Warszawa. Jesienny wieczór. Wilgotny wiatr, zmęczone oczy i jeszcze bardziej zmęczone serce. Kinga wróciła do domu po dziesięciu godzinach spędzonych w supermarkecie. W głowie krążyła tylko jedna myśl:
— Mam nadzieję, iż choć Dominik ugotował pyszne ziemniaki…
Mieszkanie powitało ją zapachem czegoś smacznego. Kinga zdjęła kurtkę, zrzuciła buty i weszła do kuchni. Na stole stały talerze z parującym purée i pieczonym kurczakiem. Obok leżały łyżki, sól, chleb i czajnik. Dominik skinął cicho na krzesło:
— Siadaj.
— Ojej, coś się stało? — Kinga wymusiła uśmiech. — To jakaś nowość?
— Zwykłe jedzenie — wzruszył ramionami. — Ale muszę z tobą porozmawiać.
Jedli w ciszy. Kurczak był delikatny, purée idealnie doprawione. Kinga nastawiła czajnik i zaparzyła lipową herbatę. Usiadła naprzeciw męża.
— No to mów. Widzę, iż coś cię gryzie.
Dominik długo patrzył w okno, a potem spojrzał na żonę.
— W sobotę dziadkowie obchodzą złote gody. Zaprosili nas.
— Ach, ci, którzy dali nam pięćdziesiąt tysięcy na ślub? — westchnęła. — Jak niby tam pojedziemy? Przecież mieliśmy się rozwieść.
— No to pojedźmy. Taki gest. Starszym ludziom będzie miło. W końcu wciąż jesteśmy małżeństwem.
Kinga spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie miała już siły na kłótnie ani na próby naprawy.
— Dobrze, jedźmy. Może ostatni raz razem odwiedzimy rodzinę.
Jechali samochodem ojca Dominika. On z tatą z przodu, Kinga z teściową z tyłu. Cisza.
— Pokłóciliście się? — szepnęła teściowa.
— Nie — odpowiedziała Kinga, wymuszając uśmiech.
— Zobacz, jakie pierścionki kupiliśmy im na rocznicę. Złote, piękne.
— Rzeczywiście ładne — przytaknęła.
— Żyjcie w zgodzie. Za pięćdziesiąt lat wasze dzieci też wam takie sprezentują.
Kinga spuściła wzrok. Pięćdziesiąt lat? To całe życie…
Na przyjęciu było wesoło: młodzi, dorośli, starzy. Stół uginał się od jedzenia, śmiech i tosty nie milkły. Ale Kinga trzymała się z dala od męża. Kobiety z rodziny Dominika gwałtownie wciągnęły ją w organizację zabawy. Wszystkie miały kilka ponad trzydziestkę, tak jak ona. Kłóciły się, żartowały z mężów, ale widać było, iż ich kochają.
Kinga zadawała sobie pytania:
— Czy ja go jeszcze kocham? A on mnie?
Może kiedyś tak było. Ale teraz… Dom był zimny, pieniędzy zawsze brakowało. Od trzech lat nie mogła sobie pozwolić na nową kurtkę. Dzieci? Dominik choćby o nich nie wspominał. Pracy porządnej znaleźć nie potrafił. A przecież kiedyś był jej marzeniem…
Impreza skończyła się późno. Gości rozwieziono do domów. Babcia Hela podeszła do młodych:
— Zostańcie u nas. Przenocujecie. I pomożecie trochę posprzątać.
Kinga i Dominik w milczeniu zaczęli zbierać ze stołów. Pracowali w harmonii, bez słów. Dwie godziny później dom był znów uporządkowany.
Babcia postawiła herbatę.
— No i co, Stasiu, pięćdziesiąt lat razem — uśmiechnęła się do dziadka.
— A ile razy o mało się nie rozwiedli— Ale jednak zawsze wracaliśmy do siebie — szepnęła Kinga, patrząc na Dominika, i nagle zrozumiała, iż ich historia wcale nie musi się kończyć.