Ania i Krzysiek przyjaźnili się od podstawówki. Mieszkali w tym samym bloku, w sąsiednich klatkach, chodzili do jednej klasy. Przez pierwsze dwa lata nauki babcia Krzysztofa odbierała ich ze szkoły. Mama Ani pracowała na zmiany, a tata często wyjeżdżał w delegację.
„Aniu, chodź do nas, nakarmię cię obiadem” – proponowała za każdym razem babcia Krzysztofa.
Zbliżając się do bloku, Ania z drżeniem serca czekała, czy babcia znów ją zaprosi. Z przyjemnością jadła aromatyczny żurek, pulpety z ziemniakami albo makaron z parówką.
„Znowu nic nie jadłaś? Dla kogo ja gotuję? Jakbyś w domu głodowała” – krzyczała mama, otwierając wieczorem lodówkę.
Ania tłumaczyła, iż samotne jedzenie jest nudne, iż babcia ją zaprosiła i nie mogła odmówić. Ale od trzeciej klasy zaczęli mieć lekcje po południu. Babcia już nie zapraszała Ani, bo mama czekała na nią w domu. W końcu przestała w ogóle odbierać Krzysztofa i Anię po szkole.
„Co, małe dziecko jestem? Żeby mnie ktoś odprowadzał? Wstyd” – burknął Krzysiek, gdy Ania spytała, dlaczego babcia już po nich nie przychodzi.
Ania zauważyła, iż Krzysiek nie czeka już na nią w szatni, wymyka się, zanim zdąży się ubrać. Albo szedł z innymi chłopakami, ignorując Anię wlokącW końcu po latach niepewności i rozłąki, gdy sylwestrowa noc rozświetliła ich drogi blaskiem fajerwerków, Krzysiek wyciągnął małe pudełeczko, a w nim pierścionek, który sprawił, iż Ania zrozumiała – jej marzenia wreszcie się spełniły.