Pragnienie powrotu

twojacena.pl 4 dni temu

**Dziennik osobisty**

Zawsze budziłam się przed dzwonkiem budzika, jakbym miała wbudowany wewnętrzny zegar. Wstawałam, myłam się i przygotowywałam śniadanie. Gdy mąż wchodził do kuchni, ogolony, pachnący wodą toaletową, na stole czekały już jajecznica lub jajka na miękko, krojony chleb, ser i wędlina oraz kubek mocnej kawy. Ja zadowalałam się tylko kawą i kawałkami sera bez chleba.

Żyliśmy razem trzydzieści lat. Nauczyliśmy się siebie tak dobrze, iż prawie nie rozmawialiśmy, zwłaszcza rano. „Do wieczora”, „Dzisiaj się spóźnię”, „Dziękuję…” Z wzroku, kroków, choćby z milczenia potrafiliśmy odczytać swoje nastroje. Po co niepotrzebne słowa?

– Dziękuję – powiedział Marek, dopił kawę i wstał od stołu.

Kiedy zaczynaliśmy razem mieszkać, zawsze całował mnie w policzek przed wyjściem do pracy. Teraz tego nie robił, tylko dziękował i wychodził. Pracował jako inżynier w fabryce wagonów, wyjeżdżał wcześnie, bo musiał przedzierać się przez korki na drugi koniec miasta.

Posprzątałam stół, umyłam naczynia i zaczęłam się zbierać. Pracowałam jako wykładowczyni na uniwersytecie, który znajdował się dwie przystanki od domu. Zawsze chodziłam tam pieszo, niezależnie od pogody – choćby gdy wiało i lało. Wysoka, szczupła, sportowa. Sukienki zakładałam tylko latem. Na uczelnię nosiłam garsonki, zwykle szare w cienką krawatkę, pod marynarkę pastelowe bluzki.

Kiedyś ciemne włosy teraz były siwe. Nie farbowałam ich, wiązałam w cienki warkocz i zwijałam w kok na karku. Żadnego makijażu ani biżuterii, poza obrączką.

Jako wykładowczyni musiałam dużo mówić na zajęciach. W domu wolałam milczeć. Męża to zresztą nie przeszkadzało. Lubił ciszę. Wielu uważało nas za idealną parę. Nie kłóciliśmy się, nie sprzeczaliśmy.

Marek Adamczyk był ode mnie dwa lata starszy, ale wciąż dobrze wyglądał. Przywykłam, iż kobiety zwracały na niego uwagę. Kiedyś byłam zazdrosna, z wiekiem zaczęłam na to patrzeć filozoficznie. „Gdzie on pójdzie? Nikt go nie nakarmi tak jak ja” – powtarzałam sobie. Gotowałam naprawdę świetnie.

Mieliśmy córkę, która po studiach wyszła za wojskowego i wyjechała z nim.

Studenci mnie się trochę bali. Rzadko się uśmiechałam, byłam powściągliwa. Ale nie byłam złą osobą. choćby na egzaminie można było ze mną dogadać. jeżeli student szczerze przyznał, iż nie zna odpowiedzi, ale się uczył, pomagałam i często wyciągałam go na czwórkę. Za ściąganie bezlitośnie wyrzucałam z sali, a za oszustwa stawiałam dwóję. Zdarzali się spryciarze, którzy liczyli na litość i błagali o trójkę, ale to nigdy nie działało. Kłamstwo wyczuwałam od razu.

Z nikim z katedry się nie przyjaźniłam, nie wdawałam się w plotki.

Pewnego dnia w stołówce usłyszałam rozmowę dwóch pierwszorocznic. Siedziałam do nich plecami, więc mnie nie zauważyły.

– Co sądzisz o tej chemiczce? Stara panna. Gdyby nie obrączka, myślałabym, iż nigdy nie wyszła za mąż – powiedziała jedna.

– Ma męża, nawiasem mówiąc, całkiem przystojnego faceta. I córkę, już zamężną – odparła druga.

– No to co on w niej znalazł, skoro jest przystojny? Skąd w ogóle wiesz?

– Mieszkamy w tym samym bloku. Według mnie jest w porządku.

– No tak, w porządku. Ubiera się jak facet. Wątpię, żeby maAle już nigdy nie spojrzałam w lustro z tą samą niepewnością – bo zrozumiałam, iż nowe życie zaczyna się wtedy, gdy przestajesz pytać, czego w tobie brakuje, a zaczynasz widzieć, co w tobie jest.

Idź do oryginalnego materiału