Proszę, tylko 10 złotych,” błagał chłopiec, chcąc wypastować buty prezesowi

polregion.pl 3 godzin temu

Proszę, tylko dziesięć złotych błagał chłopiec, chcąc wypolerować buty prezesowi. To dla mojej mamy ona jest chora dodał cichym głosem.

Wojciech Nowak nie był człowiekiem, którego łatwo można było oderwać od pracy. Jego dni były zaplanowane co do minuty: spotkania, przejęcia, gabinety z marmuru, gdzie rozlegał się śmiech i pachniało drogą kawą. Tamtego mroźnego poranka zaszył się w ulubionej kawiarni na Starym Mieście w Warszawie, przeglądając maile przed ważnym zebraniem, które miało zadecydować o losach kolejnej firmy.

Nie zauważył chłopca od razu dopiero gdy mały cień zatrzymał się obok jego lśniących butów.

Przepraszam, proszę pana odezwał się cieniutki głosik, ledwo słyszalny przez wiatr i padający śnieg. Wojciech podniósł wzrok znad telefonu, zirytowany, i zobaczył chłopca, może ośmio- czy dziewięcioletniego, w za dużym płaszczu i nierównych rękawiczkach.

Nie jestem zainteresowany burknął, wracając do ekranu.

Ale chłopiec nie odszedł. Uklęknął na ośnieżonym chodniku, wyciągając spod pachy starą puszkę do pastowania butów.

Proszę pana, tylko dziesięć złotych. Zrobię, iż będą jak lustro. Proszę

Wojciech uniósł brew. W mieście nie brakowało żebraków, ale ten był wyjątkowo uparty i dziwnie uprzejmy.

Dlaczego akurat dziesięć złotych? spytał, choć nie chciał.

Chłopiec podniósł głowę, a Wojciech zobaczył w jego wielkich, zmęczonych oczach prawdziwą desperację. Policzki miał zaczerwienione od mrozu, usta spękane.

To dla mamy, proszę pana szepnął. Jest chora. Potrzebuje leków, a ja nie mam dość pieniędzy.

Gardło Wojciecha się zacisnęło nienawidził tej reakcji. Nauczył się nie ulegać emocjom. Litość była dla tych, którzy nie potrafili zarządzać swoim majątkiem.

Są przecież schroniska, organizacje charytatywne mruknął, machając ręką.

Ale chłopiec nie ustąpił. Wyciągnął szmatkę i zaczął energicznie czyścić buty, mimo iż jego palce były zesztywniałe z zimna.

Proszę pana, ja nie proszę o jałmużnę. Pracuję. Niech pan spojrzy buty są zakurzone. Zrobię, iż będą błyszczeć jak nowe!

Wojciech parsknął suchym śmiechem. To było absurdalne. Rozejrzał się inni klienci kawiarni udawali, iż nie widzą tej sceny. Kobieta w podartym płaszczu siedziała oparta o ścianę, z głową pochyloną, jakby zamarzła na kość.

Jak masz na imię? zapytał, choć nie chciał się angażować.

Kacper, proszę pana.

Wojciech westchnął. Spojrzał na zegarek. Mógł poświęcić pięć minut. Może wtedy chłopiec odejdzie.

Dobrze. Dziesięć złotych. Ale niech będą naprawdę lśniące.

Oczy Kacpra zabłysły jak światełka na choince. Zaczął pracować z zaskakującą wprawą, szmatka sunęła szybkimi kręgami po skórze. Nucił pod nosem, może po to, by rozgrzać zdrętwiałe palce. Wojciech patrzył na jego rozczochraną głowę, czując dziwny ucisk w piersi.

Często to robisz? spytał szorstko.

Kacper skinął głową.

Codziennie, proszę pana. Po szkole też, jak mogę. Mama wcześniej pracowała, ale zachorowała. Już nie może stać długo. Muszę dziś zdobyć dla niej leki, inaczej urwał.

Wojciech spojrzał na kobietę przy ścianie jej płaszcz był cienki, włosy splątane, wzrok utkwiony w ziemi. Nie prosiła o pomoc, jakby zamarła w bezruchu.

To twoja mama? spytał.

Szmata zatrzymała się. Kacper przytaknął.

Tak, proszę pana. Ale niech pan do niej nie mówi. Ona nie lubi prosić o pomoc.

Gdy skończył, Wojciech spojrzał na buty odbijały światło jak lustro.

Nie kłamałeś. Dobra robota powiedział, sięgając po portfel. Wyjął dziesięciozłotówkę, zawahał się, i dodał drugą. Podawał pieniądze, ale Kacper potrząsnął głową.

Tylko dziesięć, proszę pana. Tak się umówiliśmy.

Wojciech zmarszczył brwi.

Weź dwadzieścia.

Ale chłopiec znów się zawahał.

Mama mówi, żeby nie brać więcej, niż się zarobi.

Przez chwilę Wojciech tylko na niego patrzył ten drobny chłopak na śniegu, chudy jak patyk, ale z dumą w oczach.

Zatrzymaj je w końcu powiedział, wciskając mu banknoty do ręki. To zaliczka na następne czyszczenie.

Twarz Kacpra rozjaśniła się uśmiechem, który niemal bolał. Podbiegł do matki, pokazał jej pieniądze. Kobieta podniosła wzrok, a w jej zmęczonych oczach pojawiły się łzy.

Wojciech poczuł dziwny ucisk w gardle. Wstyd? Żal?

Zebrał swoje rzeczy, ale gdy wstał, Kacper wrócił.

Dziękuję, proszę pana! Jutro pana znajdę jeżeli będzie pan potrzebował, zrobię to za darmo! Obiecuję!

Zanim Wojciech zdążył odpowiedzieć, chłopiec już biegł z powrotem do matki, obejmując ją małymi ramionami. Śnieg padał gęściej, otulając miasto w ciszy.

Wojciech stał dłużej, niż powinien, patrząc na swoje lśniące buty i zastanawiając się, kiedy świat stał się tak zimny.

I po raz pierwszy od lat człowiek, który miał wszystko, poczuł, iż może nie ma nic.

Tej nocy Wojciech nie mógł spać w swoim apartamencie z widokiem na Warszawę. Łóżko było miękkie, kolację przygotował prywatny kucharz, wino lał się kryształowymi kieliszkami. Powinien być zadowolony ale wciąż widział przed sobą oczy Kacpra.

Nazajutrz, zamiast na zebranie, wrócił do kawiarni. Śnieg wciąż padał, ulice były puste o tej porze. Ale Kacper już tam był, klęcząc obok matki, próbując namówić ją, by wypiła trochę zimnej herbaty.

Proszę pana! Mam nową pastę najlepszą w mieście! Chce pan, żebym znowu wypastował buty? Za darmo, jak obiecałem!

Wojciech spojrzał na swoje buty wciąż lśniły. Ale nie m

Idź do oryginalnego materiału