Stanisława wstała późno. Nie musiała się śpieszyć – od siedmiu lat była na emeryturze, nie miała nikogo, o kogo musiałaby dbać. Mogła się więc wylegiwać do woli. Mimo to czuła się niespokojna, jakby coś wisiało w powietrzu. Dlaczego? Przecież wszystko było w porządku, nie miała powodów do zmartwień. A jednak.
Podniosła się, umyła, zagotowała wodę na herbatę i wyjrzała przez okno. Nad domem naprzeciwko niebo zabarwiło się na zorzę. Wreszcie, po dwutygodniu odwilży, przyszły mrozy. *”Dobrze. Wypiję herbatę i pójdę do sklepu”* – pomyślała Stanisława, zdejmując z kuchenki wrzątek.
Nalała herbatę do ulubionego kubka i piła małymi łykami. Ciepło rozlało się po jej drobnym ciele. Niewysoka, wątła, choćby po urodzeniu jedynego syna nie przytyła. Mąż za to był postawny. Nazywał ją czule *”Staśka”*, *”Stasiuleńka”*. Ale już od dziesięciu lat nie było go przy niej.
Podniosła kubek do ust, gdy nagle rozległ się ostry dzwonek do drzwi. Ręka jej drgnęła, gorąca herbata wylała się, parząc cienką, pokrytą brązowymi plamami skórę. Ledwo nie upuściła kubka z bólu. *”A więc to było to przeczucie. Co teraz się stanie?”* Ledwo pomyślała, gdy dzwonek rozległ się ponownie, tym razem uporczywy i długi.
Stanisława zdmuchnęła parzące miejsce na dłoni i poszła otworzyć, mrucząc pod nosem: *”Kogo diabli niosą o tej porze?”*. Nie od razu zorientowała się, iż mężczyzna w pogniecionej odzieży to jej syn. *”Jakże się zmienił”* – westchnęła. Jacek też najwyraźniej był zaskoczony widokiem postarzałej matki.
– No to witaj gościa, matko – ocknął się i uśmiechnął szorstko.
– Jacek? To ty? Dlaczego nie dałeś znać? Nie spodziewałam się ciebie. – Przytuliła się do jego klatki piersiowej. On jednym ruchem niezdarnie objął ją ramieniem.
Wyczuła zapach podróży, nieświeżej odzieży i jeszcze coś, co zaniepokoiło ją głęboko. Odsunęła się nieco, przyglądając się synowi uważnie. Zauważyła niechlujny zarost na opuchniętej twarzy, worki pod zaczerwienionymi oczami.
– Jesteś sam? Gdzie Jola, córeczka? – spytała Stanisława.
– A samemu to ci nie miło? – zapytał, patrząc gdzieś ponad jej głową.
– Tylko się zdziwiłam. – Cofnęła się, robiąc mu miejsce w przedpokoju. – Wejdź, rozbierz się, synku.
Jacek przeszedł próg, postawił na podłodze dużą torbę sportową i rozejrzał się po korytarzu.
– Jestem w domu. Nic się nie zmieniło.
– Przyjechałeś na urlop? W środku roku? – Stanisława nie spuszczała wzroku z torby.
– Później, matko. Zmęczony jestem. – Zdjął kurtkę i powiesił na wieszaku.
– Tak, tak, oczywiście. Herbata jeszcze gorąca. – Zaczęła krzątać się po kuchni, wyjmując z szafki dawny kubek syna.
Jacek wszedł za nią, usiadł bokiem do stołu, rozkraczając się szeroko i zajmując większość miejsca w ciasnej kuchence. Stanisława postawiła przed nim kubek.
– Może zjesz coś po drodze? Jest rosół. Wczoraj ugotowałam, jakbym przeczuwała. – Zamarła w oczekiwaniu.
– Daj – mruknął Jacek. – Tęskniłem za twoim rosołem. – Jego usta drgnęły w półuśmiechu.
Stanisława pospiesznie wyjęła garnek z lodówki, podgrzała zupę i postawiła przed synem talerz, który natychmiast zaczął parować. Obok położyła ciężką łyżkę, którą lubił jadać ojciec, grubą kromkę chleba i usiadła naprzeciwko, podpierając głowę dłonią.
– A jest coś mocniejszego do tego rosołu? – Jacek rzucił jej szybkie spojrzenie, mieszając łyżką.
– Nie trzymam takich rzeczy – odparła stanowczo, marszcząc brwi.
Patrzyła, jak syn je łapczywie, mlaskając z zadowoleniem jak kot wygrzewający się na słońcu.
– Jak Jola? A córeczka, do której klasy chodzi? Dlaczego nie przyjechały z tobą?
Jacek dalej jadł, nie patrząc na nią, jakby nie słyszał.
Stanisława i tak po jego wyglądzie domyśliła się, iż syn pije. Żona nie wytrzymała i go wyrzuciła. A gdzie miał i się udać, jeżeli nie do matki? Innego miejsca nie miał. Cieszyła się, iż wrócił, jedyny syn. Ale niepokój wciąż nie dawał jej spokoju, rósł w niej z każdą chwilą.
Syn odsunął pusty talerz. Stanisława natychmiast wstała, nalała świeżej herbaty, postawiła przed nim i przysunęła cukierniczkę.
– Rozwiedliśmy się z Jolą. Wróciłem na stałe – powiedział Jacek, nie podnosząc wzroku.
– No cóż… Odpoczniesz, znajdziesz pracę. Wszystko się ułoży – mamrotała Stanisława, zanosząc talerz do zlewu. Potem znów usiadła naprzeciwko syna.
Jacek hałaśliwie popijał gorącą herbatę, patrząc gdzieś w przestrzeń. Wreszcie odsunął kubek i wstał.
– Dobrze już, matko. Jestem zmęczony. Położę się, dobrze? Pogadamy później. – Wyszedł do pokoju.
Stanisława zmywała naczynia i myślała, iż serce ją nie oszukało – przeczuwało powrót syna. Wiedziała, iż nie będzie łatwo. Gdy weszła do pokoju, Jacek rozwalony był na kanapie przed telewizorem. Usiadła obok.
– Opowiedziałbyś, co się stało? Mieszkanie zostawiłeś im? Słusznie, po męsku. Tu jest twój dom.
– Co tu dużo mówić? Rozwód i tyle. – Nie odwracając głowy, mruknął Jacek.
Stanisława wpatrywała się w syna i nie poznawała go. Postarzał, w oczach miał ból i pustkę, na czole głębokie bruzdy. Wyglądał na zagubionego i zniszczonego. Może po prostu zmęczony? Droga z Pomorza daleka i męcząca. Sama nigdy nie zebrała się, by odwiedzić syna – to brakowało pieniędzy, to strach ją ogarniał.
Przypomniała sobie, jak po studiach przyszedł i oznajmił, iż wyjeżdża do Gdańska z kolegą. Budowali tam nową stocznięStanisława siedziała w ciszy, patrząc na jego zaciśnięte dłonie, i po raz pierwszy zrozumiała, iż jej Jacek już nigdy nie będzie tym chłopcem, o którym marzyła.