Przepraszam za zwłokę…

newsempire24.com 14 godzin temu

**Przepraszam, iż tak długo…**

Marek dawno nie był w domu. Pierwsze dwa lata, studiując w innym mieście, jeszcze przyjeżdżał na wakacje. Matka oczywiście karmiła go na zabój, gotując wszystko, co lubił najbardziej. Po kilku dniach takiego obżarstwa zaczynało mu się nudzić. Przyjaciele rozjechali się po świecie, nie było co robić.

Miasto niewielkie, znane każde drzewo, w kilka godzin można je obejść. Wyspany, a po tygodniu męki już rwał się z powrotem.

Mama błagała, żeby został jeszcze tydzień, ale Marek wymyślał jakieś nieistniejące sprawy i z lekkim sercem wracał do wielkiego miasta. Warszawa go przyciągała – tam życie tętniło, nie umarłby z nudów. Znalazł już nowych znajomych. A co tu robić? Nuda aż do bólu zębów.

Na trzecim roku zaczął pracować w barze szybkiej obsługi. Wieczorne zmiany, do końca imprez, gdy młodzież zalewała lokal. Taki styl życia mu się podobał. I kasa nie była od rzeczy. Z samego stypendium nie dało się żyć. Z dumą odmówił pomocy matki. Mama dzwoniła, prosiła, żeby przyjechał chociaż na święta. Obiecał, choć w barze zaczynało się wtedy największe oblężenie.

Minęły ferie, wróciły zajęcia. Podróż do rodzinnego miasta Marek odłożył na wakacje. Lato jednak wypełnił pracą na pełen etat. Życie w stolicy mijało szybko. Zdał ostatni egzamin, obronił się. Impreza z rocznikiem ciągnęła się kilka dni – kto wie, kiedy znów się spotkają?

A potem kolega zaproponował wyjazd do Grecji.

– Jedź ze mną. Idealnie się nadajesz. Tylko decyzję musisz podjąć teraz. Dokumenty trzeba gwałtownie załatwić. Gość, z którym mieliśmy jechać, nagle się wycofał. Dziewczyna zaszła w ciążę, postanowił się ożenić. Więc łap okazję, nie pożałujesz. Kontrakt na rok. Angielski ogarniasz, grecki podszkolisz.

Póki młodzi, świat trzeba zobaczyć. Jak zaczniesz pracować, ożenisz się, dzieci przyjdą – wyjazdy zagraniczne ograniczą się do tygodnia raz na trzy lata. „Tańcz, póki gorąco, chłopcze” – zaśpiewał fałszywie przyjaciel.

Marek się zgodził. Zaczęły się dni gorączkowego biegania po lekarzach i urzędach. Tuż przed wylotem zadzwonił do matki. Przepraszająco obiecał, iż wróci za rok i na pewno odwiedzi.

– Jak to, synku? Na cały rok?! Choćby na dzień przyjedź. Już nie pamiętam, jak wyglądasz – prosiła mama.

– Przepraszam. Lecę jutro, bilety już mam. Nie mogę zawieść firmy i kolegi. Dobrze, mamo, kocham, będę dzwonił…

W Grecji mieszkali przy hotelu, jedli tam, gdzie pracowali. Kto chciał, wynajmował mieszkanie. Pieniądze oszczędzali, a zajęć było bez liku – za najmniejsze przewinienie kara. Ale Markowi się podobało.

Wrócił dopiero po trzech latach. Kupił mieszkanie na kredyt, znalazł pracę. Do matki dzwonił, ale w biegu. Obiecywał przyjazd, „tylko ogarnę sprawy”. Ale jedne sprawy zastępowały inne.

Pewnego weekendu z kolegą poszli do klubu. Pili, tańczyli, balowali. Marek obudził się w łóżku z dziewczyną. Czy ładna? Trudno powiedzieć – na twarz spadał jej kosmyk ciemnych włosów. Nie odgarnął, żeby nie budzić. Nie pamiętał ani jej imienia, ani jak w ogóle trafiła do jego mieszkania.

Ostrożnie wysunął się spod kołdry i poszedł do kuchni. Wypił wodę z kranu, a potem długo stał pod prysznicem, zastanawiając się, jak grzecznie ją wykwaterować.

Gdy wyszedł, w kuchni unosił się zapach kawy, a na talerzu leżały cienkie plasterki sera.

– Przepraszam, ale w lodówce nic więcej nie znalazłam – uśmiechnęła się do niego.

Po kawie wrócili do łóżka…

Dziewczyna przedstawiła się jako Lana. Marek wątpił, iż to prawdziwe imię, ale nie pytał. Co za różnica? Ważne, iż bez zahamowań i konwenansów. Została u niego miesiąc.

Podobała mu się, przyciągała go fizycznie. A czego więcej młodemu facetowi potrzeba? Z nią było lekko i wesoło. Gotować nie lubiła i nie umiała. Zamawiali pizzę albo chodzili do knajpy.

Przez ten miesiąc Marek ani razu nie wyspał się porządnie. Lana nie pracowała – „szukała siebie”. Wychodził do firmy, gdy ona jeszcze spała. Wieczorem ciągnęła go z powrotem do klubu, gdzie pili do późna.

Zmęczenie i nerwy narastały. Zdawał sobie sprawę, iż taki styl życia mu szkodzi. Szef patrzył na niego nieufnie. I nie łudził się co do Lany – żyła dzięki chłopakom, którzy płacili za jej urodę. Czas skończyć z hulankami, zanim straci pracę. Pieniądze topniały. Ale jak ją teraz wyrzucić?

Marek wymyślił tylko jedno – uciec na weekend do rodzinnego miasta, odetchnąć, pomyśleć. Może Lana zrozumie i sama wyjdzie? Kupił mamie prezenty, z dworca zadzwonił do niej:

– Wyjechałem do domu. Nie wiem, kiedy wrócę.

– A co ze mną? – przeciągnęła obrażonym tonem.

Marek wyobraził ją sobie na sofie, z długimi nogami w krótkim szlafroku. Ale ten obraz już go nie podniecał.

– Rób, co chcesz – rzucił i rozłączył się.

W drodze wyobrażał sobie, jak przyjeżdża, naciska dzwonek, słyszy kroki za drzwiami. Mama otwiera, krzyczy z radości, wyciąga ręce…

Czuł lekki wstyd, iż tak rzadko dzwonił, nie przyjeżdżał. Mama miała prawo być zła. Ojciec umarł, gdy Marek miał piętnaście lat. Matka była jeszcze młoda, mogła ułożyć sobie życie od nowa. A jeżeli tak? Przyjedzie, a przy stole nowy mąż… Odganiał te myśli.

Wchodząc po schodach, ledwo powstrzymał się, żMarek uśmiechnął się na widok Weroniki – swojej córki, która wybiegła mu na spotkanie, a w jego sercu, po tylu latach ucieczki, w końcu zagościł spokój.

Idź do oryginalnego materiału