Przepraszam, iż cię zraniłem…

polregion.pl 4 dni temu

Danusia, wybacz…

Wojtek przetarł jedno oko i od razu je zamknął. Niskie marcowe słońce celowało w niego bezlitosnym promieniem prosto przez okno. Wiercił się na pogniecionej pościeli, próbując uciec przed światłem.

— Ocknąłeś się, pijaku? — rozległ się głos żony. — Otwórz te swoje bezwstydne ślepia, chcę w nie spojrzeć. Inni mężczyźni przynoszą prezenty, kwiaty, a ty wczoraj upiłeś się jak świnia. Pamiętasz w ogóle, co dziś za dzień?

Wojtek odsunął się pod samą ścianę i w końcu otworzył oczy. Przez wąskie szparki powiek ujrzał Danusię. Stała z rękami wspartymi na biodrach, groźna jak burza.

— J-jaki? — искренне удивился Wojtek.

— Ósmy marca, kobiece święto! To ja powinnam świętować, a ty się zalewasz. Oczy bolą patrzeć. I nie wstyd? Myślałam, posiedzimy razem, wypijemy. Córka przyniosła dobre wino, schowałam specjalnie na tę okazję. A ty, darmozjadzie, znalazłeś i wypiłeś sam! Mało ci wódki?

Zanim Wojtek zdążył się zasłonić, kapciem rzuconym z wprawą trafiła go prosto w czoło.

— Masz! — Drugi kapcie minął go, bo zdążył schować się pod kołdrą. Dobrze, iż kapcie były tylko dwa. Wystawił nos z kryjówki.

— Danusiu, wybacz. Przysięgam, naprawię to — Wojtek beknął i próbował wstać, ale zaplątał się w poszewkę.

Żona machnęła ręką i zniknęła w kuchni. Rozległ się dźwięk naczyń. Gdy zaczynała tak trzaskać, oznaczało to, iż była wkurzona na maksa i awantura potrwa długo.

Wojtek postanowił nie drażnić tygrysa i zwiać z domu, póki nie było gorzej. Przesunął się bokiem koło kuchni do łazienki. Opłukał twarz zimną wodą, oczyścił kubek ze szczoteczek, nalał wody i chciwie wypił. Mokrą dłonią przygładził przerzedzone włosy. Danusia wciąż grzmiała garnkami.

Cicho wrócił do pokoju, ubrał się i wyszedł do przedpokoju. Gdy zakładał buty, zachwiał się i omal nie runął na podłogę. Na hałas z kuchni wyjrzała Danusia.

— Gdzie się wybierasz, pijaku?

— Danusiu, ja zaraz… gwałtownie wrócę… — Wojtek zdjął kurtkę z wieszaka i cofnął się tyłem do drzwi.

— Stój! — warknęła Danusia i ruszyła na niego z impetem, ale on już wyszedł i zatrzasnął drzwi przed jej nosem.

— Tylko spróbuj wrócić, ja ci… — rozległo się zza drzwi.
Wojtek nie czekał na dalsze groźby i zbiegł po schodach.

Na zewnątrz świeciło słońce, z rynien kapało, miejscami spod roztopionego śniegu wyłaniał się wyboisty asfalt. Mijał mężczyzn z żółtymi gałązkami mimoz lub kolorowymi tulipanami w rękach.

— Koledze, nie powie, która godzina? — zapytał Wojtek przechodnia z puszystą mimozą.

— Czas na klin — rzucił tamten przez ramię.

— Nieźle by było — mruknął Wojtek i ruszył dalej.
Właściwie chciał zapytać, gdzie kupił kwiaty, ale jakoś wyszło mu inaczej.

— Chłopaku, gdzie te kwiatki kupiłeś? — zwrócił się do młodego chłopaka.

— Tam. — Chłopak machnął ręką za siebie.

— Aha — odparł Wojtek i poszedł we wskazanym kierunku.
Wkrótce zobaczył kobietę przy przejściu. U jej stóp stało pudło, z którego wystawały puszyste gałązki mimoz.

Przyśpieszył. Chciał kupić kwiaty, żeby udobruchać Danusię, a może choćby dostać upragnione sto gramów na święto. Ale gdy podszedł, na dnie pudła została tylko jedna mizerna gałązka.

— Weźcie, panie, oddam taniej — powiedziała kobieta, patrząc na niego bystro.

— Chciałem bukiet. Dla żony. To więcej nie ma?

— Nie ma — przedrzeźniła go. — Chcecie, poczekajcie. Zaraz zadzwonię, dowiozą więcej.

Wojtek pomyślał, iż takim badylkiem tylko Danusię obrazi. Mężczyźni z kwiatami wciąż szli ulicą, więc gdzieś musiały być kwiaciarnie. Ruszył dalej. Po drodze przyszło mu do głowy sprawdzić kieszenie. Nie pamiętał, czy miał pieniądze. A Danusia mogła je zabrać, żeby nie pił.

Zatrzymał się i wygrzebał zmiętą stuzłotówkę. Nie miał pojęcia, ile kosztują kwiaty. Przed samochodem stała grupka ludzi. Gdy usłyszał cenę bukietu tulipanów, zrobiło mu się smutno.

— Jeden chcesz? — spytał go brodaty sprzedawca z akcentem.

— Mam tylko tyle. — Wojtek pokazał zgniecioną stówkę.

— Hm, za to dam tylko jednego tulipana. Bierzesz?

Wojtek uznał, iż jeden tulipan to tak samo kiepski prezent jak gałązka mimozy, i odszedł.

Zaczął łamać głowę, u kogo mógłby pożyczyć. „Ależ Jasiek winien mi pięć stówek! Niech oddaje!” — pomyślał i ruszył w stronę domu Jaśka. Pili razem, ale na jego koszt, więc Jasiek i tak był dłużnikiem.

— Kto tam? — spytała zza drzwi Zosia, żona Jaśka.
Kobieta była nieznosząca i trzymała męża krótko. Gdy mu się udało wyrwać, odpalał na całego. Jasiek nazywał ją za plecami Jędzą.

Wojtek przedstawił się, nachylając się do dziurki od klucza.

— Czego chcesz? — spytała Zosia.

— Jaśka zawołaj. Winien mi pięć stówek. Potrzebuję pieniędzy.

Przytknął ucho do dziurki, ale Zosia milczała. Zastanawiała się.

— Zaraz ci coś dam, iż nie uniesiesz! — wrzasnęła w końcu Jędza.

Wojtek odskoczył od drzwi. Zasunął się zamek, a w szparze ukazała się ręka z pokazywanym figą.

— Masz! — krzyknęła Jędza.

Wojtek nie stracił głowy i szarpnął drzwi ku sobie. Zosia wyleciała na niego. Figa minęła go o centymetr. Za plecami Jędzy mignęła wychudzona postać Jaśka w podkoszulku „Alkoholik” i szerokich, kwiecistych kalesonach.

— Jasiek, bądź człowiekiemWojtek wrócił do domu z bukietem róż, które dostał od zrezygnowanego chłopaka, a Danusia, zamiast krzyczeć, rozpłakała się ze szczęścia, przytuliła go mocno i szepnęła: „Głupi jesteś, ale kocham cię, stary pijaku”.

Idź do oryginalnego materiału