Przez trzy dni Ania myła każdy zakamarek domu, jakby to nie kurz był wrogiem, ale czas, który oddzielił ją od syna.

polregion.pl 1 godzina temu

Przez trzy dni Jadwiga szorowała każdy zakamarek domu, jakby nie kurz był wrogiem, ale czas, który oddzielił ją od syna. Obudziła się z nocą w głowie, choć autobus miał przyjechać do wsi dopiero po południu. I tak nie mogła spać. Krzysztof wracał do domu po pięciu latach spędzonych w Niemczech. Pięć lat, w których widziała go tylko na rzadko przysyłanych zdjęciach i w urywanych rozmowach przez słaby internet.

W kuchni ciasto na drożdżówkę rosło pod lnianą ściereczką. Od wieczora przygotowywała farsz na gołąbki, zawijała je pojedynczo do późna w nocy. Małe kapuściane paczuszki dusiły się na wolnym ogniu godzinami, wypełniając dom zapachem dzieciństwa Krzysztofa. Upiekła też sernik, taki, jaki lubił, gdy był mały.

Jadwiga spojrzała teraz w lustro w sypialni. Uczesała się starannie, założyła nową chustę, specjalnie kupioną na jarmarku. Przyglądała się zmarszczkom w kącikach oczu. Pięćdziesiąt osiem lat odcisnęło swoje piętno, tak samo jak praca w polu, troska o gospodarstwo i tęsknota za jedynym synem.

„Czy mnie rozpozna?” pomyślała, po czym roześmiała się z głupoty tego pytania. Była jego matką. Ale on? Czy Niemcy go zmieniły? Czy przez cały czas mówi po polsku tak samo? Czy będzie mu wstyd przed starym domem, przed zakurzymi wiejskimi drogami?

Sąsiadki zaglądały do furtki przez cały ranek, udając, iż mają pilne sprawy, ale tak naprawdę przyszły zobaczyć przygotowania. „Syn Jadwigi wraca” szeptały między sobą. „Zrobił się wielkim panem u tych Niemców.”

Tylko ci, którzy wychowali dzieci i patrzyli, jak odchodzą, wiedzą, iż każdy dzień oczekiwania jest jak mała wieczność.

Koło południa zaczęła nakrywać do stołu w dużej izbie, tej używanej tylko od święta. Obrus haftowany, wypolerowane sztućce, dobre talerze wyjęte z kredensu, który stał zamknięty przez resztę roku. Na środku stołu, w kryształowym wazonie, ułożyła świeże kwiaty z ogródka.

Gdy skończyła, wyszła na podwórko i usiadła na ławce pod orzechem. Stąd widziała główną drogę, słyszała autobus, gdy zatrzymywał się na środku wsi. Zostało jeszcze kilka godzin, ale była gotowa czekać. Serce biło jej jak młodej dziewczynie przed pierwszą randką.

Ilu takich rodziców czekało w polskich wsiach? Ile matek liczyło dni między odwiedzinami dzieci, które wyjechały daleko? Żadna ofiara nie wydawała się zbyt duża, by syn miał lepsze życie, ale ceną samotności czasem trudno było oddychać.

Około kwadrans przed czwartą usłyszała klakson autobusu w oddali. Wstała, wygładziła sukienkę, poprawiła włosy. Przez chwilę stała nieruchomo, jakby czerpała siłę z ziemi pod stopami, po czym ruszyła w stronę furtki.

Autobus zatrzymał się na środku wsi, wzbijając chmurę kurzu. Wysiadło kilka osób starsza kobieta z siatkami, dwójka nastolatków, mężczyzna w średnim wieku. A potem, ostatni, wysoki młody człowiek w granatowym garniturze, z walizką w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej.

Jadwiga zastygła. To był on, ale jakby nie ten sam. Wyższy, niż pamiętała, smuklejszy, z krótko przystrzyżonymi włosami i elegancką postawą, która czyniła go obcym w wiejskim krajobrazie. Na moment ogarnął ją przypływ niepewności.

Wtedy mężczyzna w garniturze podniósł wzrok. Oczy mu zabłysły, uśmiech przeobraził twarz. Postawił walizkę i zaczął biec w jej stronę.

„Mamo!” krzyknął z daleka.

I nagle elegancki garnitur przestał mieć znaczenie. To był jej chłopczyk, który biegł ze szkoły, nastolatek pomagający w ogrodzie, młodzieniec, który obiecał, iż wróci, nieważne jak daleko by odszedł. W jego oczach Jadwiga zobaczyła to samo ciepło, tę samą miłość.

Gdy stanął przed nią, Krzysztof zatrzymał się na sekundę, jakby chciał ją obejrzeć, upewnić się, iż to ta sama. Potem objął ją mocno, ściskając tak, iż prawie nie mogła złapać tchu.

„Mamo” szepnął, chowając twarz w jej ramieniu. „Moja mamo.”

Jadwiga poczuła łzy spływające po policzkach. Nie mogła mówić. Trzymała go mocno, jak wtedy, gdy był mały i bała się, iż zgubi go w tłumie. Pachniał inaczej drogą wodą po goleniu i obcymi krajami, ale to był wciąż jej chłopiec.

„Chodź do domu” powiedziała w końcu, ocierając łzy. „Czekałam na ciebie.”

Krzysztof wręczył jej bukit białych róż. Podniósł walizkę i podał jej ramię. Razem ruszyli wiejską drogą, w stronę domu z szeroko otwartymi oknami i zastawionym stołem na powrót syna.

Gdy szli powoli zakurzoną ścieżką, Jadwiga czuła, jak lata samotności topnieją jak śnieg pod wiosennym słońcem. Nie miało znaczenia, jak długo zostanie. Nie miało znaczenia, czy znów wyjedzie. Teraz był tu, przy niej, i w tej chwili świat był doskonały.

Idź do oryginalnego materiału