Przepraszam, iż nie przyszedłem na twoje urodziny, potrąciłem dziecko na drodze.

newsempire24.com 1 dzień temu

Przepraszam, Piotrze, iż nie dotarłem na twoje urodziny, ale miałem wypadek drogowy. Potrąciłem dziecko – mówił Adam, wypijając jednym haustem kieliszek wódki. – Pracowałem na budowie nowych mieszkań, wsiadłem do samochodu i jak tylko wyjechałem na drogę, ten chłopczyk znalazł się na masce.

Wyobrażasz sobie? Na szczęście jechałem powoli. Wyskoczyłem z auta, patrzę – chłopcze żyje, pytam, jak się czuje, a on mówi, iż wszystko dobrze. Taki mały rudzielec, najwyżej sześć lat.

– Gdzie rodzice? – pytam.
– Mama w domu – odpowiada – obiad gotuje.
– No to chodźmy do mamy, coś musimy z tym zrobić – mówię.
Zaprowadził mnie do klatki, pokazał na drzwi mieszkania, a sam ukrył się za moimi plecami. Dzwonię do drzwi, otwiera kobieta. Piękna, nigdy wcześniej takiej nie spotkałem, ale trochę jakby przygaszona. Jej oczy nie iskrzą, rozumiesz?

– Przepraszam – mówię – wydarzyło się coś takiego, proszę się nie martwić, ale potrąciłem pani syna samochodem. Nic mu nie jest, oto on – wyciągam chłopca zza pleców. – Może jednak chce pani zadzwonić na policję?
– Nie, nie trzeba – mówi cicho. – To już piąty raz, kiedy tak się bawi.
– Jak to?

– Marek, idź do swojego pokoju – mówi do syna surowym tonem. – A pan wejdzie do kuchni. Woli pan herbatę czy kawę?
Herbata, swoją drogą, była bardzo smaczna. Ziołowa.

– Przepraszam nas – mówi Irena, tak się przedstawiła. – Marek parę dni temu przypadkiem usłyszał, jak narzekałam przyjaciółce, iż bez męża jest ciężko, więc postanowił znaleźć nam tatę. Jesteś co najmniej piątym mężczyzną, pod którego auto skakał. Dwóch prawie na zawał przyprawił. Mówię mu, iż nikogo poza nim nie potrzebuję, ale uparty po dziadku. Ten też jak coś sobie ubzdurał, koniec. Samochód w ogóle nie ucierpiał? Może zapłacę za naprawę? Nie trzeba? Jak pan woli.

Siedzę, patrzę na nią i zrozumiałem – to miłość. Nie uwierzysz, Piotrze, ale pierwszy raz w życiu siedzi przede mną moja kobieta. Zmęczona, w domowym szlafroku, bez makijażu. Czuję, iż jeżeli ją stracę, to kaplica.
– Wiem, iż to absurdalnie brzmi, ale może pozwolisz mi w ramach przeprosin zabrać ciebie i Marka do kina?
– Nie, nie warto – odpowiada. – Rozumiesz przecież, Marek znowu coś sobie wyobrazi.

– Nie jestem ci nielubiany? – pytam.
– To nie o to chodzi. Przy innych warunkach… Ale tak… Wygląda to, jakbym specjalnie syna pod auta pchała, żeby męża znaleźć. Wstyd mi.
– No tak. A ja wtedy, znaczy, co? Drań, który wykorzystuje kobietę w trudnej sytuacji – żartuję. – Teraz zostaje nam tylko razem pójść na stos. Ale skoro zaszło tak daleko, może chociaż zginiemy razem?

– Nie pamiętam, co tam jeszcze mówiłem, ale następnego dnia zabrałem ich do kina na “Transformers”. Później do restauracji. A potem…
Krótko mówiąc, Piotrze, po to tu przyjechałem. Bierzemy ślub w czerwcu. Trzeba fotografa. Dasz radę? Spójrz, jak oni są fotogeniczni.
Adam wyciągnął telefon i pokazał zdjęcie uśmiechniętej rudowłosej piękności obok uśmiechniętego chłopczyka.

Teraz już wiem na pewno, iż Amor nie ma skrzydeł. Ma za to mnóstwo rudych piegów i brakuje mu dwóch mlecznych zębów. A jego imię to Marek. Nazwisko jednak niedługo zmieni na moje, w tym jestem pewien.

Idź do oryginalnego materiału