Przez trzy dni Ania szorowała każdy zakamarek domu, jakby nie kurz był wrogiem, ale czas, który oddzielił ją od syna.

newsempire24.com 1 dzień temu

Od trzech dni Jadwiga szorowała każdy zakamarek domu, jakby nie kurz był wrogiem, ale czas, który oddzielił ją od syna. Obudziła się przed świtem, choć autobus miał przyjechać do wsi dopiero po południu. I tak nie mogła spać. Kazimierz wracał do domu po pięciu latach spędzonych w Niemczech. Pięciu latach, podczas których widziała ją tylko na zdjęciach przysyłanych rzadko i na urywanych rozmowach przez słaby internet.

W kuchni ciasto na baby puszczało pod czystą ściereczką. Od wieczora przygotowała mięso na gołąbki, zawierała je jedno po drugim do późnej nocy. Małe gołąbki gotowały się na wolnym ogniu godzinami, wypełniając dom zapachem dzieciństwa Kazimierza. Upiekła też pierogi z serem, jakie lubił, gdy był mały.

Jadwiga spojrzała teraz w lustro w sypialni. Uczesała się starannie, założyła nową chustę, kupioną specjalnie na jarmarku. Przyglądała się zmarszczkom w kącikach oczu. Pięćdziesiąt osiem lat odcisnęło swoje piętno, tak jak praca na roli, troska o gospodarstwo i tęsknota za jedynym synem.

“Czy mnie rozpozna?” pomyślała, po czym roześmiała się z głupoty tej myśli. Przecież była jego matką. Ale on? Czy Niemcy go zmieniły? Czy przez cały czas mówi po polsku tak samo? Czy będzie mu wstyd za starą chałupę, za zakurzone wiejskie drogi?

Sąsiadki zaglądały przez całe przedpołudnie, udając, iż mają pilne sprawy, ale tak naprawdę chciały zobaczyć przygotowania. “Wraca chłopak Jadwigi” szeptały między sobą. “Zrobił się wielkim panem u tych niemców.”

Tylko ci, którzy wychowali dzieci i patrzyli, jak odchodzą, wiedzą, iż każdy dzień oczekiwania jest jak mała wieczność.

Koło południa zaczęła nakrywać do stołu w dużej izbie, tej używanej tylko od święta. Obrus haftowany, wypolerowane sztućce, dobre talerze wyjęte z kredensu, który zwykle stał zamknięty. Na środku stołu, w szklanym wazonie, ułożyła świeże kwiaty z ogrodu.

Gdy skończyła, wyszła na podwórze i usiadła na ławce pod orzechem. Stąd widziała główną drogę, mogła usłyszeć autobus, gdy zatrzyma się na środku wsi. Zostało jeszcze kilka godzin, ale była gotowa czekać. Serce biło jej jak młodej dziewczynie przed pierwszą randką.

Ilu takich rodziców czekało w polskich wsiach? Ile matek liczyło dni między odwiedzinami dzieci, które wyjechały daleko? Żadna ofiara nie wydawała się zbyt wielka, by syn mógł mieć lepsze życie, ale cena samotności bywała czasem ciężka do zniesienia.

O wpół do piątej usłyszała w oddali klakson autobusu. Wstała, wygładziła sukienkę, poprawiła włosy. Przez chwilę stała nieruchomo, jakby czerpała siłę z ziemi pod stopami, po czym ruszyła ku bramie.

Autobus zatrzymał się na środku wsi, wzbijając obłok kurzu. Wysiedli z niego ludzie staruszka z siatkami, dwójka nastolatków, mężczyzna w średnim wieku. A na końcu wysoki młodzieniec w granatowym garniturze, z walizką w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej.

Jadwiga zdrętwiała. To był on, a jednak jakby nie on. Wyższy, niż pamiętała, smuklejszy, z krótko przystrzyżonymi włosami i elegancką postawą, która czyniła go obcym w wiejskim krajobrazie. Przez moment ogarnęła ją fala niepewności.

Wtedy mężczyzna w garniturze podniósł wzrok. Oczy mu rozbłysły, uśmiech przemienił twarz. Postawił walizkę i ruszył biegiem w jej stronę.

“Mamo!” zawołał z daleka.

I nagle elegancki garnitur przestał mieć znaczenie. To był jej chłopczyk, który biegł ze szkoły, nastolatek pomagający w ogrodzie, młodzieniec, który obiecał, iż wróci, choćby miał odejść najdalej. W jego oczach Jadwiga zobaczyła tę samą ciepło, tę samą miłość.

Gdy stanął przed nią, Kazimierz zatrzymał się na sekundę, jakby chciał ją obejrzeć, upewnić się, iż to ta sama. Potem objął ją mocno, ściskając tak, iż niemal odjął jej oddech.

“Mamo” szepnął, wtulając twarz w jej ramię. “Moja mamo.”

Jadwiga poczuła łzy spływające po policzach. Nie mogła mówić. Trzymała go mocno, jak wtedy, gdy był mały i bała się, iż zgubi go w tłumie. Pachniał inaczej drogą wodą po goleniu i obcymi krajami, ale to był przecież jej chłopiec.

“Chodź do domu” powiedziała w końcu, ocierając łzy. “Czekałam na ciebie.”

Kazimierz podał jej bukit białych róż. Podniósł walizkę i podał ramię. Razem ruszyli wiejską drogą ku domowi, który czekał z szeroko otwartymi oknami i zastawionym stołem na powrót syna.

Gdy szli powoli zakurzoną ścieżką, Jadwiga czuła, jak lata samotności topnieją jak śnieg pod wiosennym słońcem. Nie miało znaczenia, jak długo zostanie. Nie miało znaczenia, czy znów wyjedzie. Teraz był tu, przy niej, i w tej chwili świat był doskonały.

Idź do oryginalnego materiału