Proszę, przywołajcie ją…

twojacena.pl 5 dni temu

Dzisiaj od rana czułam dziwne przeczucie, iż coś się wydarzy. A przecież wszystko, co ważne, już się w moim życiu zdążyło wydarzyć. Miłość, małżeństwo, teraz jestem sama. Mój mąż, z którym przeżyliśmy razem trzydzieści sześć lat, odszedł dwa lata temu. Syn ma swoją rodzinę, dwoje dzieci, wszyscy zdrowi. Chyba po prostu wyczuwam święta – domyśliłam się nagle. Jutro przecież Dzień Kobiet.

Od razu przypomniał mi się mąż. Nikt mi nie przyniesie mimoz czy tulipanów. Ale zaraz – przecież jest przecież mój syn, Szymon. Na pewno wpadnie z życzeniami.

Mieliśmy kiedyś działkę. Malutki domek na sześciu przysłowiowych „setkach”. Kupili go jeszcze rodzice po tych wszystkich kryzysach lat dziewięćdziesiątych. Kiedy pracowałam, jeździłam tam tylko na urlop i w weekendy. Gdy przeszłam na emeryturę, spędzałam tam całe lato, wracając do miasta tylko po zakupy albo do pralni.

Tamtego roku lato było wyjątkowo suche i gorące. Codziennie musiałam podlewać grządki. Mąż przyjechał jak zwykle po pracy w piątek. Od razu zauważyłam, iż jest blady.

„Wszystko w porządku, tylko duszno” – machnął ręką, gdy zwróciłam uwagę.

„Odpocznij, ja skończę, kilka zostało” – powiedziałam.

Usiadł na ławce pod ścianą, oparł się o nagrzane drewno i patrzył, jak podlewam warzywa. Kiedy skończyłam i podeszłam do niego, od razu zrozumiałam, iż coś jest nie tak. Wyglądał, jakby drzemał. Ale kiedy dotknęłam jego ramienia, pochylił się na bok. Zasnął na tej ławce i już się nie obudził.

Działkę sprzedałam jesienią. Nie mogłam tam już jeździć. Wciąż wydawało mi się, iż widzę go siedzącego pod domem. Syn mnie zrozumiał.

„Od dawna powinnaś się jej pozbyć. Po co się męczyć, skoro wszystko można kupić w sklepie?”

On sam z żoną i dziećmi jeździł na wakacje nad morze. Pieniądze z działki dałam jemu. On ma dwoje dzieci, jemu są bardziej potrzebne. Mnie wystarczy emerytura. Chciałam choćby wrócić do pracy, ale syn odwiódł mnie.

„Będziesz zarabiać grosze, a nerwy stracisz na trzy razy tyle” – powiedział. Dokładnie tak samo mawiał mój mąż.

„Żeby dziś uczyć w szkole, trzeba mieć nerwy ze stali. jeżeli tęsknisz za pracą z dziećmi, zajmij się wnukami. Masz przecież mnie. jeżeli czegoś będziesz potrzebować, pomogę.”

I tak żyłam sama. Oczywiście, brakowało męskich rąk do pomocy. Ale gdy coś się zepsuło albo kran zaczął przeciekać, Szymon zawsze przysyłał fachowca.

W ostatnich latach z mężem żyliśmy w zgodzie. Ale za młodu bywało różnie. Kłóciliśmy się tak, iż omal nie doszło do rozwodu. Mąż owszem, flirtował, ale ostrożnie. Kobieta jednak zawsze wyczuje. Pewnego dnia nie wytrzymałam, powiedziałam mu wszystko i wskazałam drzwi. Jeszcze się zarazi jakąś chorobą.

Spakował walizkę, przysiadł na kanapie przed wyjściem. I wtedy wrócił Szymon ze szkoły. Miał wtedy trzynaście lat. Zobaczył ojca z torbą i od razu zrozumiał. Był już duży, wszystko słyszał i wiedział. Awantury rodziców też go męczyły.

„Będziesz mnie nienawidzić?” – zapytał ojciec.

„Będę” – odparł syn i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

„Nie mogę tak! Nie mogę” – mąż uderzył dłonią w kolana, wstał i odstawił walizkę za kanapę. – „Nakarmisz mnie kolacją?” – spytał, nie patrząc na mnie.

Byłam zmęczona kłótniami. Jaka różnica, czy wyjdzie dziś, czy jutro. Niech lepiej odejdzie, kiedy nas z synem nie będzie w domu. Nakryłam do stołu, wezwałam Szymona. Jedliśmy w milczeniu.

Następnego dnia po pracy nie spieszyłam się do domu. Gdy weszłam, od razu zajrzałam za kanapę. Walizki nie było. Poczułam mdłości i pustkę. W przedpokoju powoli zaczęłam się rozbierać. Wtedy podniosłam wzrok i zobaczyłam walizkę na półce pod sufitem. Wpadłam do pokoju, otworzyłam szafę – wisiały tam jego koszule i spodnie. Ulżyło mi.

Ale kiedy wrócił z pracy, powiedziałam kąśliwie, iż niepotrzebnie rozpakował walizkę, bo może jeszcze będzie jej potrzebował.

Milczał, ale od tamtej pory nie zostawał po godzinach, a jeżeli się zdarzyło, zawsze dzwonił. Od tamtej pory kłóciliśmy się coraz rzadziej. A w ostatnich latach żyliśmy jak para gołębi. Szkoda, iż nie od razu tak.

Starałam się pamiętać tylko dobre chwile. Po co wspominać złe? Wszystkie urazy odeszły razem z nim. Czasem dopadała mnie melancholia, ale gwałtownie mijała.

Bycie samą miało też plusy. Rzadziej sprzątałam. Komu miałby się u mnie kurzyć? Gotowałam proste, lekkie posiłki. Za to czytałam więcej, oglądałam seriale. Mąż ich nie znosił. Siedział na kanapie, wpatrzony w mecze i wiadomości. A ja na twardym taborecie w kuchni wgapiałam się w mały telewizor na lodówce, aż kark mi drętwiał. Kuchnia była malutka, nie było gdzie postawić ekranu.

Teraz leżę na kanapie jak królowa, oglądam, co chcę. Myślałam choćby o kocie, ale futro wszędzie. I nigdy specjalnie nie lubiłam zwierząt.

Jutro Dzień Kobiet. Może kupię tort? Ale kto go będzie jadł? Szymon na pewno wpadnie z życzeniami. Upiekę sama coś specjalnego. Zaczęłam szukać zeszytu z przepisami.

Może kupię kwiaty? Rozejrzałam się po pokoju. Nie, od nich będzie jeszcze smutniej. Kwiaty powinien dawać mężczyzna. I po co? Żeby po dwóch dniach je wyrzucić?

Upiekłam muffinki z czekoladą i pomarańczami. Wnuki je uwielbiają. Szymon im przekaże. Zmęczona usiadłam przed telewizorem. Leciał jakiś film, który już widziałam. Oczy same mi się zamknęły, zasnęłam.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Wystraszyłam się, serce podskoczyło jak ptak w klatce. Dawno nikt do mnie nie przychodził, odzwyczaiłam się od gości. Pukanie powtórzyło się, bardziej natarczywie.

Szymon? Nie, on ma klucz. Zawsze najpierw dzwoni, a jeżeli nie otworzę, wchodzi sam.

Przed lustrem w przedpokoju poprawiłam potarganePrzed drzwiami stanął Andrzej z kolejnym bukietem tulipanów i uśmiechem, który rozjaśnił choćby ten deszczowy wieczór.

Idź do oryginalnego materiału