Przyjaciółka chciała oddać dziecko do domu dziecka, ale los zdecydował inaczej.
Kilka lat temu nasza rodzina w końcu spełniła wielkie marzenie — przeprowadziliśmy się do przestronnego trzypokojowego mieszkania. W dwupokojowym było nam już ciasno z dwoma synami, a sytuacja finansowa męża wyraźnie się poprawiła. Nowe mieszkanie to był nie tylko przestrzenny przełom, ale i początek nowej przyjaźni — w sąsiednim mieszkaniu zamieszkała młoda para z córeczką, i z czasem zaprzyjaźniliśmy się tak mocno, iż staliśmy się niemal jedną rodziną. Razem świętowaliśmy, wyjeżdżaliśmy za miasto, a dzieci radośnie bawiły się ze sobą.
Wszystko zdawało się tokiem zwykłego życia, aż pewnego dnia dotarła do nas okrutna wiadomość: u sąsiada, Tomka, wykryto ciężką chorobę. Ja i mąż nie mogliśmy w to uwierzyć — taki pełen energii, radosny człowiek, i nagle… Jego żona, Ola, moja bliska przyjaciółka, zaczęła gasnąć w oczach — schudła, zamknęła się w sobie. Starałam się ją wspierać, jak mogłam, zapewniałam, iż wszystko będzie dobrze, żartowałam, by choć na chwilę wywołać uśmiech. Ale lekarze nie dawali nadziei.
Przyszły miesiące, w których my i mąż pomagaliśmy tej rodzinie, jak tylko potrafiliśmy. Wpadliśmy w długi, nosiliśmy jedzenie, zabieraliśmy ich córeczkę, Martę, na spacery. A potem Tomek odszedł. Nagle, jakby wyrwano nam kawał serca. Ola była jak cień — pogrążona w rozpaczy, nieobecna. Przez pierwsze tygodnie po pogrzebie praktycznie nie odstępowałam jej na krok. Ale z czasem zaczęła się oddalać — zamykała się w sobie, unikała spotkań. Tylko mała Martusia czasem wpadała do nas — pobawić się, coś zjeść, po prostu posiedzieć w ciszy i cieple.
Aż pewnego ranka Marta przyszła do mnie i cicho poprosiła o jedzenie. Była głodna. Gdy jadła, zaniepokojona, poszłam do Oli. W mieszkaniu unosił się zapach alkoholu, a sama Ola spała na podłodze wśród rozrzuconych rzeczy. W lodówce — ani okruszka. Próbowałam z nią rozmawiać, błagać, prosić — wszystko na próżno. Coraz bardziej pogrążała się w otchłani, a Martusia po szkole coraz częściej wpadała do nas. Gładziłam ją po głowie, obiecywałam, iż nie dam jej skrzywdzić, i w sercu wiedziałam, iż jest już nasza. Z mężem zawsze marzyliśmy o córce. I oto los przyprowadził nam to dziecko.
Pewnego dnia w gotowałam obiad i nagle usłyszałam kłótakłótnię z podwórza. Rozpoznałam głos Oli.
— Marto, gwałtownie się ubieraj, mówiłam!
— Nie chcę! Chcę do cioci Kasi! Ona na mnie czeka! — szlochała dziewczynka.
Rzuciłam się w stronę wyjścia. Ola była ewidentnie pijana i ciągnęła Martę za rękę.
— Ola, co ty robisz?! choćby nie stoisz prosto! — krzyknęłam.
— To moje dziecko! Robię, co chcę! — wrzasnęła w odpowiedzi.
— Nie panujesz nad sobą, zostaw ją! Nie pójdzie z tobą!
Wtedy Ola, w przypływie wściekłości, wyrwała rękę Martusi, pchnęła ją w moją stronę i krzyknęła:
— Bierz ją! Rób, co chcesz! I tak już mi niepotrzebna!
Marta płakała wniebogłosy. Przytuliłam ją mocno, tuląc do siebie, i szeptałam:
— Jestem przy tobie, kochanie, wszystko będzie dobrze.
Od tego dnia Marta zamieszkała z nami. Sąd gwałtownie odebrał Oli prawa rodzicielskie. My z mężem zarejestrowaliśmy adopcję, a po kilku miesiącach staliśmy się dla Martusi oficjalnymi rodzicami. Wyprowadziliśmy się do innego miasta. Moi synowie dorośli, założyli rodziny, a Marta dostała się na uniwersytet, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Cały czas utrzymywaliśmy kontakt — pisaliśmy, dzwoniliśmy.
Aż pewnego dnia obudziły mnie słowa, których się nie spodziewałam:
— Mamo, wstawaj, przyjechaliśmy!
Usiadłam na łóżku i nie wierzyłam własnym oczom: Marta stała w drzwiach, rozpromieniona, z mężem i walizkami.
— Na tydzień przyjechaliście? — zapytałam ze łzami.
— Nie. Na zawsze. Zdecydowaliśmy, iż chcemy tu mieszkać — w moim rodzinnym mieście. Chcemy kupić dom.
— To mieszkajcie u mnie! Miejsce się znajdzie! — objęłam ją i nagle zauważyłam, jak delikatnie gładzi swój brzuszek. — A ty… w ciąży?
— Tak, mam już czwarty miesiąc, mamo…
Łzy popłynęły same. Nasz dom wypełnił się nowym światłem, nowym życiem. Urodził się chłopczyk, a ja znów zostałam babcią. Synowie przyjeżdzaA gdy patrzyłam na tę małą istotkę, która właśnie zaczynała swoją drogę, wiedziałam, iż nasza historia zatoczyła pełne koło, bo tam, gdzie kiedyś była pustka, teraz rozlegał się śmiech i było pełno miłości.