Dziś zapisałem w pamiętniku.
— Włodku, na pewno niczego nie zapomniałeś? Może jednak sprawdzisz jeszcze raz? — krzyknęła Danuta, zatrzymując się przed zamkniętymi drzwiami łazienki.
— Danka, daj spokój! Wszystko spakowane — cała walizka, sam widziałaś — odpowiedział, zagłuszony szumem prysznica. Ale w głosie… głos mu zadrżał. Czy to tylko jej się wydawało?
— Walizkę widziałam. Ale co do niej wcisnąłeś — to już nie — mruknęła, odsuwając się na bok.
— Danka, zrób mi kawę! Mocną. Bez mleka — dodał już spokojniej, wyłączając wodę.
Poszła do kuchni, w milczeniu wyjęła tygielek, nalała wodę, wsypała zmieloną kawę, szczyptę soli — tak jak lubił. Mają ekspres, ale Włodek uwielbia kawę gotowaną przez nią. „Jesteś taka troskliwa” — powiedział wczoraj, wracając późno z pracy i widząc, jak, po babcinej tradycji, owinęła kolację ręcznikiem, żeby nie ostygła.
Ostatnio coraz częściej zostawał w pracy. Budował karierę. Szykował się do awansu. A ona? Cicho wspierała. Gotowała, prasowała, znosiła.
— Boski zapach boskiego napoju! — powiedział Włodek, wchodząc do kuchni i odgarniając mokre włosy. Usiadł przy stole, sięgnął po filiżankę.
— Danka, dziś będzie dostawa — zamówiłem pokrowce do samochodu. Przyjmij, dobrze? Płatne przy odbiorze — powiedział, dodając do kawy łyżeczkę cukru.
— Jasne. Jak zwykle — usiadła naprzeciwko.
— Wyjazd służbowy w najmniej odpowiednim momencie — ciągnął, wzdychając. — Ale nie mogę odmówić. Sam rozumiesz — szansa, może jedyna. Kierownik projektu — to nie są żarty.
— No tak… Nie sądziłam, iż na tym stanowisku trzeba będzie jeździć po kraju.
— Kaprysy szefa. Dobra, mam jeszcze pół godziny, popracuję z telefonu.
Wstał, wyszedł do drugiego pokoju. Filiżanki po sobie nie sprzątnął. Trudno. Niech będzie — i tak jest spięty.
Sięgnęła po jego filiżankę, gdy nagle telefon zadrżał — wiadomość. Otworzyła.
„Danka, Włodek kłamie. To żaden wyjazd służbowy. Leci z Kamilą Nowak do Włoch. Powstrzymaj go, póki nie jest za późno. Zniszczy sobie życie.”
Magda. Jego młodsza siostra.
Coś w niej pękło. On… z Kamilą? Niemożliwe. Żart? Ale Magda nie należała do osób, które żartują w ten sposób. I na pewno nie kłamałaby bez powodu.
Przed oczami wszystko się zamgliło. Powietrze stało się ciężkie jak beton. Ledwo łapała oddech. Wstała ociężale, nalała sobie wody — i osunęła się z powrotem na krzesło.
Chciało jej się wyć. Krzyczeć. Roztrzaskać wszystko w drobny mak. A w głowie tylko jedno: „Za co?”
Zwinęła złość w pięść. Chciała rzucić się na niego, urządzić awanturę, zdjąć maskę. Ale… nie zrobiła tego. Nie zasłużył.
Niech leci. A ona przygotuje mu niespodziankę. Nie krzykiem — czynem.
Otworzyła aplikację bankową. Na wspólnym koncie — dwieście tysięcy złotych. Niespodziewanie, i tu się postarał — pięćdziesięciu tysięcy już brakowało. Na jej pieniądze, swoją drogą. Jej honoraria za projekty, jej noce spędzone nad pracą. A on… jej oszczędnościami finansuje wakacje swojej pierwszej miłości.
O Kamilze wiedziała. Włodek sam opowiadał, Magda też kiedyś rzuciła aluzję. Szkolny romans, wietrznica. Dwa razy go rzuciła — raz dla bogatszego, raz dla kogoś „z perspektywami”. A teraz wróciła. Włodek znowu dał się nabrać. I znowu kłamie.
Nie, mógł przynajmniej powiedzieć wprost: „Danka, kocham inną. Przepraszam.” Byłoby boleśnie, owszem. Ale nie tak podłe. A on? Jak szczur. Pieniądze zabrał, o wyjeździe nakłamał, walizkę spakował…
No cóż. Resztę wypłacę ja. Dzisiaj. Do grosza. Potem — rozwód. Jego rzeczy — kurierem do rodziców.
Sprawdziła kalendarz — jutro w południe ważna prezentacja online. jeżeli pójdzie dobrze — wezmę urlop. Nie do Włoch, oczywiście. Do Portugalii, na przykład. Albo gdzieś, gdzie jeszcze nie postawił stopy.
— Danka, wychodzę, wcześniej ruszam, żeby uniknąć korków — zajrzał do kuchni, elegancki, w krawacie.
— Do widzenia. Udanej podróży — zachrypiała, ściskając filiżankę w dłoni.
— Co to za ton?
— Wydawało ci się.
— Będę tęsknić…
— Wątpię, żebyś miał na to czas.
— Nie przeprowadzisz?
— Wolę pozmywać.
— No dobra, idę.
— Idź.
Drzwi zatrzasnęły się. Włodek choćby nie podejrzewał, iż odchodzi na zawsze. Jutro wymienię zamki.
Usiadła. Rozpłakała się. Gorzko. Z upokorzenia, z rozgoryczenia. Zdrajca.
Znowu wiadomość od Magdy:
„Danka, jak się trzymasz?”
Otarła łzy, wybrała jej numer.
— Magda, skąd te informacje?
— Koleżanka Kamili powiedziała. Znowu się do niego przyczepiła. Dał się wciągnąć. Danka, przepraszam, iż tak…
— Dziękuję, iż mnie uprzedziłaś. Nie zatrzymałam go. Niech leci.
— On jest idiotą. Ona po raz trzeci go wykorzysta i rzuci.
— Jego wybór. Magda, nie mów mu, iż wiem.
— I nie chcę z nim gadać. Ma mnie już dość!
— Dzięki. Nasza więź musi przetrwać. choćby po rozwodzie.
— Jasne, Danka. Trzymaj się.
Znów otworzyła bank. Kolejne dziesięć tysięcy mniej. Biegiem! Nie. Uspokoiła się. Po prostu przeleję wszystko do mamy. Swojej mamy. Teraz nie ma prawa do tego ani grosza.
— Mamo, przelewam ci sto dziewięćdziesiąt tysięcy. Resztę on zabrał.
— Co się stało, córko?
— Rozwodzę się. Leci z tamtą do Włoch.
— Jezu… Danka, nie poddawaj się. Jesteśmy z tobą. To minie. Jeszcze spotkasz kogoś godnego.
— Nie, mamo. Nie zamierzam nikogo szukać. Może po prostu urodzę sobie dziecko. I tyle.
— To też jest wyjście. A tak w ogóle, ciocia Halina ma siostrzeńca… przystoj— Wiesz co, mamo? Najważniejsze, iż jutro wstanę i zrobię kawę tylko dla siebie.