Dziennik, 15 maja
“Wera, co ty wyrabiasz?!” – głos Krzysztofa huczał po całym mieszkaniu. – “Gdzie to się wybierasz w takim stanie?!”
“Idę do teatru, jeżeli pozwolisz!” – poprawiłam przed lustrem nową bluzkę, kupioną na wyprzedaży. – “Dogadałam się z Hanią, od dawna chciałyśmy zobaczyć ten spektakl.”
“Jaki jeszcze teatr?! Masz w domu robotę po uszy! Naczynia niepozmywane, moje koszule nie wyprasowane! A ona się wybiera do teatru!” – Krzysztof złapał mnie za rękę, przekręcił w swoją stronę. – “Natychmiast się przebierz i zajmij gospodarstwem!”
Szarpnęłam ręką, uwolniłam się, ale na nadgarstku pozostał czerwony ślad po jego palcach.
“Krzysiu, przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj! Cały dzień przesiedziałam w domu, wszystko ogarnęłam. Jeden wieczór dla siebie, co w tym złego?”
“Dla siebie?!” – prychnął z pogardą. – “A kto cię żywi, odziewa? Kto dach nad głową? Ja, między innymi, po pracy przyszedłem, chcę zjeść normalny obiad, a nie żuć te twoje kanapki!”
W milczeniu przeszłam do kuchni, zaczęłam wyjmować produkty z lodówki. Ręce drżą, wewnątrz wszystko ścisnęło się w twardy węzeł. Jeszcze rano tak się cieszyłam na wieczór, choćby fryzurę zrobiłam, buty wypastowałam. A teraz…
“To lubię!” – mruknął z satysfakcją Krzysztof, włączając telewizor głośniej. – “I żeby szybciej! Głodny jestem jak wilk!”
Gdy patelnia się nagrzewała, zerkałam ukradkiem przez okno. Na podwórku kobieta w moim wieku wyprowadzała psa, śmiała się, rozmawiając przez telefon. Jakże szczęśliwa wydawała się ta nieznajoma! Wolna, lekka…
“Wera! Śpisz tam?!” – warknął z pokoju.
“Już robię, robię!” – odpowiedziałam, gorączkowo przewracając kotlety schabowe.
Krzysztof pojawił się w progu kuchni, oparł o futrynę.
“Słuchaj, a jutro wieczorem przychodzi do mnie Marecki, będziemy gadać o interesach. Także żadnych twoich koleżanek, siedzisz cicho w domu, herbatę podasz, jak poprosimy.”
“Ale jutro sobota” – zauważyłam nieśmiało. – “Z dziewczynami chciałyśmy do kawiarni…”
“Jakie dziewczyny? Masz czterdzieści trzy lata, Wera, obudź się! Czas najwyższy wziąć się za rozum. Dom, rodzina – oto twoje miejsce. A nie te głupoty z koleżankami i kawiarniami.”
Postawiłam przed nim talerz, usiadłam naprzeciw. Jeść zupełnie nie chciało się, w gardle stał miękisz.
“Krzysiu, a czemu tak ze mną? Wcześniej przecież nie byłeś taki… Razem chodziliśmy do teatrów, do kina, kwiaty wręczałeś…”
“Wcześniej!” – machnął ręką. – “Wcześniej byłaś młodsza, ładniejsza. A teraz co z ciebie zostało? Roztyłaś się, postarzałaś, ubierasz się jak baba na targ. Wstyd się z tobą pokazać między ludźmi!”
Słowa bolały bardziej niż cios. Wstałam, zaczęłam sprzątać ze stołu. Łzy podchodziły do gardła, ale się powstrzymywałam. Nie chciałam dać mu kolejnej okazji do upokorzeń.
“Tylko nie becz!” – skrzywił się. – “Nie znoszę tych babskich fochów. Lepiej pomyśl, jak się doprowadzić do ładu. Może zapiszesz się na siłownię, na dietę usiądziesz. Bo totalnie się zaniedbałaś.”
Gdy wyszedł oglądać telewizję, wyjęłam telefon, napisałam do Hani: “Nie wyjdzie dziś, wybacz. Przekładamy.”
Odpowiedź przyszła natychmiast: “Wera, co znowu? To już trzeci raz w tym miesiącu! Tak nie wolno!”
“Wszystko w porządku, po prostu sprawy niecierpiące zwłoki” – napisałam i natychmiast usunęłam wiadomość. Nabrałam krócej: “Wszystko gra.”
Ale Hania nie dawała za wygraną: “Przyjeżdżaj do mnie natychmiast. Mówię poważnie.”
“Nie mogę, Krzysztof w domu.”
“Wera, przyjaciółkami jesteśmy dwadzieścia lat. Widzę, co się z tobą dzieje. Dość tego znosić!”
Włożyłam telefon do szuflady biurka, pod stertę papierów. Hanka nie rozumie, jest rozwiedziona, żyje sama, łatwo jej doradzać. A co z domem, z kredytem hipotecznym, który spłacaliśmy razem z Krzysztofem? Gdzie ja pójdę, co będę robić?
Następnego dnia, gdy mąż poszedł do pracy, postanowiłam odwiedzić ciocię Wandę. Siedemdziesięcioletnia kobieta przywitała mnie z otwartymi ramionami.
“Wero! Jakaś ty moja piękna!” – ciocia Wanda mocno przytuliła siostrzenicę. – “Wchodź, wchodź, właśnie upiekłam sernik.”
Przy herbacie ciotka uważnie mi się przyglądała.
“Coś ty blada, córeczko. I schudłaś. Wszystko w porządku?”
“Wszystko ok, cioteczko” – starałam się uśmiechać. – “Po prostu zmęczona prac
Rozstanie, którego tak się bała, naprawdę ocaliło jej życie, bo życie w ciągłym strachu i upokorzeniu to nie życie wcale. I choć droga była kręta, teraz szła nią z podniesioną głową, pewna, iż zasługuje na świat pełen światła i szacunku.