Przeciwność losu w miłości

newsempire24.com 3 tygodni temu

Przeszkoda dla miłości

Związek Jany z jej długoletnim chłopakiem, Maksem, dobiegł końca. Najpierw się spotykali, potem choćby zamieszkali razem, ale wtedy zrozumiała, iż randki to jedno, a wspólne życie pod jednym dachem – zupełnie co innego. Nie potrafiła dłużej z nim wytrzymać.

— Okazuje się, iż jesteśmy totalnie niekompatybilni, a przecież wydawało się, iż to miłość — myślała, wracając każdego dnia z pracy do domu.

— Znów go zastanę w tym samym miejscu: mieszkanie w rozgardiaszu, stos brudnych naczyń w kuchni, okruchy wszędzie, a on wbity w telefon na kanapie. Wkurza mnie wszystko w nim. Dzisiaj postawię kropkę nad „i” — postanowiła.

Weszła do mieszkania i wszystko było tak, jak przewidziała. Maks leżał na kanapie, od dwóch miesięcy „szukający pracy”, ale Janę olśniło, iż to tylko wymówki. Żyło mu się z nią wygodnie.

— Maks, znowu to samo: kanapa, bałagan, miesiąc w miesiąc. Rozstajemy się. Pakuj swoje rzeczy i wynoś się — powiedziała stanowczo, podnosząc głos.

— Janka, co ty, z drzewa spadłaś? O co ci chodzi? Wcześniej było w porządku, a teraz nagle… — Maks zerwał się z kanapy, zaskoczony.

— To nie jest „nagle”. Doszłam do tego po długim myśleniu. Nie jesteśmy dla siebie. Wyjdź i nie próbuj mnie przekonywać.

— Jeszcze pożałujesz! Gdzie ja pójdę o tej porze? — warknął.

— Gdzie chcesz. Masz przecież rodziców, więc wal do nich.

Jana wyszorowała naczynia w kuchni, pozmywała i poukładała wszystko na miejsce. Gdy zajrzała do pokoju, Maks właśnie zapinał torbę. Miał kilka rzeczy. Przechodząc obok niej w stronę drzwi, rzucił wściekle:

— Pożałujesz tego. — I trzasnął drzwiami.

— Każde zamknięte drzwi to nowa szansa, by znaleźć te, które się otworzą — przypomniały się Janie czyjeś słowa. Z uśmiechem zatrzasnęła zamek i z ulgą opadła na kanapę. — No i po sprawie. Nowe życie. Powinnam to zrobić dawno temu. choćby lżej mi się zrobiło. Męczył mnie swoim narzekaniem, a i tak zawsze wychodziło, iż to ja jestem winna.

Gdy rodzice dowiedzieli się, iż córka wyrzuciła Maksa, którego nie znosili, ucieszyli się.

— No wreszcie pozbyłaś się tego darmozjada! Nie wstyd ci, iż żył na twój koszt? „Szuka pracy” — ech, po prostu nie chciało mu się pracować — mówiła matka, Irena. — A tak w ogóle, masz już dwadzieścia siedem lat, najwyższy czas, żebyś wyszła za mąż. Znajdź porządnego chłopaka i załóż rodzinę.

Jana sama to rozumiała. Pracowała jako pielęgniarka w miejskim szpitalu. To nie był cichy, specjalistyczny oddział, gdzie dyżury mijają spokojnie i zgodnie z planem, gdzie można posiedzieć w telefonie albo zdrzemnąć się w nocy. Nie. Jej oddział przyjmował pacjentów z całego miasta — ciężkie przypadki, często z urazami, wymagające natychmiastowej pomocy. Tam każdej minuty trzeba być w gotowości, czasem choćby nie było kiedy zjeść.

Po dyżurach wracała do domu zmęczona i głodna. Od dawna mieszkała sama, więc gotowanie spadało na nią. Ale po pracy nie miała już na to siły. A Maks jeszcze domagał się obiadu, więc po krótkiej drzemce musiała stać przy garnkach. Teraz, gdy została sama, w drodze do domu wpadała do budki z kebabem, jadła i szła spać.

Minęły cztery miesiące od rozstania z Maksem, gdy Jana poznała Dominika. Pewnego wieczoru przywiózł swojego kolegę do szpitala po wypadku.

Gdy Dominik zobaczył Janę na dyżurze, od razu wiedział — ta pielęgniarka to jego przeznaczenie.

— Co za oczy! Muszę się z nią poznać — zdecydował w jednej chwili, zanim zajął się kolegą.

Gdy sytuacja się uspokoiła, stał na korytarzu, nie wiedząc, jak zagadać do dziewczyny, która była w gabinecie z otwartymi drzwiami. Ale nagle wyszła sama, a on skorzystał z okazji.

— Przepraszam, jestem Dominik — wydukał.

— I co z tego? To imię nic mi nie mówi — odpowiedziała, ale w tym samym momencie ktoś zawołał:

— Janka, przynieś gwałtownie dziennik z sąsiedniego gabinetu! — Rzuciła się więc do biegu.

— No tak, tu nie ma czasu w pogawędki — pomyślał Dominik. Gdy wracała z dziennikiem, zapytał: — A o której kończycie?

— Jutro rano — odpowiedziała.

Następnego dnia o ósmej Dominik czekał przed szpitalem. Siedział na ławce, aż w końcu ją zobaczył. A ona zamarła.

— Ty?!

— No ja — roześmiał się. — Jak masz na imię?

— Jana. A ty to Dominik.

Myślała, iż już go nie zobaczy. Była po dyżurze zmęczona, ale dziwnie nie czuła tego zmęczenia. Dominik spodobał jej się od pierwszego wejrzenia. Wysoki, jasnowłosy, z niebieskimi oczami. Była pewna, iż to ich ostatnie spotkanie.

— Mogę cię odprowadzić? Rozumiem, iż po całej dobie w takim stresie… Nie wyobrażam sobie takiej pracy, sam bym nie wytrzymał.

— Przywykłam. A ty gdzie pracujesz?

— W transporcie. Ojciec ma firmę, a ja jestem jego prawą ręką. Więc mam trochę wolnego czasu.

Umówili się na wieczór. Siedzieli w kawiarni, potem spacerowali nad Wisłą, a on podwiózł ją do domu swoim samochodem. Tak zaczęła się ich historia. I tak się zakręcili, iż nie wyobrażali już sobie życia bez siebie.

Matka dopytywała, czemu córka tak rzadko ich odwiedza.

— Mamo, zakochałam się. Nie mam czasu.

— To chociaż poznaj nas z tym swoim wybrankiem — nalegała Irena.

— Dobrze, dobrze, dam znać, kiedy przyjdziemy — obiecała Jana.

Po jakimś czasie przyprowadziła Dominika do rodziców.

— Cześć, mamo, tato, to Dominik.

Matka spojrzała na niego i zesztywniała.

— Witajcie, przejdźcie do pokoju — powiedziała sucho.

Przy stole Irena nie uśmiechała się, prawie nie odzywała. Pytania zadawał tylko ojciec. Dominik czuł się nieswojo, a Jana nie rozumiała, o co chodzi.

Nie zabawili długo i wrócili do mieszkania Jany.

— Janka, nie rozumiem. Twoi rodzice chyba mnie nie polubili. Czy zawsze tacy są?

— Nie, zwykle są weseli.

Idź do oryginalnego materiału