Między nami przepaść…
Agnieszka długo nie mogła dojść do siebie po rozwodzie z mężem. Przeczuwała, iż ją zdradza, ale i tak nie była gotowa na prawdę. Była rodzina, ustabilizowane życie, marzenia i plany… Nie zostało nic. Piotr po prostu wyszedł z domu, z jej życia.
Lato zbliżało się ku końcu, a Agnieszka nie zauważała nic wokół: ani słońca, ani gwaru miasta, ani tęczy po deszczu. Pewnej nocy, dusząc się w upale i bezskutecznie próbując zasnąć, nagle zrozumiała, iż tak dalej być nie może. Piotr jest szczęśliwy, a ona nie żyje, tylko powoli umiera.
„Tutaj wszystko przypomina o nim, o nas. A nas już nie ma. Muszę po prostu wyjechać, choćby na chwilę. Tylko nie na południe, nie za granicę, gdzie tłumy i chaos. Muszę jechać tam, gdzie cisza, na wieś. Przecież tam jest dom! Dom babci. Wszyscy jesteśmy stamtąd. To nasze miejsce mocy. Jak ta myśl wcześniej nie przyszła mi do głowy?!” – Agnieszka choćby usiadła na łóżku. Spocona koszula przywarła do pleców.
Babcia zmarła trzy lata temu. Przedtem długo chorowała. Wszystko zmierzało ku końcowi. Ale Piotr namówił ją, by pojechali do Włoch. „W dziesięć dni nic się nie stanie” – mówił. Wiadomość o śmierci babci zastała ich w Neapolu. „Nic już nie pomożemy. Zmiana biletów to problem. Wrócimy, pójdziemy na grób, wspomnimy…” I znów go posłuchała. Jak zawsze.
Mąż mamy ma działkę – duży dom z ogrodem niedaleko miasta. Mama od dawna chciała sprzedać dom babci, ale jakoś zwlekała.
Dawniej każde wakacje Agnieszka spędzała u babci. Gdy poszła na studia, przestała jeździć na wieś. I na grób nie zajrzała, teraz choćby nie pamięta dlaczego.
Z niecierpliwości choćby dłonie zaczęły ją swędzieć. Agnieszka wzięła telefon, chciała zadzwonić do mamy, spytać o klucze. Ale widząc godzinę na ekranie, zrozumiała, iż jest głęboka noc, wszyscy śpią. Odłożyła telefon i opadła na poduszkę. Nic nie szkodzi. Teraz wie, co robić, jak wyciągnąć się z tej otchłani bólu i żalu. Zaczęła myśleć, jak jutro będzie pakować rzeczy, jak przywita ją dom… I niepostrzeżenie zasnęła.
Rano wstała lekko i od razu zadzwoniła do mamy, pytając o klucze.
„No nareszcie, zaczynasz myśleć o czymś innym niż twój Piotr. Świat się na nim nie kończy…” – mama znów ciągnęła dawną rozmowę.
„Mamo, nie trzeba. Słowa pocieszenia nie działają. Znajdź klucze.”
„A po co szukać? Leżą w szufladzie w przedpokoju. Przyjedź, choć na ciebie popatrzę. Dom w porządku. W maju spotkałam ciocię Halinę. Mówiłam ci? Nie? Bo ty w ogóle nie słuchałaś… W każdym razie była na ślubie wnuczki. Mówiła, iż dom stoi cały. Pytała, czy nie sprzedamy. Nowy zięć chętnie by kupił. Bardzo mu się wieś spodobała. Może pojedziemy razem?” – mama, jak zawsze, skakała z tematu na temat.
„Nie. Jadę sama. Proszę. Po klucze wpadnę po pracy.”
Cały dzień Agnieszka w myślach wracała do wyjazdu. Dyrektorka agencji, w której pracowała, sama po rozwodzie, słuchała uważnie jej argumentów. Że próbowała zapełnić pustkę pracą, ale nie wyszło. Że chce wyjechać na jakiś czas. Sezon urlopowy, mało zamówień, dadzą sobie radę bez niej. Dyrektorka niechętnie, ale się zgodziła.
Wieczorem Agnieszka wpadła po klucze, potem pakowała rzeczy. Nie wzięła wiele, tylko to, co niezbędne. A nuż i tam nie ucieknie od siebie, od bólu, i po dniu będzie chciała wrócić.
O dziwo, spała mocno. Rano wstała wcześnie, wypiła kawę, sprawdziła, czy wszystko wyłączyła, wzięła torbę i wyszła z mieszkania.
Miasto jeszcze spało. Nad dachami pojawiły się pierwsze promienie słońca. Z podekscytowania podśpiewywała pod radiowe hity.
Choć dawno nie była na wsi, drogi nie zapomniała. Dom stał na miejscu. choćby trawę ktoś skosił. Agnieszka wysiadła i zanurzyła się w ciszy. Owszem, dźwięków było mnóstwo – świerszcze, ptaki, koguty budzące leniwych letników. W sąsiedztwie szczekał pies na łańcuchu. Ale w porównaniu z miastem, tu panowała niemal mistyczna cisza.
W domu było wilgotno, zasłonięte firanki rzucały półmrok. Agnieszka zabroniła sobie żałować decyzji i zabrała się do pracy. Przyniosła wody ze studni, umyła podłogę, choć brudu praktycznie nie było. Naniosła suche drewno. Gdy w piecu wesoło zatrzeszczał ogień, poczuła się jak zwyciężczyni.
Miejscowi przechodzili obok domu, przyglądali się samochodowi, zaglądali w okna, ale nie wchodzili – nie wypada bez zaproszenia.
Wkrótce zrobiło się gorąco. Agnieszka rozłożyła kołdrę na łóżku, poduszki postawiła przy piecu, by schnęły. Na dwór nie wyniosła – zbyt wiele ciekawskich oczu. Poszła nad rzekę, która płynęła tuż za wsią. Na brzegu zdjęła sandały i ostrożnie stąpała po wysuszonej słońcem trawie. Woda wydawała się czarna i gęsta.
Odeszła dalej od wsi, zrzuciła sukienkę i wbiegła do rzeki, wznosząc fontannę kropel. Woda okazała się ciepła i miękka.
„A ja myślę, kto tu pluska? Jakaś wielka ryba?” – rozległ się za nią męski głos.
Agnieszka gwałtownie się odwróciła. Przed nią stał Krzysztof. Dojrzalszy, twardy, ale rozpoznawalny. Jej pierwsza miłość. W jednej ręce trzymał wędkę, w drugiej – kilka ryb na gałęzi.
Serce Agnieszki podskoczyło do gardła, odcinając oddech, od myśli… Lawina wspomnień runęła na nią w jednej chwili.
Właśnie dlatego tak długo tu nie była. Z jego powodu. Kiedyś dla niego chciała choćby zostać na wsi u babci. Mama nie pozwoliła. „Co dobrego może z tego wyniknąć?”
Agnieszka namawiała Krzysztofa do miasta. Obiecywał, ale nie przyjeżdżał. Potem babcia powiedziała, iż się ożenił. Więcej nie przyjeżdżała. Na trzecim roku poznała Piotra, wyszła za niego bardziej z zemsty niż z miłości…
„*”Tak, wyjdę za ciebie,” szepnęła, patrząc w jego oczy, które po latach wreszcie znowu były pełne nadziei.*