Halina Stanisławowa stała przy kuchennym oknie, patrząc, jak jej mąż Czesław majstruje coś w garażu. W dłoniach ściskała pomiętą karteczkę, którą znalazła w kieszeni dżinsów Anieli. Litery rozmazywały się przez łzy, ale raz jeszcze przeczytała krótkie zdania: *”Spotkamy się o dziesiątej pod klatką. Baba śpi jak kamień, nic nie usłyszy. Całuję. Twój Mariusz.”*
— Boże, za co mnie to spotyka? — szepnęła, gniotąc papier jeszcze mocniej.
Aniela pojawiła się w ich domu pół roku temu. Córka siostry Czesława, Jadwigi, która całe życie uwikłała się w związki z niewłaściwymi mężczyznami, piła, aż w końcu zginęła w wypadku samochodowym. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. Oczywiście, ona i Czesław nie mogli jej porzucić.
— Halinko, to nasza krew — przekonywał wtedy mąż. — Gdzie ma iść? Do domu dziecka?
I Halina Stanisławowa zgodziła się. Oni z Czesławem nie mieli własnych dzieci — lekarze dawno temu orzekli, iż to niemożliwe. Może los daje im taki podarunek na starość?
Jakże się myliła.
Na początku wszystko było dobrze. Aniela wydawała się posłuszna, wdzięczna. Pomagała w domu, dobrze się uczyła, nazywała ich ciocia Hala i wujek Czesiek. Halina rozpływała się nad nią. Kupowała ładne ubrania, zapisała ją na zajęcia sportowe, choćby z angielskiego wynajęła korepetytora.
— Patrzcie, jaka u nas mądra dziewczyna rośnie — mówiła sąsiadkom. — Same piątki przynosi.
Ale stopniowo coś się zmieniło. Aniela zaczęła być opryskliwa, odpowiadać niegrzecznie. Wracała do domu coraz później. A tydzień temu Halina odkryła, iż zniknęły pieniądze z jej skrytki.
— Anielka, nie brałaś pieniędzy z szuflady? — spytała ostrożnie.
— Jakich pieniędzy? — dziewczyna choćby nie podniosła wzroku znad telefonu.
— No, odkładałam na twoje nowe buty. Było tysiąc złotych.
— Nie brałam niczego. Może sama wydałaś i zapomniałaś?
Halina wtedy milczała, ale serce się jej ścisnęło. Pamiętała dokładnie — było tysiąc złotych. A wydać je nie było gdzie — emerytura mała, żyli oszczędnie.
Potem zaczęły się nocne wyjścia. Aniela myślała, iż jej nie słyszą, ale Halina spała czujnie, jak wszyscy starsi ludzie. Słyszała skrzypienie deski na korytarzu, delikatny obrót klucza w zamku.
Najpierw chciała porozmawiać z dziewczyną szczerze. Ale za każdym razem, gdy próbowała nawiązać rozmowę, Aniela zbywała ją albo wychodziła z domu.
A teraz ta karteczka. Halina nie mogła zrozumieć, kim był ten Mariusz i co mieli robić nocą.
— Hala, gdzie Aniela? — Czesław wszedł do kuchni, wycierając ręce ścierką.
— W swoim pokoju siedzi. Znowu w tym telefonie grzebie.
— Może trzeba z nią porozmawiać? Zupełnie się rozpasała.
— Próbowałam. choćby słuchać mnie nie chce.
Czesław usiadł przy stole i nalał sobie herbaty z imbryka.
— A co to masz w ręce?
Halina podała mu karteczkę. Mąż przeczytał i zmarszczył brwi.
— Gdzie znalazłaś?
— W dżinsach, kiedy zbierałam do prania.
— To już poważne. Trzeba z nią stanowczo porozmawiać.
W tej chwili do kuchni weszła Aniela. Wysoka, chuda, z długimi ciemnymi włosami. Ładna dziewczyna, ale wzrok miała twardy, nieprzyjazny.
— A, znów o mnie gadacie? — rzuciła, otwierając lodówkę.
— Anielko, usiądź, proszę — poprosiła Halina. — Musimy porozmawiać.
— O czym?
— O tym — Czesław pokazał karteczkę.
Twarz dziewczyHalina Stanisławowa przytuliła płaczącą Anielę i wyszeptała przez łzy: „Wszystko będzie dobrze, kochanie”, choć w głębi serca wiedziała, iż ta rana może nigdy nie zabliźnić się do końca.