Przyjaciel z dzieciństwa

polregion.pl 1 tydzień temu

Wojtek

Miała go zwyczajna rodzina. Mama i tata kochali go, tak jak on ich. Wspólnie w weekendy chodzili do kina i teatru, na łyżwy, latem jeździli nad morze. Zbierali muszelki, ojciec uczył Wojtka pływać… Aż firma, w której pracował, zbankrutowała. I ojciec zaczął pić. A kiedy się upił, klął na rząd, prezydenta, prawo. Wszyscy byli winni, iż stracił pracę.

Gdy mama, zmęczona jego pijackimi wybuchami, prosiła, żeby poszedł spać, rzucał się na nią. Ostatnio od razu zaczynał się do niej przypinać. Odsyłała Wojtka do jego pokoju, ale chłopiec i tak wszystko słyszał – wzdrygał się od krzyków i brzęku tłuczonych talerzy. Co mógł zrobić?

Kiedy ojciec w końcu zasypiał, wypełniając pokój chrapaniem i cuchnącym oddechem, mama przychodziła do Wojtka i często zasypiała z nim na jego wąskim łóżku. Chłopiec zauważał siniaki na jej rękach, choćby na twarzy. Rano ojciec przepraszał i obiecywał, iż już nigdy jej nie tknie…

Rankiem mama cicho wymykała się. Ojciec, otrzeźwiawszy, wychodził „szukać pracy”, jak mówił. Wojtek zostawał sam, odrabiał lekcje. Chodził do trzeciej klasy w drugiej zmianie. Sam podgrzewał sobie obiad, jadł i szedł do szkoły.
Wieczorem wszystko zaczynało się od nowa.

— Co, ojciec znowu wczoraj awanturował się? — zapytała sąsiadka, pani Zofia, która mieszkała przez ścianę.

— Tak — krótko skinął Wojtek.

— Czemu matka policji nie wezwie?

— Muszę już iść, spóźnię się — Wojtek pospieszył dalej.

— No biegnij, biegnij — westchnęła sąsiadka, patrząc za nim.

Gdy wrócił ze szkoły, mama stała w kuchni i gotowała kolację. Ojca nie było w domu, na co Wojtek się ucieszył. Usiadł przy stole i zaczął opowiadać o prostych szkolnych sprawach. A potem powiedział, iż bez ojca jest lepiej i iż byłoby dobrze, gdyby już nigdy nie wrócił.
Mama spojrzała na niego z wyrzutem.

— To trudny okres, synku. Znajdzie pracę i wszystko wróci do normy.

Ale ojciec wrócił, hałaśliwie rozbierając się w przedpokoju, coś upuszczając i sapcząc. Mama od razu się spięła, wyjrzała z kuchni.

— Idź do swojego pokoju — szepnęła, popychając Wojtka w plecy.

Siedział w swoim pokoju i nasłuchiwał. Tego dnia jednak było inaczej, ciszej. Nagle mama krótko krzyknęła, coś ciężkiego uderzyło o podłogę. Wojtek ostrożnie wyszedł ze swojej kryjówki i zajrzał do kuchni. Ojciec stał rozkraczony, patrząc na mamę leżącą na podłodze. Chłopiec nie wytrzymał, krzyknął. Ojciec odwrócił głowę i spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.

— Synku — powiedział.

Wojtek wybiegł z mieszkania i zadzwonił do drzwi sąsiadki. Cały drżał. Pani Zofia nie zrozumiała jego urywanych słów, ale wezwała policję i pogotowie. Przyjechali prawie jednocześnie. Ojca zabrali, mamę odwieźli do szpitala. Wojtek nocował u sąsiadki.

Nazajutrz pojechali z panią Zofią do mamy. Leżała sama na sali, oplątana przezroczystymi rurkami. Spała, nie obudziła się, choćby gdy ją wołał i ciągnął za rękę. Lekarz wyprowadził panią Zofię na korytarz, a Wojtek został z mamą.

Wciąż próbował ją obudzić. Zrobiło mu się nudno, sąsiadka nie wracała, więc poszedł ją szukać. Jedne z drzwi na korytarz były uchylone. Usłyszał, jak lekarz mówił do kogoś, iż „ona jest w śpiączce i raczej nie przeżyje, ale trzeba wierzyć…”. Przestraszył się i uciekł ze szpitala.

Pani Zofia znalazła go na ławce w parku przy szpitalu. Całą drogę do domu płakał. Sąsiadka traciła cierpliwość, próbując go uspokoić. W domu zapytała, czy on i mama mają jakąś rodzinę.

— Babcia jest na wsi — odparł Wojtek.

— Daleko stąd?

— Autobusem półtorej godziny, potem jeszcze trzy kilometry pieszo.

— Pamiętasz drogę?

— Czy ja wyglądam na małego? — oburzył się Wojtek.

— Jutro rano zawiozę cię do babci — powiedziała pani Zofia.

Ale rano zadzwoniła do niej córka przyjaciółki z prośbą o natychmiastowy przyjazd — jej matka umierała. Pani Zofia straciła głowę.

— Odprowadzę cię na dworzec i posadzę w autobusie. Przepraszam, iż nie pojadę z tobą. Jesteś już dużym chłopcem.

Na dworcu poprosiła kierowcę, żeby miał na niego oko. Ten obiecał. Wojtek pojechał sam do babci. Od jednostajnego warkotu silnika i przeżytych wydarzeń gwałtownie zaczął drzemać. Ledwie zamknął oczy, a w następnej chwili ktoś go szarpnął za ramię.

— Hej, chłopcze, wstawaj, dojechaliśmy — budziła go kobieta siedząca obok.
Wojtek wstał i wysiadł.

— Słuchaj, idź z resztą ludzi, nie odłączaj się. Nie mogę cię odprowadzić, muszę wracać — powiedział kierowca.

Wojtek skinął głową i wyszedł z autobusu. Ludzie gwałtownie rozeszli się do domów, na drodze prowadzącej za wieś został sam. Zrobiło się strasznie. Ale świeciło słońce, pod nogami szeleściły znajome opadłe liście. Wojtek powiedział sobie, iż jest już duży, zna drogę — najważChociaż serce mu kołatało, zacisnął pięści i ruszył przed siebie, powtarzając w myślach słowa starej piosenki, która teraz wydawała się jedyną rzeczą, łączącą go z zapomnianym życiem.

Idź do oryginalnego materiału