później udoskonalone do pizzy, czy może przynieśli je kupcy
Jedwabnego Szlaku.
Wielki Kanał w Wenecji - kraniec Jedwabnego Szlaku
Wszak ta ohydna
Najjaśniejsza Republika
Świętego Marka była ostatnim punktem na tym olbrzymim handlowym
szlaku, łączącym Chiny z Zachodem. Pomysł na spaghetti czy inne
targiatelle mógł do Wenecji przywieźć Marco Polo – albo jeden z
jego konfratrów w kupieckim interesie. Jakieś pyzy też chyba
zdaje się mają. Nie wiem.