Dawno temu, gdy letni wieczór płynął leniwie nad wsią, Ewa przekroczyła bramę rodzinnego domu. Na ganku siedziała jej matka, trzymając w dłoniach wełnę do dziergania.
— Ewuniu! — zawołała kobieta, z trudem podnosząc się z ławki. — Dlaczego nie powiedziałaś, iż przyjedziesz? Ugotowałabym twój ulubiony szczawiak!
Ewa spojrzała na nią uważnie, po czym wyrzuciła z siebie:
— A ty dlaczego mi nie powiedziałaś?
— O czym? — zdziwiła się matka, nie rozumiejąc, do czego córka zmierza.
Dzień wcześniej Ewa szykowała się do wymarzonej wycieczki z przyjaciółmi. Razem z Jakubem, ukochanym, spakowali już plecaki. ale telefon od młodszej siostry, Weroniki, zmienił wszystko — u matki podejrzewano ciężką chorobę. Ewa bez wahania odwołała wakacje, kupiła bilety i wróciła do domu.
— Mam jechać z tobą? — spytał zaniepokojony Jakub.
— Nie, nie trzeba. Odpoczywaj. Tylko pisz, gdy będziesz mógł. I… będę tęsknić — odparła cicho.
Ewa była silna i powściągliwa. Wiedziała, czym jest ból zdrady i nieudane małżeństwo — znała to z własnego doświadczenia. Dlatego nie śpieszyła się, by mówić rodzicom o Jakubie. Chciała być pewna, iż to na zawsze.
Droga do domu była wyczerpująca. Dwa przesiadki, długie oczekiwania i to ciężkie przeczucie, które wlokło się za nią jak cień. Od dwóch lat odwiedzała wieś tylko kilka razy. Ukochana praca zabrała ją daleko od rodzinnego domu, a każde kolejne przyjazdy raniły serce coraz bardziej.
Matka… Nie była jej prawdziwą matką. Macocha. ale Ewa i Weronika zawsze nazywały ją „mamą”. Bo nie była tylko kobietą, która pojawiła się w ich życiu — uleczyła ich rodzinę.
Dawno temu ich prawdziwa matka opuściła dom — zdrady, zabawy, obojętność. Ojciec, próbując uratować małżeństwo, wrócił z zarobkowej emigracji i zabrał córki do domu. Sam je wychowywał, jak potrafi. Ale było ciężko. Gospodarstwo, dwie dziewczynki, szkoła, codzienne obowiązki — wszystko spoczęło na jego barkach.
A potem pojawiła się Genowefa. Matka trójki dzieci, nauczycielka, uwikłana w trudne małżeństwo. Pewnego wieczora jej najmłodszy syn przybiegł do sąsiadów ze łzami: „Tata krzyczy na mamę”. Ojciec Ewy interweniował. Kilka dni później Genowefa wprowadziła się do nich.
— A jeżeli ożenię się z ciocią Genią? — spytał córki.
Weronika od razu skinęła głową: „Super!”. Ewa milczała. Nie chciała dzielić uwagi ojca. Ale wszystko się zmieniło, gdy ciężko zachorowała. Genowefa nie odstępowała jej od łóżka — nocami czuwała, w dzień poiła kompotem.
— Zawsze już taka będziesz? — wyszeptała wtedy Ewa.
— Może nie zastąpię wam mamy… Ale nigdy was nie skrzywdzę — odpowiedziała Genowefa.
Od tamtego poranka wszystko było inaczej. Ewa przyjęła ją. Nie jako macochę, nie jako obcą. Jako swoją mamę.
Teraz, po latach, wróciła — z lękiem w sercu.
— Dlaczego nie powiedziałaś, iż jesteś chora? — spytała Ewa, patrząc na zmęczoną twarz kobiety.
— Jutro powiedzą na pewno… — odparła cicho. — Ale dziś, Ewuniu, jesteś w domu. To przecież szczęście.
Rodzina zebrała się przy stole, jak na święto. Wszyscy starali się ukryć niepokój. Weronika skończyła już studia, pracowała w szkole. Tomek pomagał ojcu w tartaku. Michał szykował się na prawo. Zosia, najmłodsza, marzyła, by zostać aktorką.
A Genowefa… Hodowała kozy, uczyła się dziergać i żartowała, iż czas szykować się na wnuki:
— Już zrobiłam trzy komplety ubranek. Czekamy na nowych domowników!
Późnym wieczorem Ewa usiadła z matką w kuchni. Objęła ją, pogładziła po ręce.
— Jutro będzie lepiej. Czuję to — powiedziała.
— Wy wszystkie tylko pracujecie… Chyba nie doczekam się wnuków — westchnęła Genowefa.
— A właśnie, iż tak. — Ewa wyjęła telefon i pokazała zdjęcie z Jakubem. — Poznaj go. To Jakub.
— Jaki przystojny… I troskliwy — mruknęła Genowefa, czytając jego wiadomość: „Jak się masz? Może przyjadę?”
Ewa się uśmiechnęła. Tak, teraz była pewna — czas powiedzieć rodzinie o nim. To jej człowiek.
Nazajutrz pojechali do szpitala. Wyniki nie potwierdziły choroby. Matka rozpłakała się z ulgi, a Ewa mocno ją przytuliła:
— Nie na darmo przyjechałam. Jeszcze razem rozdawać będziemy ubranka dla wnucząt!