Czasami życie prowadzi nas przez ciemność, zmuszając do dźwigania walizek pełnych bólu, wstydu, zmęczenia i strachu. Ale przychodzi dzień, kiedy po prostu rzucasz je na ziemię, prostujesz ramiona – i robisz krok naprzód. Krok w nieznane. W wolność. W siebie samą. Tak było i ze mną. Patrząc teraz wstecz, czuję, iż kobieta, którą byłam przed rozwodem, była zupełnie inną osobą. Zapomnianą, zagubioną i złamaną.
Mam na imię Weronika. Pochodzę z Lublina, mam teraz 52 lata. Dawno temu wzięłam ślub nie z miłości. Nie dlatego, iż chciałam, ale dlatego, iż “tak trzeba”. W mojej dzielnicy i w tamtych czasach kobieta bez męża w wieku 25 lat była postrzegana jak coś gorszego, jak hańba rodziny. Presja była wszechobecna – rodzice, ciotki, sąsiadki. Nie mogłam pójść do kina z przyjaciółką bez przesłuchania na temat: „A chłopak jest? Poważny? Kiedy ślub?”.
I tak wyszłam za mąż. Za byłego kolegę z klasy, Piotra. Był zwyczajny, choćby zbyt zwyczajny. Żadnych szczególnych cech ani ambicji. Ale miał paszport i obrączkę. Rodzina odetchnęła z ulgą. Szczęścia to jednak nie przyniosło.
Potem urodziły się córki – jedna za drugą. To było moje szczęście. Uwielbiałam być matką, szyć im sukienki, robić fryzury. To było moje. Dom, dziewczynki, igła z nitką – w tym świecie oddychałam. Ale pieniędzy brakowało katastrofalnie. Mój mąż nie potrafił i nie chciał pracować. Zmieniał miejsca, rzucał, szukał na nowo, pił. I za każdym razem pogrążał się bardziej.
Na początku znosiłam to. Potem zaproponowałam: zacznę szyć w domu, będziemy mieli chociaż jakieś pieniądze. Wściekł się: „Kobieta powinna siedzieć w domu, a nie żywić rodzinę!” Ale niedługo nie było już z kim rozmawiać – zaczął pić na dobre. Butelki piętrzyły się w schowku, jak pomniki moim nadziejom.
A potem – kryzys. Lata 90. Nie było pracy w ogóle. Starsza córka szykowała się do matury, młodsza stała na progu wieku dojrzewania, a w domu – pijany mąż i pustoszejąca lodówka. Gdy po raz pierwszy zaatakował mnie z krzykami i rękoczynami, zrozumiałam: koniec. To już nie była rodzina, to było przetrwanie.
Następnego dnia przyszło kolejne uderzenie: zacisnął mi gardło, sycząc mi do ucha: „Gdzie chowasz pieniądze, suko?” Ledwo oddychałam. Uratowała mnie starsza – wpadła, odciągnęła go, zawołała sąsiadów. Wyrzucili go z domu. Potem był sąd. Rozwód. Podział niczego – nie było czego dzielić.
Zostałam. Kobieta. Z dwiema córkami. Ze śladami pobić na ciele i złamaną duszą. W mieście bez przyszłości. Ale – zostałam. Żyłam. Podnosiłam się.
Moje dziewczyny stały się moimi skrzydłami. Starsza poszła na zaoczną i zaczęła pracować jako kelnerka. A ja – wyciągnęłam maszynę do szycia i znowu zajęłam się pracą. Szyłam, łatałam, przerabiałam. Ludzie w tamtych latach nie mieli się czym chwalić – ubierali się jak mogli, a ja gwałtownie zdobyłam klientów.
Zaczęliśmy powoli wychodzić z dołka.
A potem – cud. Córka poznała cudzoziemca. Miękki, serdeczny chłopak. Zrobili skromne wesele i wyjechali. Po roku zostałam babcią. Przysyłali pomoc. Mogliśmy kupować mięso. Znowu zaczęłam spać w nocy.
Młodsza córka też nie zawiodła. Uczyła się, starała. W końcu dostała się na uczelnię w USA – starsza pomogła i pieniędzmi, i radą. Zostałam sama. Tak, było ciężko, serce wyło. Ale wiedziałam, iż to dla ich przyszłości.
Pewnego dnia starsza córka zadzwoniła i powiedziała:
– Mamo, zasłużyłaś na urlop. Masz w szufladzie paszport? Poszukaj. Zapisałam cię na rejs.
Na początku myślałam, iż źle usłyszałam. Rejs? Ja? Znalazłam się na pokładzie ogromnego statku, gdzie wszystko się błyszczy, pachnie egzotyką, gdzie kobiety się śmieją, nie oglądając się, a mężczyźni patrzą w oczy. Nie spotkałam tam księcia. Ale spotkałam… siebie. Prawdziwą.
Stałam nocą na pokładzie, patrząc, jak woda rozdziera się pod kadłubem, i myślałam: przetrwałam. Udało mi się. Odeszłam od tego, kto mnie łamał, i zbudowałam dom na nowo. Nie tylko żyłam – znowu zaczęłam marzyć.
Po powrocie postanowiłam nie zatrzymywać się. Wzięłam do ręki aparat fotograficzny. Teraz moim hobby są podróże po Polsce i fotografia. Jeżdżę z przyjaciółkami, zwiedzamy małe miasta, rezerwaty, stare kościoły. Robię zdjęcia – i wysyłam córkom. A one piszą do mnie: „Mamo, jesteś naszą najsilniejszą. I najszczęśliwszą”.
Teraz nie jestem bogata, ale mam wszystko. Wolność. Uśmiech. I wiarę w siebie.
Te ciemne lata minęły. Przed nami – światło, nowe drogi i ja. Prawdziwa.