Przyjęłam jak bliską, a teraz żałuję

newsempire24.com 17 godzin temu

**Dziennik osobisty – 12 maja 2024**

Stałam przy kuchennym oknie i patrzyłam, jak mój mąż, Wojciech, grzebie przy aucie w garażu. W dłoni ściskałam pogniecioną karteczkę, którą znalazłam w kieszeni dżinsów Zosi. Litery rozpływały mi się przed oczami od łez, ale raz jeszcze przeczytałam te krótkie słowa: *„Spotkamy się o dziesiątej pod klatką. Babcia śpi jak kamień, nic nie usłyszy. Całuję. Twój Kuba”*.

— Boże, za co mi to? — szepnęłam, miażdżąc kartkę w garści.

Zosia pojawiła się w naszym domu pół roku temu. Córka siostry Wojtka, Ewy, która całe życie wiązała się z niewłaściwymi mężczyznami, piła, aż w końcu zginęła w wypadku. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. Oczywiście, nie mogliśmy jej zostawić.

— Danusiu, to nasza rodzina — przekonywał wtedy Wojtek. — Gdzie miałaby iść? Do domu dziecka?

I zgodziłam się. My z Wojtkiem nie mieliśmy własnych dzieci — lekarze już dawno powiedzieli, iż to niemożliwe. Może los dał nam ten prezent na starość?

Jakże się myliłam.

Na początku wszystko było dobrze. Zosia wydawała się grzeczna, wdzięczna. Pomagała w domu, miało dobre oceny, nazywała nas ciocią Danusią i wujkiem Wojtkiem. Dusza we mnie rosła. Kupowałam jej ładne ubrania, zapisałam na zajęcia sportowe, choćby z angielskiego zatrudniłam korepetytorkę.

— Patrzcie, jaka mądra dziewczyna u nas rośnie — chwaliłam się sąsiadkom. — Same piątki nosi.

Ale powoli coś się zmieniało. Zosia zaczęła być opryskliwa, odpowiadać niegrzecznie. Wracała do domu coraz później. A tydzień temu zniknęły pieniądze z mojej skrytki.

— Zosiu, nie brałaś pieniędzy z szuflady? — zapytałam ostrożnie.

— Jakich pieniędzy? — choćby nie podniosła wzroku znad telefonu.

— No, odkładałam na twoje nowe buty. Było tysiąc złotych.

— Nie brałam. Może sami wydaliście i zapomnieliście?

Wtedy milczałam, ale coś ścisnęło mnie w sercu. Pamiętałam dokładnie, iż były te pieniądze. A wydać je nie miałam gdzie — emerytura mała, żyjemy oszczędnie.

Potem zaczęły się nocne wyjścia. Zosia myślała, iż nie słyszę, ale ja, jak wszyscy starzy, śpię czujnie. Słyszałam, jak skrzypi deska na korytarzu, jak delikatnie obraca się klucz w zamku.

Najpierw chciałam z nią porozmawiać. Ale za każdym razem, gdy próbowałam, Zosia machała ręką albo po prostu wychodziła.

A teraz ta kartka. Nie mogłam zrozumieć, kim był ten Kuba i co robili po nocy.

— Danusia, a gdzie Zosia? — Wojtek wszedł do kuchni, wycierając ręce w ręcznik.

— W pokoju. Znowu w telefonie.

— Może trzeba z nią pogadać? Zupełnie się rozpuściła.

— Próbowałam. choćby słuchać nie chce.

Wojtek usiadł przy stole i nalał sobie herbaty z dzbanka.

— A co to masz w ręce?

Podałam mu kartkę. Przeczytał i zmarszczył brwi.

— Gdzie znalazłaś?

— W dżinsach, gdy chciałam je uprać.

— No, to już poważna sprawa. Trzeba z nią porządnie porozmawiać.

W tej chwili do kuchni weszła Zosia — wysoka, szczupła, z długimi ciemnymi włosami. Ładna dziewczyna, ale wzrok miała ostry, nieprzyjemny.

— A, znowu o mnie gadacie? — rzuciła, otwierając lodówkę.

— Zosiu, usiądź, proszę — poprosiłam. — Musimy porozmawiać.

— O czym?

— O tym — Wojtek pokazał kartkę.

Jej twarz na moment zastygła w bezruchu, ale gwałtownie się opanowała.

— No i co? To moja sprawa.

— Nie masz żadnych prywatnych spraw — warknął Wojtek. — Mieszkasz u nas, my za ciebie odpowiadamy.

— Tak? A myślałam, iż wzięliście mnie z litości — Zosia usiadła, ale trzymała się wyzywająco. — Że taka dobra ciocia i wujek przygarnęli sierotę.

— Zosiu! — oburzyłam się. — Jak możesz tak mówić? Kochamy cię jak własną córkę!

— Kochacie? — prychnęła. — To dlaczego kontrolujecie każdy mój krok? Dlaczego nie mogę się spotykać z chłopakiem?

— Bo jesteś jeszcze dzieckiem — wtrącił się Wojtek. — I nie wiemy, kim on jest.

— Kuba jest w porządku. On mnie rozumie, nie tak jak wy.

— A ile on ma lat? — zapytałam.

Zosia zawahała się.

— Dwadzieścia jeden.

— Co?! — aż podskoczyłam. — Ty masz szesnaście, a on dorosły facet! Rozumiesz, iż to przestępstwo?

— Żadne to przestępstwo! — krzyknęła. — Kochamy się!

— Miłość — pokręcił głową Wojtek. — W twoim wieku to nie miłość, tylko głupota.

— Nic nie rozumiecie! — zerwała się od stołu. — Jesteście starzy, sami dzieci nie mieliście, skąd macie wiedzieć?!

Słowa uderzyły mnie jak policzek. Zrobiło mi się słabo.

— Zosiu, po co tak… — zaczął Wojtek, ale przerwała mu.

— Co, prawda boli? Ja was nie prosiłam, żebyście mnie brali! W ośrodku byłoby lepiej!

— To się pakuj i wynoś! — nie wytrzymał Wojtek. — Skoro my tacy okropni!

— Wojtku, nie rób tego — szepnęłam.

— Niech idzie do tego Kuby, skoro my jej niepotrzebni!

Zosia spojrzała na nas wyzywająco.

— Dobrze. Spakuję się i pójdę. A pieniądze, które na mnie wydaliście, oddam. Kuba mi pomoże.

Wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Zaczęłam płakać.

— Wojtku, co my zrobiliśmy…

— Nic nie zrobiliśmy. Ona sama wybrała.

— Ale to jeszcze dziecko. Co się z nią stanie?

Wojtek objął mnie za ramiona.

— Nie wiem, Danusiu. Nie wiem.

Z pokoju Zosi dochodził odgłos pakowania. Chciałam podejść, porozmawiać, ale nie miałam siły.

Godzinę później wyszła z dużą torbą i plecakiem.

— No to idę — rzuciła, nie patrząc na nas.

— Zosiu, zaczekaj — wstałam. — Może nie tak od razu? Porozmawiajmy.

— O czym? Sami kazaliście mi wyjść.

— Wojtek się uniósł. Nie chcemy, żebyśZosia zatrzasnęła drzwi za sobą, a ja po raz ostatni zobaczyłam, jak wsiada do drogiego auta z ciemnymi szybami, prowadzonego przez obcego mężczyznę w złotych łańcuchach.

Idź do oryginalnego materiału