Prezent z nutą wyrzutu: jak teściowa zepsuła urodziny

newskey24.com 1 dzień temu

Polina cały dzień krzątała się w kuchni – dziś były jej urodziny. Wszystko musiało być idealne: sałatki, przystawki, dania główne. Pod wieczór zaczęli schodzić się goście: rodzice, przyjaciółki i oczywiście teściowa – Maria Leonidowna. Dziewczyny chętnie pomagały gospodyni – rozkładały jedzenie, ustawiały potrawy na stole. Zapowiadała się ciepła, rodzinna uroczystość. Ale tylko do chwili, gdy głos zabrała teściowa.

– Droga moja synowa – zaczęła Maria Leonidowna z wymuszonym uśmiechem. – Gratuluję ci urodzin! Z tej okazji wręczam ci… – podeszła i podała Polinie kopertę.

Polina otworzyła ją z uśmiechem, ale na widok zawartości zbladła. W środku był bon na kurs gotowania.

– Mam nadzieję, iż w końcu nauczysz się gotować – powiedziała teściowa lodowatym tonem. – Żeby w przyszłym roku nie było wstydu sadzać gości przy stole.

Powietrze zastygło. Polina stanęła jak wryta.

– Poważnie? choćby w moje urodziny nie mogłaś się powstrzymać?

– Uspokój się – wtrącił się Włodek. – Usiądź. Porozmawiam z nią.

Wyprowadził matkę do kuchni. Co dokładnie działo się za zamkniętymi drzwiami, nikt nie wiedział, ale teściowa niedługo wyszła – zabierając ze sobą ten sam bon. Przy stole zapanowała niezręczna cisza, ale goście stopniowo odprężyli się. Rozbrzmiały toasty za zdrowie, za miłość, za cierpliwość.

Gdy prawie wszyscy się rozeszli, zostały tylko przyjaciółki. Nastrój już nie był świąteczny.

– Pola, naprawdę nie umiesz gotować? – zapytała Tasia.

– No przecież, nie jestem mistrzem, ale da się zjeść. Teściowa uważa, iż jeżeli to nie jej syn stoi przy garach, to znaczy, iż jest źle.

– A w ogóle próbowała twojego jedzenia? – zdziwiła się Inka.

– Rzadko. zwykle od razu zakłada, iż będzie niedobre.

Wtedy narodził się plan. Polina postanowiła przeprowadzić eksperyment i udowodnić, iż nie o kuchnię tu chodzi, ale o uprzedzenia.

Z Włodkiem wszystko omówili i przygotowali się. On sam ugotował potrawy, a Polina „przypisała” je sobie. Teściową zaprosili na obiad. Maria Leonidowna pojawiła się w bojowym nastroju, ale mile zaskoczył ją widok zastawionego stołu: zupa, mięso, sałatki, przekąski. Jakby ją rozbrojono.

– No cóż – burknęła. – Mam nadzieję, iż kursy nie poszły na marne.

Zaczęła jeść. choćby pochwaliła – niechętnie, ale jednak.

– Kursy pomogły. Oczywiście do poziomu Włodusia daleko ci jeszcze, ale pieniądze chyba nie zostały zmarnowane.

Wtedy Włodek wyciągnął telefon, włączył nagranie i postawił przed nią.

Na ekranie sam stał przy kuchence, przygotowując te same dania.

– Mamo, mam dość twoich przytyków pod adresem Poliny. Wczoraj jadłaś to, co ja ugotowałem. Więc smakowało ci. A jeżeli chciałaś upokarzać Polinę bez powodu – to koniec. Od dziś twoje pretensje do jej kuchni są bezpodstawne.

Maria Leonidowna zbladła.

– To przez nią! Tobą manipuluje! Ja cię inaczej wychowałam!

– Mamo, starczy. To ty sama odsuwasz się ode mnie.

Dumnie wstała i trzasnąwszy drzwiami, wyszła.

Minęło kilka miesięcy. Teściowa nie dzwoniła, nie pisała. Włodek też nie dążył do zgody. Ale w końcu się poddała – zrozumiała, iż traci syna. Zadzwoniła, przeprosiła. Z Poliną powoli nawiązały lepsze relacje. Oczywiście, złośliwe uwagi jeszcze czasem się pojawiały – ale o wiele rzadziej. Polina nauczyła się nie reagować. Dla świętego spokoju.

W końcu choćby najtwardsze mury runą, gdy nie da się dłużej ignorować prawdy.

Idź do oryginalnego materiału