**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**
Niedługo miałam wyjść za mąż za Kacpra. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki jego rodzice nie ogłosili swojego „wielkiego prezentu” – kupili mieszkanie. Kacper promieniał, oczy mu błyszczały, gdy dumnie oznajmił:
— Zawsze marzyłem o życiu w centrum! W końcu się udało!
Uśmiechnęłam się – delikatnie, wymuszenie. Centrum to oczywiście prestiż, ale ani parku, ani skweru, ani zieleni… A kiedy myślisz poważnie o przyszłości, zwłaszcza o dzieciach, patrzysz nie na elewacje, ale na otoczenie. Kacper myślał o fasadzie. I to nie tylko w dosłownym znaczeniu.
Mieszkanie kupiono przed ślubem. choćby nie protestowałam – to były pieniądze jego rodziców, decyzja również. Nie jestem typem osoby, która rości sobie prawa do cudzej własności. Poza tym, umówiliśmy się z Kacprem: to tymczasowe. Później, gdy uzbieramy oszczędności, kupimy wspólny dom. Nasz. Dla naszej rodziny. Na równych zasadach.
Ale już podczas pierwszego „przeprowadzenia” wszystko potoczyło się inaczej, niż marzyłam.
**Marzenia a rzeczywistość: pierwszy cios**
Gdy obie rodziny zebrały się w nowym mieszkaniu, Kacper błyszczał, jego rodzice też. Rozbrzmiewały toasty i gratulacje. Ja milczałam. Starałam się nie pokazywać, jak bardzo obca jest mi cała ta wrzawa wokół „prezentu”. Zwłaszcza gdy ojciec Kacpra głośno oznajmił:
— Oczywiście, sporo wydaliśmy. Dlatego myślę, iż logiczne będzie, jeżeli koszty wesela pokryją rodzice panny młodej. W końcu my zapewniliśmy parze dach nad głową!
Słowa zawisły w powietrzu. Kacper – milczał. Moja mama, Wanda, uśmiechnęła się zimno. Tata tylko skinął głową.
— Nie ma problemu. My też coś przygotowaliśmy. Nasz prezent będzie równie godny.
Następnego dnia dowiedziałam się, iż moi rodzice i ojczym postanowili podarować mi… mieszkanie. Właśnie tam, gdzie marzyłam – z parkiem, szkołą, ciszą. Przestronne, pełne światła, nie w centrum, ale w życiu. Do tego jeszcze jeden prezent – samochód. Od dziadków. Dołożyłam do niego także swoje oszczędności – nie z chciwości, ale z poczucia sprawiedliwości.
**Przeprowadzka nr 2: tam, gdzie jest prawda, jest dom**
Dwa tygodnie później zaprosiłam wszystkich – rodziców, ich współmałżonków, Kacpra i jego rodzinę – na przyjęcie w moim nowym mieszkaniu.
— Gdzie jesteśmy? – zdziwił się Kacper, rozglądając się.
— Moi rodzice podarowali mi prezent ślubny. Kupili mieszkanie, o którym marzyłam. W dzielnicy, gdzie wszystko jest przemyślane dla życia. A nie tylko dla widoku z okna – odpowiedziałam spokojnie.
Twarze teściowej i teścia wydłużyły się.
— My już daliśmy prezent! – oburzyła się Ewa. – To już przesada.
— Przesada? – powtórzyła mama. – My tylko wyrównaliśmy warunki. Wy daliście Kacprowi mieszkanie – my daliśmy Agnieszce. Wszystko uczciwie. Na równych zasadach.
— A do tego jeszcze samochód! – dodała babcia, kładąc klucze na stole. – Nie byle jaki, tylko dobry. Żeby wnuczka miała o czym marzyć.
Kacper zerwał się, chwycił mnie za rękę i pociągnął do kuchni.
**Kłótnia, po której nie chce się wracać**
— Co ty sobie wyobrażasz? jeżeli twoi chcieli pomóc, mogli dołożyć się do przyszłego domu, a nie wystawiać mnie na pośmiewisko!
— Nikogo nie wystawiałam. Po prostu moi bliscy dali mi prezent. Tak jak twoi – tobie.
— Wstyd mi teraz! – krzyknął. – Zrobiłyście tak, iż wyglądam na gorszego!
— Nie, Kacper. Po prostu przyjęłam to, co mi dano. Tak jak ty. Tylko ja nie wymagam, by wszystko dostosowywało się do moich oczekiwań.
— A samochód? Ja jeżdżę starą furą, a ty nową?
— Kacper, chcesz się ze mną ścigać? Mamy być partnerami, nie rywalami. Czy dla ciebie małżeństwo to gra o dominację?
— Jesteś po prostu niewdzięczna! – warknął. — Zhańbiłaś mnie przed rodzicami!
Spojrzałam na niego – długo i uważnie.
— Nie, Kacper. To ty sam się zhańbiłeś, gdy uznałeś, iż twoje zdanie jest najważniejsze. Że powinnam milczeć i być wdzięczna za coś, o co choćby mnie nie zapytano.
Wypadł z kuchni. W salonie rodzice toczyli spór:
— Mąż powinien być głową rodziny! – krzyczał Marek.
— A główną zasadą jest szacunek – odparł Bolesław.
Klasnęłam w dłonie:
— Dość! Wszyscy jesteście zmęczeni. Kto chce wyjść – proszę bardzo. My zostajemy i świętujemy. Bo życie to nie targowisko, tylko szczęście. A szczęście to wzajemny szacunek.
**Życie po nierównym związku**
Kacper odszedł. Teściowa trzasnęła drzwiami. Ja zostałam. W moim mieszkaniu. Z rodziną, z gęsią w piekarniku, z lekkim ciężarem bólu w sercu, ale z jasnym umysłem.
Tamtego wieczoru zrozumiałam najważniejsze: jeżeli ktoś obraża się, gdy ty też coś masz, znaczy to, iż nigdy nie planował być z tobą na równi. Dobrze mu się żyje, gdy stoisz niżej.
Ślubu nie było. Kacper próbował wrócić – najpierw z wyrzutami, potem z błaganiem. Ale było za późno.
A ja pojechałam na wakacje. Sama, za kierownicą nowego auta. Do babci na wieś. Gdzie jest zielono, spokojnie i gdzie zawsze na mnie czekają.
Czy żałowałam, iż nie wyszłam za Kacpra? Na początku – tak. Potem zrozumiałam: lepiej zostać samą, niż żyć z kimś, kto od pierwszego dnia stawia się wyżej.
I wiecie co?
To była najlepsza przeprowadzka w moim życiu.